Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden z dwóch kierowców zabił, kara nie spotka nikogo

Redakcja
Marciusz Moroń zginął na skutek obrażeń, odniesionych w wypadku na ul. Srebrzyńskiej 19 sierpnia 2008 r.
Marciusz Moroń zginął na skutek obrażeń, odniesionych w wypadku na ul. Srebrzyńskiej 19 sierpnia 2008 r. fot. archiwum
Decydujesz się nietrzeźwy prowadzić samochód? Zaproś do auta równie pijanego kolegę. Jeśli potrącicie człowieka, żaden z was za to nie odpowie. Przynajmniej w Łodzi. Prokuratorzy z Polesia przez pięć miesięcy nie potrafili ustalić, kto w sierpniu ub.r. śmiertelnie potrącił rowerzystę na ul. Srebrzyńskiej w Łodzi. W polonezie siedziało dwóch pijanych mężczyzn. Żaden nie przyznaje się do winy.

Barbara Moroń, matka zabitego rowerzysty, jest w szoku. Właśnie otrzymała od prokuratury decyzję, że śledztwo zostało umorzone. Kobieta nie przypuszczała, że ustalenie sprawcy będzie takim problemem.

- Mam świadomość, że ukaranie winnego nie przyniesie mi żadnej ulgi. Drogowa tragedia dotknęła nie tylko mnie. Ale liczę się z tym, że winny był pod wpływem alkoholu. To jego nieodpowiedzialność, a nie wyłącznie los, przyczyniła się do wypadku - mówi Barbara Moroń.

38-letni Marciusz Moroń jechał na rowerze chodnikiem wzdłuż cmentarnego muru. Naprzeciwko rozpędzony polonez truck właśnie wyprzedzał inne auto. Polonez wpadł w poślizg, po czym uderzył w drzewo i rowerzystę. Ten zmarł następnego dnia rano w szpitalu.

W polonezie jechało dwóch młodszych od Marciusza mężczyzn - Dominik i Stanisław. Zaraz po wypadku, według jego świadków, wymyślili opowieść o trzecim mężczyźnie. Który, oczywiście, był za kierownicą, błyskawicznie uciekł, a w dodatku nie raczył się przedstawić. Dominik i Stanisław mieli zrezygnować z tej pierwotnej wersji jeszcze przed przyjazdem policji - osób twierdzących że spod cmentarza nikt nie uciekł było zbyt wiele. Drogówka stwierdziła, że Dominik miał 0,29 mg/l alkoholu w wydychanym powietrzu, Stanisław - 0,91.

W śledztwie Dominik przyznał, że poloneza prowadził Stanisław. Stanisław zrzucił winę na kolegę. Jako podejrzanego prokuratura wskazała Dominika, bo jeden ze świadków na podstawie jego zachowania zaraz po wypadku domyślał się raczej sprawstwa Dominika. Domysły nie wystarczyły. Podobnie jak badania obrażeń Dominika i Stanisława.

Według Marii Bauer, szefowej Prokuratury Rejonowej Łódź-Polesie, wykonano wszystkie czynności, które mogły doprowadzić do ustalenia sprawcy wypadku.

- Do analizy materiałów biologicznych powołano biegłych, prokuratura przesłuchała świadków. Decyzja o umorzeniu śledztwa nie jest prawomocna i przysługuje od niej odwołanie do sądu - mówi Bauer.

Barbara Moroń skorzysta z tej możliwości. Ale nie wie, jak to możliwe, że w XXI wieku biegli z Akademii Medycznej nie potrafili dociec, do którego z mężczyzn należy DNA, znalezione na dźwigni zmiany biegów. "DNA o cechach degradacji, uniemożliwiającej przeprowadzenie analizy identyfikacyjno-porównawczej" - napisał prokurator we wniosku o umorzenie.

Matka ofiary ma żal do policji, bo o wypadku dowiedziała się dopiero następnego dnia: - I to dzięki ordynatorowi szpitala, w którym zmarł syn. Zadał sobie trud przejrzenia spisu kontaktów w telefonie Marciusza . W przeciwieństwie do policji.

W biurze prasowym łódzkiej komendy miejskiej usłyszeliśmy: - Bywa, że pogotowie zabiera rannego i jego rzeczy, zanim pojawi się drogówka.

W ostatnim esemesie do matki Marciusz cieszył się z wyjazdu do Izraela. Był poetą, aktorem i scenopisarzem. Z zawodu psychologiem po Uniwersytecie Jagiellońskim. W poniedziałek jego przyjaciele zebrali się w Poleskim Ośrodku Sztuki. Czytali jego wiersze i słuchali jego ulubionej muzyki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki