Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Mugabe odchodzi, zastąpić ma go Emmerson Mnangagwa. Ale Afryka zawsze była pełna dyktatorów

Michał Kurowicki
Prezydent Robert Mugabe skończył w tym roku 93 lata. Nawet jego najbliżsi doradcy zdawali sobie sprawę, że jest zbyt niedołężny, aby mógł dalej rządzić krajem. Na stanowisku zastąpi go najprawdopodobniej Emmerson Mnangagwa
Prezydent Robert Mugabe skończył w tym roku 93 lata. Nawet jego najbliżsi doradcy zdawali sobie sprawę, że jest zbyt niedołężny, aby mógł dalej rządzić krajem. Na stanowisku zastąpi go najprawdopodobniej Emmerson Mnangagwa AFP PHOTO / Jekesai NJIKIZANA / EAST NEWS
W Zimbabwe zapadają właśnie ostateczne decyzje w sprawie najstarszego przywódcy świata - prezydenta Roberta Mugabe, który panuje tam od 1980 roku. Jak na jego tle wypadają inni afrykańscy dyktatorzy?

Bardzo gorąco w Zimbabwe. Od tygodnia o władzę walczy tam wojsko i prezydent Robert Mugabe. Na ulicach stolicy kraju Harare setki tysięcy ludzi tańczą, śpiewają, krzyczą. Trwają wielkie demonstracje, a hasło jest jedno - prezydent musi odejść! W niedzielę wieczorem członkowie rządzącej krajem partii Zanu-PF odwołali Mugabe z funkcji jej szefa. Na jego miejsce powołali Emmersona Mnangagwę, głównego przeciwnika dotychczasowego przywódcy. Mugabe dostał od swojej partii czas do poniedziałku do godziny 10 na ustąpienie ze stanowiska prezydenta. Inaczej czeka go impeachment. Jak to wszystko się skończy? Na razie trudno ocenić. Jedno jest pewne, Mugabe nie ma już sił na rządzenie. Ma ponad 93 lat. Jest najstarszym przywódcą na świecie. Nasz prezydent, 45-letni Andrzej Duda mógłby być jego wnukiem.

Zimbabwe. Prezydent Robert Mugabe odrzuca ultimatum

Źródło:
RUPTLY

Dyktator, który po prostu zasnął

W piątek prezydent Mugabe po raz pierwszy pojawił się publicznie po zamachu stanu dokonanym przez wojsko. I po krótkim wystąpieniu na uniwersytecie… po prostu zasnął. Czy tak zachowuje się krwawy lew Zimbabwe? Pewnie jeszcze dziesięć lat temu zmiótłby zamachowców z areny jednym ryknięciem. Teraz lew jest już za stary i musi walczyć z krokodylem, bo tak - ze względu na swoją przebiegłość - nazywany jest wiceprezydent Emmerson Mnangagwy, który ma poparcie armii. Powszechnie wiadomo, że w naturze lew z krokodylem nie wchodzą sobie w drogę. Jak zatem skończy się pierwsza w historii walka tych dwóch drapieżników? Dowiemy się pewnie już wkrótce.

Mieszkańcy Zimbabwe nie znali dotąd innego prezydenta niż 93-letni Robert Mugabe

Na razie jest to starcie wyjątkowo spokojne. Drapieżnicy nie rzucili się sobie do gardeł. Jak na afrykańskie standardy przeprowadzony przez wojsko zamach stanu, w którym nie ma ofiar, to rzadkość. A tak właśnie wygląda sytuacja w Zimbabwe od tygodnia. Armia poparła Mnangagwę, który kreowany był następcę Mugabe. Jednak na arenie politycznej od lat istniała też wpływowa żona prezydenta - Grace Mugabe. Oskarżyła Mnangagwę o nielojalność oraz próbę przeprowadzenia przewrotu i na początku listopada zmusiła go do ucieczki do RPA. Jeśli rozpoczęty w nocy, z ubiegłego wtorku na środę, wojskowy pucz powiedzie się, to właśnie wygnany do RPA Mnangagwa ma największe szanse na przejęcie władzy. Rządząca krajem partia Zanu-PF utrzyma się natomiast na szczycie.

Znają tylko takiego prezydenta

Niezależnie od tego, jak skończy się starcie lwa z krokodylem o przywództwo w Zimbabwe, warto spojrzeć na to, kim był i w jaki sposób dotychczas rządził prezydent Robert Mugabe. Bo jest postacią wzbudzającą ogromne emocje. Dla jednych to krwawy dyktator, bez litości dla swoich przeciwników politycznych. Dla innych wyzwoliciel spod jarzma kolonialnego wyzysku, który za walkę o wolność swojego kraju względem reżimu białej mniejszości, spędził dziesięć lat w więzieniu. Jedni i drudzy mówią o nim natomiast zgodnie - gorliwy katolik.

Według danych Banku Światowego średnia długość życia, w położonym na południu Afryki Zimbabwe, wynosi 59 lat. Robert Mugabe rządzi tam bez przerwy od 1980 roku. Jeśli przyjąć te liczby za punkt wyjścia, to możemy śmiało stwierdzić, że zdecydowana większość społeczeństwa tego kraju nigdy nie znała innego prezydenta niż Mugabe. Nie mogła zresztą poznać, bo objął władzę w 1980 roku, gdy po trwającej kilka lat wojnie partyzanckiej czarnoskóra większość obaliła biały rząd Rodezji i zmieniła nazwę kraju na Zimbabwe. Przez pierwszych siedem lat rządził jako premier. Od grudnia 1987 roku nieprzerwanie pełnił funkcje prezydenta.

516 trylionów inflacji rocznie

Początki rządów Roberta Mugabe były udane. Doszedł do władzy w demokratyczny sposób, kiedy zwyciężył w pierwszych wyborach w 1980 roku. Był wtedy charyzmatycznym liderem narodowowyzwoleńczego ruchu czarnej większości, walczącego z dyktaturą białej mniejszości. Na początku jego rządów Zimbabwe osiągnęło wysoki wzrost gospodarczy. Prezydent współpracował nawet z Międzynarodowym Funduszem Walutowymi i starał się wprowadzać proponowane przez tę organizację reformy. Lecz później było już niestety coraz gorzej, a jego rządy były coraz bardziej autorytarne.
Jednym z przełomowych momentów był rok 1999. Wtedy Mugabe wypowiedział wojnę białym farmerom, którzy byli właścicielami większości ziemi uprawnej w kraju. Odbierał im siłą gospodarstwa i wypędzał za granicę. Ich miejsce zajmowali dawni towarzysze broni, którzy pomagali zresztą Mugabe zajmować gospodarstwa należące do białych. Skutkiem takiej polityki był poważny kryzys gospodarczy. Jego konsekwencją była rekordowa hiperinflacja, która w 2008 roku wyniosła aż 13,2 miliarda procent miesięcznie, co stanowiło 516 trylionów rocznie. Zimbabweńska inflacja stała się tym samym drugą pod względem wielkości w historii świata. Wyprzedziła ją jedynie ta węgierska z 1946 roku. Ostatecznie w 2005 roku rząd Zimbabwe zdecydował się zastąpić krajową walutę dolarem amerykańskim.

Wyborcze cuda nad urną

Mugabe oskarżany jest także o liczne fałszerstwa wyborcze, mordowanie swoich politycznych przeciwników oraz wciągniecie kraju w 2004 roku w wojnę w prowincji Kiwu, gdzie Zimbabwe stanęło po stronie Demokratycznej Republiki Konga.

Do jednych z największych fałszerstw doszło po wyborach z marca 2008 roku. Kandydował w nich oczywiście sam Mugabe, ale też Morgan Tsvangiari, lider opozycyjnej Partii na rzecz Demokratycznej Zmiany i niezależny kandydat Simba Makoni. Opozycja oraz niezależni obserwatorzy na własną rękę policzyli głosy. Na tej podstawie ogłosili, że Tsvangirai uzyskał w ok. 48-49 procent głosów i powinien spotkać się w drugiej rundzie z Mugabe, którego wynik wyniósł 41-43 procent. Druga runda wyborów prezydenckich miała odbyć się 27 czerwca. Właśnie wtedy Mugabe ogłosił decyzję o zakupie 3 mln sztuk amunicji z Chin do karabinów AK-47 i aż 3 tysięcy sztuk moździerzy.

W obawie o swoje bezpieczeństwo główny kontrkandydat Tsvangirai uciekł do RPA. W Zimbabwe szalała przemoc, sterowana przez Mugabe, a skierowana przeciw zwolennikom opozycyjnego kandydata. Według różnych źródeł zginęło wtedy około 90 działaczy opozycyjnych. Ostatecznie Tsvangirai wycofał się z kandydowania, a w drugiej turze wyborów prezydenckich w czerwcu 2008 roku zwyciężył, według oficjalnych wyników, Robert Mugabe zdobywając 85 procent głosów. Warto wspomnieć, że o ile liczenie głosów po pierwszej turze zajęło aż cztery miesiące, to po drugiej trwało zaledwie dwa dni.

Ludobójstwo i chłosta za spodnie

Mugabe to oczywiście nie jedyny żyjący afrykański dyktator. Wystarczy wspomnieć choćby o prezydencie Sudanu. Omar al-Bashir ścigany jest od 2009 r. międzynarodowym listem gończym za zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo. Szacuje się, że dyktator odpowiada za około 2,5 mln ofiar wojen domowych i 7 mln uchodźców. Obciążają go też czystki etniczne w Darfurze (około 200 tys. ofiar). Jest umieszczany w pierwszej piątce najokrutniejszych dyktatorów. Bezwzględnie niszczy każdego, kogo uzna za swego wroga.

Jak wielu innych dyktatorów, swoją karierę zawdzięcza wstąpieniu do armii. Prezydentem Sudanu został w 1989 r. w wyniku zamachu stanu. Rozwiązał rząd, potem również parlament i partie polityczne oraz wprowadził w Sudanie prawo szariatu.

Sudańską codzienność z perspektywy kobiety opisuje w wydanej pięć lat temu w Polsce książce „40 batów za spodnie” sudańska dziennikarka Lubna Ahmad al-Hussejn. Została aresztowana wraz w innymi kobietami z powodu pojawienia się w restauracji … w spodniach. Oskarżona o wykroczenie przeciwko moralności miała do wyboru: albo przyznanie się do winy, co oznacza poddanie się publicznej chłoście w postaci 10 batów, albo nie przyznanie się, co oznacza 40 batów. Przedstawiona w książce sudańska rzeczywistość (m.in. realia sudańskich mediów, tajnych służb czy procedura obrzezania dziewcząt), wprawia w osłupienie.

Zapleczem ekonomicznym rządów Omara al-Bashira jest ropa naftowa, wydobywana i kupowana przez Chińczyków. W zamian za nią Pekin dostarcza al-Bashirowi broń, pieniądze i wsparcie w kontaktach międzynarodowych.
Mimo wyroku Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, wciąż nie udaje się go aresztować. Kiedy w 2015 r. przyleciał do RPA na dwudniowy szczyt Unii Afrykańskiej, wydawało się, że zostanie ujęty. Nalegali na to przewodniczący MTK oraz sam sekretarz generalny ONZ Ban Ki-moon. A jednak al-Bashir bez przeszkód opuścił ten kraj.

U Kima w Korei jest lepiej

Niezbyt miłym miejscem do zamieszkania jest też Erytrea. Jej prezydent Isajas Afewerki ma w tym kraju władzę absolutną. Mówi się, że nawet w Korei Północnej obywatele mają więcej praw. W Erytrei nie ma niezależnych sądów ani mediów. Ostatni zagraniczny korespondent został wydalony jedenaście lat temu.

Dziesiątki tysięcy Erytrejczyków przetrzymywanych jest w więzieniach bez procesu i wyroku. I nie są to więzienia w naszym rozumieniu, ale blaszane kontenery lub budynki do połowy wkopane w ziemię, gdzie panują tragiczne warunki. Na porządku dziennym są upokarzające kary i tortury. Ludzie giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Mowa o tym w raporcie Human Rights Watch.

Zmorą Erytrejczyków jest powszechna służba wojskowa. W wojsku spędzić można obowiązkowo nawet kilkadziesiąt lat. Nic dziwnego więc, że wśród uchodźców z Afryki jest tylu Erytrejczyków. Niemal wszyscy dostawali do niedawna status uchodźców politycznych.

W 2016 r. śledczy z ONZ oskarżyli rząd Erytrei o zbrodnie przeciwko ludzkości (w tym zabójstwa, gwałty, tortury i niewolnictwo). Prezydent Afewerki uznał to za bzdury.

Miłośnik Szkocji i hańba Afryki

Pisząc o afrykańskich dyktatorach trudno pominąć Idi Amina z Ugandy. Wprawdzie zmarł w 2003 r., ale jego ponura sława długo będzie żywa. „Big papa” krajem rządził tylko od 1971 do 1979 r. To jednak wystarczyło, żeby przyczynić się do śmierci 700 tys. Ludzi. Nazywany był „hańbą Afryki”, bo nie było w Afryce bardziej bezwzględnego i szalonego władcy. Opowiada o nim film „Ostatni król Szkocji”.

Amin był analfabetą. Jemu również drogę do kariery otworzyło wojsko. Wstąpił do brytyjskiej armii kolonialnej, gdzie szybko zdobył uznanie brytyjskich przełożonych jako szczególnie zaangażowany w wykonywaniu rozkazów żołnierz. Już wtedy oskarżano go o ludobójstwo. Nie przeszkadzało to jednak Brytyjczykom, którzy wycofując się z Ugandy, zapewnili mu mocną pozycję, aby móc utrzymać swoje wpływy w tym kraju. Kiedy przejął władzę, kierował się najniższymi instynktami. Można mieć poważne wątpliwości co do jego zdrowia psychicznego. Jako były mistrz boksu, wyzywał na pojedynki bokserskie szefów innych państw. Gdy królowa angielska Elżbieta II nie stanęła na ringu, ogłosił się pogromcą imperium brytyjskiego. Kochał Szkocję. Chciał stanąć na czele szkockiego powstania i doprowadzić do jej niepodległości. Oskarżano go o kanibalizm i o to, że głowy przeciwników politycznych trzymał w lodówce. Opowiadał o tym inny afrykański dyktator, Bokassa z Republiki Środkowoafrykańskiej. Swoje ofiary zapraszał często na obiad.

Doprowadził do wojny ugandyjsko-tanzańskiej, która spowodowała jego obalenie. Uciekł do Arabii Saudyjskiej, która nie miała nic przeciw goszczeniu go aż do śmierci.
„Kolega” Idi Amina, wspomniany już Bokassa, uważał się z kolei za wcielenie Napoleona. Podobnie jak on, ogłosił się cesarzem, a Republikę Środkowoafrykańską przemianował na Cesarstwo Środkowoafrykańskie. Na swoją koronację wydał jedną trzecią budżetu państwa. Z czasem uznał się za trzynastego apostoła.

Przez wiele lat Francja udzielała mu poparcia w zamian za możliwość wydobywania rud uranu. Częstym gościem Bokassy był francuski prezydent Valery Giscard d`Estaing. Wycofała się z poparcia dopiero po masakrze ponad setki uczniów, protestujących przeciw noszeniu… mundurków wzorowanych na mundurach napoleońskich kadetów.

Jedni odeszli, drudzy trwają

Poczet afrykańskich dyktatorów, tych żyjących i tych, którzy już odeszli, jest niestety długi. W powołaniu wielu z nich do politycznego życia swój udział miały europejskie kraje. Zarówno te kapitalistyczne, jak i Związek Radziecki. Wystarczy wspomnieć chociażby Mengistu Haile Mariama z Etiopii. Najpierw był protegowanym cesarza Etiopii Haile Selassiego, tytułującego się Wybrańcem Bożym, Królem Królów i Zwycięskim Lwem Plemienia Judy. Potem zorganizował spisek wobec niego. Zyskał poparcie ZSRR i zaczął kolektywizację rolnictwa. Na potrzeby armii przeznaczał 40 proc. budżetu Etiopii. W końcu jednak musiał uciekać z kraju. Od 1991 r. mieszka w Zimbabwe, gdzie azylu udzielił mu Robert Mugabe.

Przywódca Republiki Środkowej Afryki Bokassa ogłosił się cesarzem. Z czasem uznał się też za 13. apostoła

Dyktatorskich rządów doświadczyła też Liberia. Tam na zmianę rządzili Samuel Doe, starszy sierżant, który w 1980 roku zamordował prezydenta Liberii Williama Tolberta, jednocześnie przewodniczącego Organizacji Jedności Afrykańskiej, i Charles Taylor, skazany w 2012 roku w Hadze na 50 lat więzienia za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości.

Można też wspomnieć o Mobutu Sese Seko, prezydencie i dyktatorze Zairu w latach 1965-1997, zaangażowanym w ludobójstwo w Rwandzie. Poparł plemię Hutu, które wymordowało ok. miliona osób pochodzenia Tutsi. Swój kraj doprowadził do gospodarczego upadku, gromadząc jednocześnie 4 mld dolarów na prywatnych kontach.

Osobny rozdział poświęcić by można przywódcy Libii w latach 1969-2011, Mu`ammarowi al-Kadafiemu. Trzymał kraj wyjątkowo twardą ręką.

Niemniej twardą rękę ma prezydent Gwinei Równikowej Teodoro Obiang Nguema Mbasogo, rządzącym krajem od 38 lat. Obalił krwawe rządy szalonego wuja, stając się gorszym dyktatorem niż on. Polityczne morderstwa, porwania i tortury, korupcja oraz kult własnej osoby trochę przeszkadzają Zachodowi, ale nie na tyle, żeby sektory naftowe Hiszpanii, Francji i USA nie współpracowały z Gwineą Równikową.

Szanse na długie panowanie ma 49-letni dopiero Mswati III, król państewka Suazi. Ludność, dziesiątkowana przez AIDS, żyje w skrajnej nędzy, czego nie można powiedzieć o królu, lubującym się w seksualnych ekscesach. Ma 14 żon, z których większość była nieletnia w dniu ślubu.

Do niedawna Gambią rządził Yahya Jammeh. Był prezydentem 22 lata. Musiał zrezygnować ze swojego stanowiska pod wpływem międzynarodowych nacisków dopiero 21 stycznia tego roku. Sam kazał siebie nazywać „współczesnym Aminem” i „ostatnim prawdziwym dyktatorem”. W konkurencji w Robertem Mugabe z Zimbabwe chyba jednak przegrywa. Choćby dlatego, że musiał odejść, a Mugabe, pomimo swoich 93 lat, wciąż walczy o utrzymanie władzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Robert Mugabe odchodzi, zastąpić ma go Emmerson Mnangagwa. Ale Afryka zawsze była pełna dyktatorów - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki