Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodniarze skazani na śmierć: 25-letni zabójca prezydenta Łodzi

Anna Gronczewska
Ta zbrodnia wstrząsnęła międzywojenną Łodzią. Zamordowano bowiem prezydenta miasta Mariana Cynarskiego. Dwóch łodzian zabiło go na schodach kamienicy, w której mieszkał.

Marian Cynarski był drugim, po odzyskaniu niepodległości, prezydentem Łodzi. Urodził się w 1880 r. w Warszawie. Z zawodu był sędzią. W 1919 r. naczelnik państwa Józef Piłsudski desygnował go na sędziego Sądu Okręgowego w Łodzi. Cztery lata później został prezydentem Łodzi. Zastąpił Aleksego Rżewskiego. Marian Cynarski był związany ze Związkiem Narodowo-Ludowym. Za jego rządów otwarto Miejski Kinematograf Oświatowy, Miejską Galerię Sztuki, rozpoczęto budowę Parku Ludowego na Zdrowiu. Prezydent nie doczekał zakończenia budowy.

14 kwietnia 1927 roku, kilka dni przed Wielkanocą, ukazały się specjalne dodatki łódzkich gazet, które donosiły o makabrycznej zbrodni, do której doszło na ul. Andrzeja 4.

"Kurier Łódzki" donosił, że od pewnego czas prezydenta Mariana Cynarskiego śledzono. W kamienicy, w której mieszkał, pojawiali się podejrzanie wyglądający ludzie, którzy pytali o prezydenta. Zauważano dwóch mężczyzn, którzy koniecznie chcieli się widzieć z Cynarskim. Odesłano ich do magistratu.

Feralnego dnia dochodziła godzina 11, gdy mieszkający na pierwszym piętrze kamienicy dr Sołowiejczyk, dbający o zdrowie rodziny Cynarskich, usłyszał krzyk: Złodziej!

- Głos był głuchy, jakby zdławiony - zeznawał potem dr Sołowiejczyk, któremu od razu wydawało się, że krzyczy prezydent. Lekarz wybiegł z mieszkania. Marian Cynarski siedział na schodach oparty o ścianę. Jedną ręką przyciskał teczkę, drugą swoją pierś. Lekarz zauważył, że prezydent był "trupio blady i nieprzytomny". Konał. Kiedy rozpiął mu palto, zobaczył głęboką ranę brzucha. Dwie minuty później prezydent zmarł. Sekcja zwłok wykazała uszkodzenie jelit, przecięcie naczyń krwionośnych. Rana była tak głęboka, że sięgała kręgosłupa... Prezydent musiał zginąć od ciosu zadanego sztyletem lub długim nożem.

Naczelnik łódzkiego wydziału śledczego wyznaczył 5 tys. zł nagrody za wskazanie zabójcy prezydenta Łodzi. Podawano rysopis zabójcy, którego widział m.in woźny sądowy. Przyniósł korespondencję do mieszkającego w tej samej kamienicy adwokata. Zabójca miał ok. 20 lat, był średniego wzrosty. Nosił czapkę cyklistówkę i szare palto.

Gazety nie podawały, że ktoś dostał te pieniądze, ale 17 kwietnia, w wielkanocną niedzielę, ujęto zabójców prezydenta Cynarskiego. Policja trafiła na ich ślad dzięki konfidentom. W nocy weszła do mieszkania przy Rynku Bałuckim 5. Przy stole razem z dwoma kolegami siedział 25-letni Adam Walaszczyk. Pili wódkę. Żona Walaszczyka zaczęła krzyczeć: "Nie on jest zabójcą prezydenta!".

Walaszczyka zabrano na komisariat. Tam przyznał się do zabójstwa Mariana Cynarskiego. Wskazał też swojego wspólnika, 21-letniego Kazimierza Rydzewskiego, zamieszkałego przy ul. Włocławskiej. Razem pracowali. Rydzewski był karany. Skazano go na pół roku więzienia za próbę zabójstwa policjanta w Lesie Łagiewnickim.

Po krótkim śledztwie ustalono, że Adam Walaszczyk i Kazimierz Rydzewski będą sądzeni w trybie doraźnym. Na początku maja, miesiąc po zabójstwie prezydenta Cynarskiego, stanęli przed sądem.

Reporter sądowy "Kuriera Łódzkiego" pisał, że po wprowadzeniu na salę Adama Walaszczyka "na jego szczupłej i zmiętej twarzy malowało się zdenerwowanie. Niespokojnie wodził oczami po sali, szukając znajomych. Natomiast rosły, barczysty Kazimierz Rydzewski patrzył na wszystkich tępym spojrzeniem. Potem usiadł na ławie oskarżonych i wygodnie się podparł rękoma. Na sali pojawiła się też żona Walaszczyka. Na ręce trzymała jedno dziecko, drugie prowadziła za rękę. Bardzo płakała. Dopiero po kilku minutach się uspokoiła".

Adam Walaszczyk opowiedział przez sądem o ostatnich miesiącach swego życia. Od kwietnia do września 1926 roku pracował jako brukarz przy robotach miejskich. Ale miał kłopoty. Starszy brukarz Dominiak krzyczał na wszystkich, a najbardziej uwziął się na Walaszczyka. Mówił, że źle pracuje. W końcu Walaszczyka zwolniono z pracy.
- Nie miałem z czego żyć, w co się ubrać - żalił się Walaszczyk. Zaczął prosić inżyniera Stanisława Matyska, nadzorującego roboty miejskie, by przyjął go do pracy. Nie zgodził się. Przed sądem inżynier Matysek zeznał, że Walaszczyk był trudnym pracownikiem. Ciągle się awanturował. Po tym, jak Matysek odmówił mu przywrócenia do pracy, Walaszczyk wysłał mu list z pogróżkami. Raz zaczaił się na niego z kijem. Jak tłumaczył sądowi, chciał z zemsty obić Matyska.

Opowiadał, że potem zaczął prosić o pomoc wiceprezydenta Łodzi Wiktora Groszkowskiego. Groszkowski miał mu odmówić i powiedzieć, że powinien szukać pomocy wyżej. Wtedy Adam Walaszczyk postanowił udać się do prezydenta Łodzi Mariana Cynarskiego. Przed sądem wiceprezydent Groszkowski zaprzeczył, że odwiedził go Walaszczyk.

Młody brukarz kilka razy odwiedzał magistrat, ale nie dostał się do prezydenta. Dowiedział się jednak, gdzie mieszka. Czekał na niego pod kamienicą przy ul. Andrzeja 4. Poprosił o pracę. Prezydent powiedział mu, że takie sprawy załatwia się w magistracie. Walaszczyk nie ustępował. Na drugi dzień znów pojawił się przy ul. Andrzeja. Przed sądem zeznał, że gdy zobaczył prezydenta, upadł przed nim na kolana i zaczął błagać o pracę. Marian Cynarski miał go szorstko odepchnąć.

- Popamiętasz mnie, nie daruję ci! - Adam Walaszczyk przysiągł zemstę prezydentowi Łodzi. Po drodze do domu spotkał kolegów. Doradzili mu, by poskarżył się gazetom. Potem spotkał Kazika Rydzewskiego. Pożalił mu się. Umówili się, że razem zabiją prezydenta. "Będzie klawo!" - miał powiedzieć Rydzewski.

Walaszczyk poszedł do sklepu przy ul. Nowomiejskiej. Poprosił o nóż. - Taki ostry, porządny - powiedział do sprzedawcy.

Rano, 14 kwietnia, poszli z Rydzewskim do restauracji żydowskiej na placu Wolności. Dla animuszu wypili pół litra. Następnie udali się na ul. Andrzeja. Zaczaili się na klatce schodowej. Walaszczyk zeznawał, że bardzo się denerwował, drżał, ale Rydzewski kazał mu się trzymać. Gdy na schodach pojawił się prezydent. Kazik krzyknął do Adama: Szykuj się! Sam podskoczył do Cynarskiego i chwycił go za rękę, by nie wyciągnął pistoletu. Walaszczyk podbiegł do prezydenta i zadał mu cios w brzuch. Potem zaczęli uciekać.

Walaszczyk w śmietniku, na podwórku kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 93 zostawił zakrwawione palto. Nóż utopił w publicznej ubikacji przy ul. Zawiszy 13. Po drodze wszedł do kościoła Najświętszej Maryi Panny na placu Kościelnym. Chciał się wyspowiadać. Zeznający potem przed sądem ksiądz z tej parafii przyznał, że był u niego mężczyzna, wyglądający na pijanego. Kazał mu przyjść do spowiedzi w sobotę.

Rydzewski uciekał w kierunku al. Kościuszki. Tam zatrzymał go policjant. Zainteresował się biegnącym ulicą mężczyzną. Rydzewski tłumaczył mu, że jego matka jest śmiertelnie chora i biegnie do apteki po lekarstwa. Policjant mu uwierzył...

Obrońca Walaszczyka, mec. Menasse apelował, by nie skazywać jego klienta na śmierć. Podkreślał społeczne uwarunkowania, które doprowadziły do zbrodni , a także to, że sędzia Cynarski był przeciwnikiem kary śmierci i doraźnych sądów.

- Jeden jest Bóg na niebie, przed którym odpowiadać będę i powiem mu, żem mówił całą prawdę - powiedział w ostatnim słowie Adam Walaszczyk. - Proszę o łaskawą karę przez litość dla moich dzieci.

Sąd skazał Walaszczyka na karę śmierci przez rozstrzelanie. Prezydent RP nie skorzystał z prawa łaski. Kazimierz Rydzewski został skazany na dożywocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki