Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Atak na Romów w Łodzi. Sprawcy krzyczeli "Spalić Cyganów"

Joanna Leszczyńska
Małgorzata myśli tylko o tym, jak wyprowadzić się ze Starych Chojen
Małgorzata myśli tylko o tym, jak wyprowadzić się ze Starych Chojen Grzegorz Gałasiński
5 października na prywatną posesję na Starych Chojach w Łodzi wtargnęła grupa około 10 mężczyzn uzbrojonych w kije bejsbolowe i pręty. Mieli też przy sobie zapalone pochodnie. Wszyscy grozili mieszkającej tam rodzinie Romów.

Sobota, wczesny wieczór. Październikowa szarówka. Małgorzata właśnie miała brać leki, ale spojrzała w okno i zauważyła, że na podwórko wchodzi grupa mężczyzn. Większość była jej znana z widzenia. To szkolni koledzy jej dorosłych już dzieci. W rękach mieli pałki. Zasłoniła okna, irracjonalnie myśląc, że to ich obroni.

Posypały się bluźnierstwa i groźby: "Spalić Cyganów!". Małgorzata nie pamięta, żeby kiedykolwiek tak się bała. W domu były same kobiety. Ona z 21-letnią córką, jej siostra i 2-letnie dziecko siostry. Za ścianą była chora na schizofrenię matka. Napastnicy zaczęli od ataku na mieszkanie matki. Małgorzata usłyszała brzęk wybijanej szyby i straszny krzyk matki. Podskoczyła do okna i zobaczyła, jak napastnicy psiknęli matce w twarz gazem i uderzyli ją. Jeden miał w ręku zapaloną pochodnię, którą chciał wrzucić do mieszkania. Zobaczyła też, że agresorów było więcej niż sądziła. W sumie mogło być ich nawet kilkunastu.

- Kiedy matka przestała krzyczeć, pomyślałam, że nie żyje - opowiada Małgorzata. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do straży pożarnej, a córka na policję. Krzyczałam: "Mamę mi zabili". Może dlatego tak szybko przyjechali.

Wycie strażackich syren wypłoszyło napastników, ale policja ruszyła za nimi w pościg. Dwóch zatrzymano. Dwie godziny później wpadła do nich sąsiadka, Polka, mówiąc, że ci sami mężczyźni są znowu na podwórku i grożą, że jeśli Małgorzata nie wycofa zeznań, to ich zabiją.

Klaudia, córka Małgorzaty: - Zgasiłyśmy światło, zamknęłyśmy drzwi, ale dochodziły do nas ich groźby, że mamy wszystko wycofać. Znowu zadzwoniłam na policję. Kiedy funkcjonariusze przyjechali, bandziorów już nie było. Ale potem policji udało się zatrzymać dwóch z nich.

Po takich przejściach trudno było zasnąć. Najbardziej przeżyła to 2-letnia córka siostry Małgorzaty. Następnego dnia matka schroniła się z dziewczynką u dalszej rodziny.

Zaniedbany budynek komunalny na Starych Chojnach w Łodzi. Na podwórku suszy się pranie. Małgorzata stara się żyć normalnie, choć te doświadczenia ciągle w niej tkwią. - Szczęście, że ci bandyci nie spotkali wtedy na drodze mojego syna, który szedł do kolegi, bo by go na pewno zabili - mówi 40-letnia Małgorzata. - Wiem, że tu już dla nas nie ma życia. Oni wrócą, jak powychodzą na wolność. A jak nie ci, to inni.

Rodzina Małgorzaty przyjechała do Łodzi z Brzezin, kiedy ona miała siedem, może osiem lat. W domu na Starych Chojnach wygód żadnych nie było, nawet bieżącej wody, ale długi czas żyło się całkiem dobrze.

Problemy zaczęły się, kiedy dzieci Małgorzaty poszły do Szkoły Podstawowej nr 109. Starszy, 26-letni dziś Sylwek dotrwał tylko do początku trzeciej klasy. Matka mówi, że koledzy mu dokuczali. Bogdan, kolega z byłej klasy Sylwka: - To bardzo dobry chłopak, ale starsi koledzy nie dawali mu spokoju, bili go i wyzywali. A on się nie skarżył nauczycielom, tylko odszedł.

Edukacja Klaudii zakończyła się po tygodniu: - Koledzy wyśmiewali się ze mnie, że jestem gruba, przezywali od brudasów i przestałam chodzić do szkoły.

Dyrektorka szkoły zaprzecza, że dzieci romskie są prześladowane. - Ja też nie skończyłam podstawówki, bo tata na początku drugiej klasy zabrał mnie ze szkoły - opowiada Małgorzata. - Byłam starsza od innych dzieci, miałam 12 czy 13 lat, no i byłam już zamówiona na żonę dla Roma z Pabianic.

Małgorzata żałuje dziś, że jej dzieci nie skończyły podstawówki. Piszą po polsku słabo, ale czytać same się nauczyły. Ale wtedy nie mogła pozwolić, by były znieważane. - Większość tych napastników ja i brat znamy z nazwiska - mówi Klaudia. - Nawet jak już przestaliśmy chodzić do szkoły, zaczepiali całą naszą rodzinę. Niektórzy mają żony, dzieci, dorobili się samochodów. - Oni mieszkają tu, na tym osiedlu, w blokach - dodaje Małgorzata. - Gdzie konkretnie, nie powiemy, bo policja nam zabroniła.

Już od lat strach był samej pójść do sklepu. Bo jak spotkali człowieka, to pluli, wyzywali. Wolałam zamówić taksówkę i pojechać do supermarketu. Nie zgłaszaliśmy tego na policję, bo baliśmy się, że będą się mścić.

Rok albo dwa lata temu do poważniejszego zajścia doszło w McDonaldzie przy ul. Strażackiej. Małgorzata była tam z córką. Ci sami, co zawsze "znajomi" z osiedla zaatakowali ich bluźnierstwami. Krzyczeli: "Polska nie jest dla was" i "Won z Polski, brudasy". Kiedy Małgorzata wezwała policję, jeden z nich odgrażał się, że i tak ją spali.

Krzysztof Kopania, rzecznik łódzkiej prokuratury, potwierdza, że było prowadzone postępowanie w tej sprawie, ale zostało umorzone, gdyż na miejscu zdarzenia nie było już domniemanych sprawców, a zapis monitoringu jest niemy. Natomiast personel restauracji mówił, że nie widział zajścia. Porachunki?

Stare Chojny trzymają rękę na pulsie. Obok małych zapyziałych sklepików znajdują się tam bar sushi, solarium z napisem na elewacji "Pozdrowienia do więzienia" i sklepy monopolowe. Ale sprzedawcy niewiele mają do powiedzenia w sprawie brutalnego najścia na romską rodzinę.

- Mnie się wydaje, że do tej bijatyki nie doszło bez powodu - mówi sprzedawca w sklepie spożywczym. - Muszą być między nimi jakieś porachunki. Może ktoś coś pożyczył i nie oddał?

Małgorzata zapewnia, że jej rodzina nie miała z napastnikami żadnych porachunków. Ale jak się nieoficjalnie dowiadujemy, cała rodzina z wyjątkiem jednej osoby była notowana w policyjnych kartotekach za kradzieże, rozboje i groźby karalne.

Łódzka policja pierwszego dnia zatrzymała czterech podejrzanych. Są w wieku od 21 do 29 lat. Trzech z nich aresztowano. W samochodzie jednego z napastników znaleziono wiadro z kamieniami, kij i czapki kominiarki. W środę zatrzymano piątego mężczyznę.

- Podejrzani minimalizują zdarzenie - mówi Krzysztof Kopania. - Tłumaczą, że pojawili się pod oknem romskiej rodziny, by wyjaśnić sprawę pobicia jednego z nich przez 26-letniego syna poszkodowanych.

Romowie z Chojen

Na Starych Chojnach mieszka wiele rodzin romskich. Pani Zofia, prowadząca razem z mężem zakład szewski, ma klientów wśród Romów. Nie powie o nich złego słowa. Pani Aleksandra spaceruje z wnukiem i psem. Mieszka tu już od 16 lat i dotąd nie słyszała o żadnych zatargach między Polakami i Romami.

- Spotykam na osiedlu różnych Romów. Bogatych, ubranych w skóry, w biżuterii, posiadających dobre samochody, mieszkających w tutejszych blokach i biednych, także zaniedbanych, pod wpływem alkoholu - mówi pani Aleksandra. - Czasem ktoś z Romów mnie zaczepi, żeby dać mu papierosa, ale jak powiem, że nie palę, odchodzą.

Gróźb było więcej

Kilkanaście numerów od domu Małgorzaty w starym komunalnym budynku mieszkają Jadwiga i Kazimierz, romskie małżeństwo. Dobrze rozumieją, co musi przeżywać Małgorzata i jej rodzina, bo ci sami ludzie im też grozili. I to tego samego dnia, kiedy zaatakowali dom Małgorzaty. Jadwiga i Kazimierz opowiadają, że wracali z synem z zakupów i spotkali tych ludzi w bramie. Grozili, że ich zabiją, bo są Cyganami.

- Nie wierzę w żadne porachunki między rodziną Małgorzaty i tymi bandytami - mówi pan Kazimierz. - Oni nas, Romów, po prostu nienawidzą. Obrzucają nas wyzwiskami, żeby nas sprowokować.

Z groźbami i wyzwiskami ze strony tych ludzi spotkali się nie po raz pierwszy. - Kilka tygodni temu stałam w oknie i paliłam papierosa - opowiada Jadwiga. - Podjechało trzech młodych facetów w dobrych samochodach, bez porównania lepszych niż nasz stary za 700 złotych. Zaczęli wrzeszczeć: "Zamknij okno, ty stara k." i "Po co tu mieszkacie, czarnuchy?".

Innym razem, kiedy, jak mówią, ta osiedlowa łobuzeria znowu im groziła, zadzwonili na policję. Ale byli tak wystraszeni, że nie czekając na radiowóz czmychnęli do rodziny w Zgierzu. Jadwiga opowiada, jak niedawno jej kuzyn poszedł do sklepu po papierosy i jakieś łobuzy złapały go i puściły gaz w oczy. Dobrze, że inni wciągnęli go do sklepu i uratowali przed czymś może gorszym.

Pan Kazimierz urodził się w lesie pod Poddębicami. Mówi, że zamieniłby życie w kamienicy na tamto, w taborze. Czuł się wtedy bezpieczniejszy.

- W kamienicy z polskimi sąsiadami żyjemy od lat w zgodzie - mówi romskie małżeństwo. - Pomagamy sobie. Pewnie, że czasem w mieście słyszało się złośliwe zaczepki pod naszym adresem, ale to było nic w porównaniu z zagrożeniem życia, przed jakim teraz stanęliśmy. Nie wyobrażają sobie, by nadal mieszkać na Chojnach, bo nie wierzą, że będzie tam spokój, chociaż policja spisała się wspaniale. Oboje utrzymują się z handlu na targowiskach. Pomaga im też MOPS. Jest ciężko. Czekają, aż młodszy syn, który od kilkunastu lat mieszka w Anglii, przyśle pieniądze na węgiel.

- W Anglii syn i jego rodzina czują się bezpieczni, nie to co my tutaj - mówi pan Kazimierz.- Pracuje tam wielu Romów, także tych z łódzkich Chojen.

Jeden z polskich sąsiadów potwierdza, że Jadwiga i Kazimierz to spokojni ludzie, z którymi nie ma żadnych zatargów.

Małgorzata myśli teraz tylko o tym, jak wyprowadzić się ze Starych Chojen. Ale dokąd? Mieszkanie jest mocno zadłużone. Jest wdową. Nigdzie nie pracowała i nie pracuje. Całe życie utrzymywał ją ojciec, który kiedyś handlował samochodami. Już nie żyje. Dzieci dorabiały trochę na targowisku przy boku wujka, ale wujek zmarł. - Żyjemy z zasiłków z opieki i renty mamy - mówi Małgorzata. Prosi, aby podziękować policji, że nie zlekceważyła ich telefonu.

Polscy sąsiedzi też okazali się ludzcy. Po wszystkim przyszli, zapytali, jak się mają. Ale nawet najlepszy sąsiad nie da im poczucia bezpieczeństwa.

Internet huczy od antyromskich brutalnych komentarzy. Prokuratura już zajęła się tymi wpisami. Wojewoda Jolanta Chełmińska i prezydent Hanna Zdanowska w wydanym oświadczeniu potępiły napaść i wyraziły nadzieję, że w mieście czterech kultur był to jednostkowy przypadek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki