"Amok" powstał dzięki pozyskaniu przez Fundację Kamila Maćkowiaka grantu miejskiego (45 tys. zł). To adaptacja "Miliona małych kawałków" Jamesa Freya, na poły biograficznej powieści w formie prywatnych zapisków poddającego się terapii odwykowej 23-letniego Jamesa. W szpitalu poznaje on podobnych sobie życiowych rozbitków (nawet zakochuje się), zgłębia siebie i wolno wraca do "żywych".
Maćkowiak, który znów (jak we wcześniejszej "Divie", która powstała dzięki grantowi w kwocie 60 tys. zł) sam siebie reżyserował, zrobił z tego spektakl, który nie dotyka widza, gdyż jest dalekim od prawdy wyobrażeniem o ludziach, którzy dotknęli dna. Wyobrażeniem, które estetyzuje patologię (narkomanię, gwałty), podaje ją wręcz w stylu glamour. Wypięknioną jak w oprawie plastycznej monodramu.
Pomysł na opowieść i zgłębienie jej to jeden z poziomów, na którym zabrakło prawdziwego reżysera. Może sprawiłby on, że mniej będzie się czuć dystans czasowy dzielący opowieść od współczesności (pogłębia go zbliżony do amerykańskich kontrkulturowych powieści lat 60. styl utworu). Drugi poziom jest ściśle sceniczny. Najlepsze monodramy to zwykle dzieło wybitnego aktora (Bronisław Wrocławski, Jan Peszek) i prowadzącego go reżysera (Jacek Orłowski, Mikołaj Grabowski), który też chroni aktora od bezkrytycznego traktowania swych pomysłów. Takiego sędziego zabrakło Maćkowiakowi i póki go nie znajdzie, pewnie nie wydostanie się ze ślepej uliczki.
Maćkowiak/James wchodzi bocznymi drzwiami i siada na wysoko ustawionym krześle. Niemal bez ruchu pozostaje na nim do końca - aktor, którego jednym z atutów jest gra ciałem, pozbawia się tego środka ekspresji! Wikła się zaś w środki znane z innych ról, eksponuje też naturalność osobistych gestów. W narracji dzielonej na sekwencje najciekawsze są chwile, gdy wprowadza postać w rodzaj furii czy afektu, dowodząc, że uruchomiony przez reżysera gotów jest do dużej kreacji. Ale widz przez połowę "Amoku" obcuje głównie ze słuchowiskiem na żywo. Jednoosobowym, choć aktor umiejętnie oddaje głos postaciom epizodycznym. Sytuacja, w jakiej James wypowiada się, z czasem się wyjaśnia, ale choć mówi on o przemianie, trudno pojąć czym ma ona skutkować.
Walorami podobnie niewyreżyserowanej "Divy" były przynajmniej transgresja, gra z własnym wizerunkiem. W tym sensie "Amok" jest "czystym" teatrem, w którym teatru jest mało. Z bólem trzeba to przyznać - prowadzi on z widzem rozmowę na poziomie teatru młodzieżowego. Ale zagorzali fani są zadowoleni, bo ulubionego aktora oglądają w nowej (choć podobnej do innych) roli.
Choć byli i tacy, którzy z premiery wyszli nazywając monodram "idyllicznym", mamy oto w Łodzi coś na kształt teatru celebryckiego. Fajnie jest w nim się pokazać, jest sympatycznie i nie trzeba się bardzo wysilać. Być może to pokusa nieobca też łódzkim urzędnikom. Co jeśli zacznie wpływać na ich decyzje? Nic tak nie psuje gustów, jak przeciętna sztuka "sprzedawana" jako znacząca.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?