16-letni Rafał został umieszczony w placówce, bo rzucił się z nożem na ojca. W pogotowiu opiekuńczym był przez pół roku. Rafał wyparł z pamięci rodziców, nie chciał o nich rozmawiać. Na krótko wrócił do domu rodzinnego, potem ponownie trafił do pogotowia. Urządził w domu karczemną awanturę. Matkę wyzwał od najgorszych.
Chłopiec z anielską buzią na komisariacie
Rafał to chłopiec o buzi aniołka. Ale tylko buzi. W pogotowiu opiekuńczym Rafał bał się tylko pani dyrektor.
- Był czas, że spędziłam w placówce sześć dni i sześć nocy. Spałam tu. Musiałam chronić dzieci i wychowawców. W domu pojawiałam się tylko, by się umyć. Ale wtedy zostawiałam samochód pod ośrodkiem. Żeby chłopak nie zorientował się, że mnie nie ma - opowiada Elżbieta Borowska, dyrektor Pogotowia Opiekuńczego nr 1 w Łodzi. - Tylko mój autorytet działał na chłopaka.
Rafała dobrze znali policjanci. Kilka razy interweniowali w jego sprawie. Wszystko jest w dokumentach.
- Pomiędzy 1 a 7 lipca Rafał groził jednemu z wychowawców pobiciem. 26 lipca znieważył jednego z wychowawców. Tego samego dnia funkcjonariusze VI komisariatu Komendy Miejskiej Policji w Łodzi przyjęli zawiadomienie o znieważeniu przez niego wychowawcy w dniu 16 lipca. Miał on również odepchnąć go na ścianę - opowiada młodszy aspirant Aneta Sobieraj z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - 12 września chłopak został zatrzymany, ponieważ naruszył nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego, czyli wychowawcy pogotowia opiekuńczego, a następnie uderzył go pięścią w twarz. Ponadto znieważył go słowami powszechnie uważanymi za obelżywe. Materiały z tych spraw trafiły 20 września do VI wydziału rodzinnego i nieletnich w Łodzi.
Kopnął w drzwi, celował w wychowawczynię
Od wychowawców pogotowia dowiadujemy się, że zdarzenie z 16 lipca cudem nie zakończyło się tragedią.
- Rafał krzyknął do wychowawczyni, że ma natychmiast otworzyć drzwi do aneksu kuchennego, bo on chce jeść. Wychowawczyni poszła po klucze do aneksu. Chciała dać mu jedzenie. Rafał zabrał klucze i kopnął w drzwi. Celował w wychowawczynię. Trafił w jej rękę - opowiada jeden z wychowawców. - Kobieta pojechała na pogotowie, bo ręka była cała sina.
Wychowawca, którego chłopak uderzył pięścią w twarz, to młody człowiek. Chłopak uderzył go bez powodu. Nie chciał słuchać, co się do niego mówi.
Rafał nigdy nie przebierał w słowach. Do wychowawczyń mówił "Ty kur... spierd....." albo "Odpier..... się ode mnie". Zdewastował też budynek pogotowia opiekuńczego. Straty oceniono na sześć tysięcy złotych. Pani dyrektor załamuje ręce.
- Tak bardzo staramy się, żeby w pogotowiu było jak w domu. Robimy wszystko, by było pięknie, kolorowo, żeby dzieci się tu dobrze czuły. A on to wszystko zniszczył, zalał. Aż się płakać chciało. Szkoda słów - ścisza głos Borowska.
Urządził im piekło na ziemi
Z Rafałem w pogotowiu ciągle były kłopoty.
- Pilnowaliśmy, by chodził do szkoły, ale wciąż uciekał z lekcji. Chciał też uciec z pogotowia. Kiedyś okradł starszą panią w tramwaju, kradł skutery. W kradzież skuterów wciągnął też dwóch innych naszych wychowanków. Przez niego mieli kłopoty. Policja była w pogotowiu, same nieprzyjemne rzeczy - opowiada dyrektor Borowska. - Urządził nam piekło na ziemi.
Rafał był mistrzem terroru. Nie musiał w zasadzie wiele mówić. Wystarczyło, że spojrzał na kolegów i oni od razu się go bali, robili co chciał.
- Przez niego wprowadziliśmy wzmożone dyżury w pogotowiu, chłopak był pod indywidualną opieką psychologa - opowiada dyrektor Borowska. - Przez pół roku staraliśmy się o przeniesienie go do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. Nikt nie chciał nam pomóc. Zostaliśmy sami z tym problemem.
To miejsce dla sierot, nie dla młodych bandytów
Dyrektor wreszcie wzięła sprawy w swoje ręce. Kiedy sędzia sądu rodzinnego kolejny raz nie decydowała się na przeniesienie chłopca do MOW, Borowska poszła do przewodniczącego sądu. I poskutkowało: kilka dni temu Rafał trafił do MOW.
- To jest miejsce dla takich dzieci. Nie u nas. Do pogotowia opiekuńczego powinny trafiać sieroty, półsieroty, dzieci, które mają chorych albo uzależnionych rodziców. Ale trafiają także tzw. trudne dzieci, które nie powinny się tu znaleźć. One demoralizują resztę - wylicza pani dyrektor. - A my nic nie możemy zrobić w tej sprawie. Poza tym my nie jesteśmy od resocjalizacji. My możemy tylko rozmawiać, prosić o lepsze zachowanie. Ale to nie działa na takie dzieci.
Rafała już nie ma w pogotowiu, ale wychowawcy wcale nie odetchnęli z ulgą.
- Teraz bierzemy głęboki oddech, ale niedługo pewnie pojawi się kolejny taki podopieczny - mówi Borowska.
Dyrektor przyznaje, że w tej chwili aż 70 - 80 procent dzieci przebywających w pogotowiu opiekuńczym to tzw. trudne dzieci - takie, które nie powinny tu być. I ta liczba wciąż wzrasta w zastraszającym tempie.
- W porównaniu z poprzednim rokiem to dwukrotny wzrost - przyznaje dyrektor.
Dwa lata zamiast trzech miesięcy
Teoretycznie w pogotowiu opiekuńczym dzieci powinny przebywać nie więcej niż trzy miesiące. To fikcja.
- Wszystko m.in. przez przeciągające się sprawy w sądach. Był przypadek, kiedy dziecko spędziło u nas dwa lata. Dopiero potem trafiło do domu dziecka - opowiada Borowska. - W innym przypadku dziecko aż rok czekało na sprawę w sądzie.
Igor Mertyn, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, dodaje, że powodem takiego stanu rzeczy jest też brak miejsc w placówkach socjalizacyjnych. - Praktyką sądów jest umieszczanie w pogotowiu dzieci trudnych - zaznacza Mertyn. - W sytuacji gdy sąd wyda wobec takiego dziecka postanowienie, musimy je zrealizować, nawet wiedząc, że dziecko jest zdemoralizowane. Gdy placówka stwierdza, że dziecko jest niedostosowane społecznie, może tylko informować sąd i wnosić o zmianę postanowienia na placówkę resocjalizacyjną. Do czasu zmiany decyzji sądu nic nie możemy zrobić. Dla sądów nie są to jednak sprawy priorytetowe i nie trafiają szybko na wokandę.
Mertyn dodaje, że w sprawie Rafała MOPS nie mógł nic zrobić.
- Wiedzieliśmy, iż placówka pozostaje w stałym kontakcie z sądem, prosząc o zmianę postanowienia - tłumaczy Mertyn. - MOPS nie może zmienić wydanego przez sąd postanowienia.
Dziecko w pogotowiu, o jeden problem mniej
Wzrastająca liczba trudnych dzieci w ośrodkach wiele mówi o łódzkich rodzinach.
- W rodzinach są problemy alkoholowe, finansowe. Rodzice są uzależnieni. Te problemy narastają. Dlatego dzieci kierują się na drogę przestępczą. Wagarują, kradną. Coraz częściej też zbierają złom, by mieć pieniądze na jedzenie - mówi Borowska. - Kiedy dziecko trafi do placówki, rodzice często mają problem z głowy. Są szczęśliwi, że nie muszą się martwić o syna czy córkę. Nie kłopoczą się, co dać im do jedzenia, w co ubrać. Często zdarza się tak, że dzieci wynoszą z pogotowia kanapki dla rodziców. Kiedyś też matka zrobiła nam awanturę, że daliśmy jej córce za kiepski krem.
To od rodziców dzieci uczą się kraść, przeklinać, napadać, prostytuować.
- Dzieci, które do nas trafiają, pochodzą z bardzo trudnych środowisk - mówi Borowska.
Psycholog Beata Matys-Wasilewska tłumaczy, że dzieci zawsze będą kochać swoich rodziców, bez względu na to, jacy oni są.
- Nawet jeśli w domu była bieda i alkohol, to matka i tak jest matką. Będą chcieli do niej wrócić, bo to ich matka, a to jest najważniejsze. Nawet jeśli spotkają jakąś miłą i dobrą panią wychowawczynię na swojej drodze, to i tak matka będzie najlepsza na świecie - mówi Matys -Wasilewska. - Rodzice są też dla dzieci wzorem. Imponują im. Jeśli rodzic kradnie, to dziecko podziwia go i chce robić tak samo. Jeśli znajomi podziwiają ojca złodzieja, że jest supercwaniakiem, to młody człowiek też będzie chciał, by jego podziwiano.
Psycholog podkreśla, że dziecko naśladuje dorosłych.
- Jeśli przebywa w zdemoralizowanym środowisku, to nie zna innych wzorców zachowań. Dlatego kopiuje to, co jest złe - mówi Matys-Wasilewska
Prostytuująca się 13-latka z kiłą i dzieckiem
W pogotowiu opiekuńczym znajdziemy pełen przekrój trudnej młodzieży. Są tu zarówno nastoletni złodzieje, jak i prostytuujące się młode dziewczyny. Pracowników już to nie szokuje.
- Najmłodsze prostytuujące się dziewczyny, które do nas trafiają, mają po 13 - 14 lat - opowiada dyrektor pogotowia. - Wśród nich była na przykład 13-latka z kiłą. Bardzo chcieliśmy ją wyleczyć. Przebywała przecież w skupisku, nie mogliśmy pozwolić, by zaraziła innych wychowanków.
13-latka trafiła do szpitala im. Biegańskiego w Łodzi.
- Była w strasznym stanie. Miała ropniaki skóry. Leczenie szło w dobrym kierunku. Jednak dziewczyna z wenflonem uciekła ze szpitala - opowiada Borowska.- Dowiedzieliśmy się o tym z telefonu ze szpitala. Załamaliśmy się. Ta dziewczyna miała dziecko. Kiedy ona była w pogotowiu, dziecko przebywało w rodzinie zastępczej. Walczyliśmy o to, by matka miała dobre relacje z córką, robiliśmy wszystko, aby nauczyć ją kochać. Tylko do niej niewiele trafiało.
Pogotowie Opiekuńcze nr 1 w Łodzi opiekuje się 55 wychowankami. 30 osób mieszka przy ulicy Krokusowej, a 25 osób w filii przy ulicy Gazowej.- Staramy się robić wszystko, aby oddzielić trudnych wychowanków od reszty. Dlatego do filii na Gazowej kierujemy dzieci ze spraw opiekuńczych - mówi dyrektor. - Nie chcemy, by jedno środowisko demoralizowało drugie. Jednak to nie jest takie proste.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?