Do wypadku doszło na początku 2013 roku. Teraz, po półtora roku zbierania dowodów, piotrkowska prokuratura rejonowa powoli kończy śledztwo przeciwko dwóm lekarzom Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. Mikołaja Kopernika w Piotrkowie, którzy, zdaniem pacjenta i śledczych, przyczynili się do ciężkiego kalectwa 28-latka.
Prokuratura czeka na uzupełniającą opinię biegłego z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Jest konieczna, bo obaj podejrzani chirurdzy: Paweł S. i Jacek S. złożyli wyjaśnienia podczas stawiania im zarzutów. Te - narażenie pacjenta na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia lub życia i w konsekwencji przyczynienie się do jego ciężkiego kalectwa - obaj usłyszeli w czerwcu tego roku. Obaj oglądali chorą nogę podczas wizyt Pawła Kowary w pierwszych dniach po jego wypadku.
Paweł S. usłyszał dodatkowo zarzut poświadczenia nieprawdy w dokumentacji medycznej. Chodzi o skierowanie do szpitala, którego pacjent, przyjeżdżający na ostry dyżur z bólem i ropiejącą raną, nie mógł się doprosić, a które znalazło się w dokumentach Pawła Kowary, gdy rodzina wzięła je do skopiowania. Wtedy tylko nabrali podejrzeń, a śledczy później je potwierdzili.
Do wypadku doszło w piątek wieczorem, Paweł Kowara, ojciec trójki dzieci, wtedy na co dzień kierowca, robił wieczorny obrządek w gospodarstwie, które prowadzili rodzice. Poprosiła go wtedy o to mama, on właśnie wrócił do domu z pracy i chciał zacząć weekend.
Ukłucie wideł, które nadepnął, było bolesne, ale nie przypuszczał, że aż tak brzemienne w skutkach.
Reakcja rodziny była natychmiastowa, bo od razu zaczęli szukać pomocy medycznej, ale ponieważ było po godz. 18, zostali odesłani do szpitala w Piotrkowie.
Z bolącą nogą pojechał na szpitalny oddział ratunkowy przy ul. Rakowskiej w Piotrkowie. Ranę oglądało kilku lekarzy chirurgów, żaden jednak nie zdecydował o przyjęciu pacjenta do szpitala. Rana została opatrzona, ale tylko zewnętrznie. Jednym z lekarzy, który pozwolił Pawłowi Kowarze wrócić do domu z raną, był Jacek S.
Później okazało się, że tkanka amputowanej nogi była zakażona bakteriami kałowymi. Paweł Kowara jednak od początku nie ukrywał, że widły były brudne, używane.
Lekarz dyżurujący ranę obejrzał, a potem ją zaszył, zalecając pacjentowi leki przeciwbólowe. I wypuścił chorego do domu...
Przez weekend wtedy 27-latek z gangreną drążącą ranę odwiedził SOR jeszcze raz. Było to w sobotę w nocy, gdy rana nie dawała spać, a noga puchła. Ale ponownie wrócił do domu - z nowym opatrunkiem i antybiotykiem. Dopiero w poniedziałek, po drugiej wizycie w szpitalu (najpierw był w przychodni na zalecone zdjęcie szwów), gdy ból był nieznośny, a pojawiła się też gorączka, Paweł Kowara trafił na szpitalny oddział. Ale dla nogi było już za późno.
Pacjent trafił szybko - bo już następnego dnia - do łódzkiego szpitala, gdzie amputowano mu nogę aż na wysokości uda. Po powrocie do domu o całej sprawie zawiadomił prokuraturę. Żeby w miarę normalnie funkcjonować, pacjent potrzebuje profesjonalnej, kosztownej protezy - dlatego 28-latek wystąpił też o odszkodowanie do szpitala.
Prowadzone na podstawie zawiadomienia chorego śledztwo od początku skupiało się na kwestii umyślnego narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, skutkującego nieumyślnym spowodowaniem u Pawła Kowary kalectwa. Tego między innymi dotyczyła opinia biegłych, o którą na początku roku wystąpili śledczy. Obejmowała ona kwestie udzielonej choremu pomocy, tzn. czy właściwie rozpoznano schorzenie i czy adekwatnie do rozpoznania zareagowano.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?