Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do ofiar w Łodzi dzwonili z Anglii

Wiesław Pierzchała
Wiesław Pierzchała
Śledczy rozbili 3-osobowy gang okradający metodą „na policjanta”. Jeden z oszustów dzwonił z Anglii, zaś jego wspólnicy nakłaniali łodzian do udziału w tajnej operacji policyjnej. Był to bluff.

Na ławie oskarżonych zasiądą członkowie szajki, którzy okradali swoje ofiary metodą „na policjanta”, czyli udoskonaloną metodą „na wnuczka”. Oskarżeni to trzej łodzianie: 23-letni Kamil S., 28-letni Wiktor O. i 37-letni Marcin U.

Śledczy w Łodzi tropili dwie dobrze zorganizowane szajki oszustów, które siały postrach wśród starszych mieszkańców Łodzi i regionu. Obie do perfekcji opanowały metodę „na policjanta” i obie wpadły na pomysł, aby do swych ofiar dzwonić z zagranicy. Liczyli, że dzięki temu policjanci ich nie namierzą. Przeliczyli się. W jednym przypadku dzwoniono z Niemiec, a w drugim z Anglii. Dlatego prokuratorzy nazwali szajki „grupą niemiecką” i „grupą angielską”. O „grupie niemieckiej” już pisaliśmy, teraz czas na „angielską”.

Śledczy zwracają uwagę, że w obu przypadkach opus operandi, czyli sposób działania, był taki sam. Oszuści wybierali w książce telefonicznej numery do osób o tradycyjnych imionach licząc na to, że są to osoby starsze i łatwiej będzie je oszukać. Następnie dzwonili. Pierwszy oszust „tradycyjnie” zapewniał, że jest wnuczkiem lub kuzynem i prosił o pilne wsparcie, bo znalazł w ciężkiej potrzebie finansowej. Zaskoczony rozmówca nawet nie zdążył zareagować, gdyż dzwoniący szybko się rozłączał.

**Zobacz też:

Oszustwo metodą "na policjanta". Fałszywy oficer śledczy ukradł 40 tys. zł mieszkance Kutna

**

„Policjant” podawał personalia i stopień

I wtedy do akcji wkraczał drugi oszust, którzy dzwonił zaraz potem i przedstawiał się grzecznie jako oficer policji podając imię, nazwisko, stopień służbowy i numer identyfikacyjny. Następnie tłumaczył, że dzwoniący przed chwilą osobnik to członek bandy groźnych, ściganych przez policję kryminalistów. Wyjaśniał, że jest szefem specjalnej grupy operacyjnej, która od dłuższego czasu tropi przestępców. I apelował o współpracę i pomoc w rozbiciu szajki, która zajmuje się rabowaniem pieniędzy i kosztowności.

Paczka z pieniędzmi w koszu lub pod samochodem

W tym momencie ofiara dowiadywała się, że jest śledzona przez przestępców, którzy chcą ją okraść. Oczywiście policja potrafi temu zapobiec, ale pod warunkiem pełnej współpracy. Miała ona polegać na tym, że rozmawiający z „policjantem” zbierze wszystkie swoje oszczędności - zarówno z domu, jak i z banku - i zostawi w ustronnym, ustalonym miejscu (np. pod autem lub w koszu na śmieci), gdzie policjanci zorganizują zasadzkę i złapią przestępców na gorącym uczynku.

Członkowie „grupy angielskiej” apelowali też o to, aby przekazywać im dzieła sztuki i kosztowności - wyroby ze złota i kamienie szlachetne. Przestępcy zabezpieczali się jak tylko mogli. Na przykład prosili, swoje ofiary, żeby po rozmowie odkładały słuchawkę obok aparatu. W ten sposób nikt z rodziny nie mógł się do nich dzwonić i ewentualnie ostrzec przed przekrętem.

Czytaj też:Fortuna trefnych policjantów

Niektórzy nie uwierzyli w tajną akcję policyjną

I tak się kręcił ten proceder. Na przykład Jadwiga T. przekazała szczwanym wyłudzaczom 25 tys. zł, natomiast Zofia D. straciła 40 tys. zł - 10 tys. zł miała w domu w ramach oszczędności, zaś pozostałe 30 tys. zł specjalnie pożyczyła z banku po to, aby wziąć udział w tajnej operacji policyjnej.

Na szczęście oszustom nie zawsze udawało się wodzić za nos swoje ofiary, które były coraz bardziej czujne i odmawiały współpracy z rzekomymi policjantami. Dzięki temu Leokadia J. nie straciła 10 tys. zł, Maria T. - 15 tys. zł, natomiast Julian K. i Aleksandra R. po 20 tys. zł.

Ciekawy jest przykład Juliana K., który wybrał się do banku, by wypłacić pieniądze na udział w tajnej akcji. Opatrzność czuwała nad nim, ponieważ w drodze spotkał znajomego, któremu opowiedział, że pomoże policjantom pochwycić groźnych oszustów. Jednak znajomy odradził mu takie posunięcie, ponieważ jego zdaniem jest to przekręt. Pan Julian posłuchał go i dzięki temu nie stracił 20 tys. zł.

Podczas przesłuchania wszyscy oskarżeni przyznali się do winy. Akt oskarżenia w ich sprawie trafił do Sądu Okręgowego w Łodzi.

Wachlarz za 60 tys. zł
Najsłynniejszą akcją tzw. grupy angielskiej było wyłudzenie zabytkowego wachlarza wartego 60 tys. zł.

Na numer telefonu stacjonarnego do 81-letniej mieszkanki Polesia w Łodzi zadzwonił tajemniczy mężczyzna. Oznajmił, że jest oficerem CBŚ i bierze udział w tropieniu groźnej szajki oszustów. Poprosił kobietę o pomoc.

Współpraca miała polegać na tym, że 81-latka przekaże kurierowi „policjantów” wszystko co ma cennego. Kobieta miała do dyspozycji 40 tys. zł i bardzo cenną pamiątkę rodzinną, którą otrzymał jej dziadek. Chodziło o wachlarz z trzema obrazami. Ich autorami byli znani malarze działający na przełomie XIX i XX wieku: Wojciech Kossak, Michał Wywiórski i Stanisław Lenz.

Kobieta straciła wachlarz, na szczęście policji udało się go odzyskać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Do ofiar w Łodzi dzwonili z Anglii - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki