Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co nas obchodzi Karta Warszawiaka i ile za nią zapłaciliśmy?

Hanna Gill-Piątek
Hann Gill-Piątek
Hann Gill-Piątek Krzysztof Szymczak/archiwum Dziennika Łódzkiego
"Płacę podatki w Warszawie" - to dumne hasło będzie figurować na nowym gadżecie, o który będą mogli ubiegać się mieszkańcy stolicy. Oczywiście tylko ci, którzy rozliczają tam swój PIT. Przyjęta jednogłośnie przez radę miasta Karta Warszawiaka będzie od tej pory rozróżniać ich na prawdziwych i... jeszcze prawdziwszych. Oferowane zniżki obejmują publiczny transport, wstęp do teatrów i obiektów sportowych. Wobec ostatnich horrendalnych podwyżek cen biletów można tę przynętę nazwać symboliczną: na przykład bilet 30-dniowy będzie kosztował o 12 złotych taniej, ale dopiero w przyszłym roku.

Działania na rzecz uszczelnienia wpływów z podatku dochodowego widać było w Warszawie już od dłuższego czasu. Była marchewka, był i kijek. Na ekranach w tramwajach zachęcała do tego dość kiepska kampania "Brat PIT", a przedszkola odmawiały wpisania na listę bez zaświadczeń z urzędów skarbowych. W końcu stolica sięgnęła po broń ostateczną i uprawomocniła segregację za pomocą namacalnej karty.

I niby wszystko gra - utrzymujesz miasto, płacisz taniej. Warszawa nie ma ochoty się dzielić, tylko akumulować wytwarzane wewnątrz bogactwo. Warto przypomnieć, że inicjatywa "Stop janosikowe" wyszła właśnie z Warszawy, bo według inicjatorów słabsze gminy są same sobie winne. Poza tym z czegoś trzeba opłacić budowę metra i innych rozbuchanych inwestycji, uregulować rachunki za Euro. Kupić śliczny nowy tabor komunikacji miejskiej, sfinansować Zintegrowany System Zarządzania Ruchem, wyłożyć to i owo granitem. Wydatków stolica ma bez liku, musi być reprezentacyjnie, pięknie i drogo.

Tylko że to wcale nie jest pełny obraz. Warszawa dzięki swojej uprzywilejowanej pozycji działa jak magnes, ściągając z łatwością nowe inwestycje i nowe miejsca pracy. Za nimi przyjeżdżają co roku w poszukiwaniu szczęścia nowe partie "słoików", ludzi z dużych miast i zupełnie maleńkich miejscowości. W większości mają spore kwalifikacje i żadnych szans na godną pracę w miejscu urodzenia. Trudno oszacować, ilu ich jest. Ocenia się, że z samych miejscowości ościennych aglomeracji dojeżdża codziennie do pracy pół miliona osób. Ale to tych mieszkających na stałe, którzy przyjechali z Łomży, Radomia czy Łodzi, Warszawa chce skłonić do odprowadzania podatków u siebie.

Tyle, że ktoś musiał tych ludzi wychować, wykształcić, dowieźć czymś do szkoły, nauczyć udziału w kulturze prowadząc do teatru, dopłacić do obiadu w stołówce. Zbudować przedszkole i plac zabaw, żeby taki przyszły podatnik miał gdzie zdrowo pofikać. To wszystko finansuje gmina, w której dorastał i przez średnio ponad 20 lat korzystał z dobra wspólnego, które zafundowali mu miejscowi dorośli podatnicy. Każdy kafelek chodnika, po którym chodził zdobywając umiejętności konieczne do znalezienia pracy w stolicy, był kupiony za lokalne pieniądze.

W tej perspektywie Karta Warszawiaka traci na rumieńcach, okazując swoje egoistyczne oblicze. Bo inwestujemy my, między innymi w Łodzi, korzysta Warszawa. Układ być może byłby do zaakceptowania, gdyby na przykład za każdego takiego obywatela stolica zwracała nam pełen koszt, który w niego zainwestowaliśmy. Egoizm za egoizm. Nie jestem w stanie dokładnie policzyć, ale chyba wyszłoby bardzo dużo pieniędzy. Nazwalibyśmy to Kartą Kontrybucyjną, w imię wojennej retoryki. Choć ja nie jestem zwolenniczką odwetu i wolę prosty obywatelski opór.

Należę do pokolenia, które wyemigrowało do Warszawy prawie w całości. Początek XXI wieku zastał nas właśnie tam, w Łodzi pozostały dosłownie dwie osoby. Byliśmy końcem pierwszej wielkiej emigracji, którą media nazwały Boat People, porównując nas do uchodźców. Przez osiem lat żyłam i pracowałam w Warszawie z wyboru płacąc podatki w Łodzi, wtedy niemałe. W stolicy zostawiałam swój VAT, kupując i płacąc za usługi. Wydawało mi się to fair. Potem młodzi łodzianie emigrowali już za granicę, ale ciągle do Warszawy wyjeżdża na stałe spora część z nich. Nie wiem, czy będą chcieli mieć Kartę Warszawiaka. Ja bym nie chciała.

Hanna Gill-Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Co nas obchodzi Karta Warszawiaka i ile za nią zapłaciliśmy? - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki