Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ZUS kontra obywatel, czyli trudna walka o godność

Alicja Zboińska
Niepełnosprawny Robert Kujawski doskonale wie, jak wygląda sądowa walka z ZUS. W jego sprawie sąd stanął po stronie człowieka, a nie instytucji
Niepełnosprawny Robert Kujawski doskonale wie, jak wygląda sądowa walka z ZUS. W jego sprawie sąd stanął po stronie człowieka, a nie instytucji Krzysztof Szymczak
Naprzeciwko siebie stają: biurokratyczna machina z armią pomocników i schorowany niepełnosprawny Jan Kowalski, który mierzy się także z gąszczem niezrozumiałych przepisów. Starcie ZUS kontra człowiek łatwe nie jest...

Jeden rzut oka na wokandę i wiadomo wszystko. W rubryce powód jak w kalejdoskopie zmieniają się imiona i nazwiska, ale pozwany pozostaje ten sam. Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Nawet 7 tysięcy razy w ciągu kwartału w skali kraju. Łódzki ZUS co prawda takich statystyk nie prowadzi, ale i bez nich wiadomo, że radcy prawni zatrudnieni w zakładzie na brak zajęć nie narzekają. A dla udowodnienia swoich racji są w stanie zrobić naprawdę dużo, niejednokrotnie ocierając się o śmieszność...

- Pani mecenas, dajmy spokój, nikt nie chodzi w stroju króliczka po ulicy - mitygował radcę prawną I Oddziału ZUS w Łodzi sędzia w czasie procesu, który ubezpieczycielowi wytoczyła menedżerka i choreografka klubu nocnego.

Przedstawicielka ZUS dopytywała byłą już tancerkę klubu nocnego w Łodzi, czy stroje, które kupowała do tańca na scenie, służyły jej także prywatnie. Pani mecenas dochodziła też, ilu układów tancerka się nauczyła, z jakimi rekwizytami tańczyła. Chciała też, by sąd przesłuchał dziesięciu policjantów, którzy po święcie policji w 2011 roku świętowali m.in. w klubie go--go. A wszystko po to, by udowodnić, że ZUS miał rację, gdy uznał, iż łodzianka wcale nie pracowała w tym klubie, a umowa o pracę była pozorna i miała służyć wyłudzeniu zasiłków - najpierw chorobowego, potem macierzyńskiego.

Łodzianka po kolei zbijała argumenty, podkreślała, że: była i choreografką i mene-dżerką, że gdy się zatrudniała, nie była w ciąży i jej nie planowała, a bóle kręgosłupa były na tyle dokuczliwe, iż musiała odpocząć na zwolnieniu lekarskim. Na sali sądowej można było posłuchać funkcjonariusza, który zeznawał na korzyść ło-dzianki. Tłumaczył, że wraz z kolegami nie musiał płacić za wstęp do klubu, zobowiązali się natomiast do wypicia określonej ilości alkoholu. Tancerki zgodnie zeznawały, że to łodzianka z nimi pracowała w godzinach, gdy klub był zamknięty. Uczyły się wówczas nowych układów. Ostatecznie sąd uznał - wbrew temu, co twierdził ZUS - że kobieta pracowała w klubie.

Na sali sądowej nie zawsze bywa jednak wesoło. Nie do śmiechu było Robertowi Kujawskiemu, niepełnosprawnemu chłopakowi z Łodzi, który walczy z zakażeniami organizmu i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Od lat - zarówno o zdrowie, jak i z ZUS. Walka z zakładem to bój o prawie 50 tysięcy złotych. Urzędnicy stwierdzili, że Robert nie zasłużył na rentę rodzinną po mamie, a mimo to przez lata ją brał. Na chłopaku zemściły się wagary.

W dniu wypadku Robert był już sierotą, dlatego dostawał rentę po mamie. Uczył się w studium gastronomicznym, ale nie chodził na wszystkie zajęcia.

- Byłem młody i głupi, opuszczałem praktyki, ale nigdy nie podejrzewałem, że spotka mnie za to aż tak surowa kara - mówi Robert. - Pod koniec sierpnia miałem wypadek. Spadłem z rusztowania. Nie pamiętam, co się ze mną działo.

Łodzianin po wypadku półtora roku spędził w centrum rehabilitacyjno-opiekuńczym. Rentę rodzinną automatycznie mu przedłużono, bo - zgodnie z prawem - mogą ją otrzymywać, bez względu na wiek, osoby całkowicie niezdolne do pracy. ZUS przysyłał do pana Roberta lekarzy, a ci orzekali niezdolność do pracy.

Chłopak nie wiedział, że wyrzucono go ze szkoły. - Studium nie wysłało do mnie powiadomienia o skreśleniu z listy studentów - mówi Robert.

Ponad dwa lata temu ZUS rentę rodzinną łodzianinowi odebrał. Pan Robert przez dwa lata żył z zasiłku MOPS w wysokości 400 zł. Na życie zostawało mu... 70 złotych. Łodzianin nie miał co jeść. Organizm nie miał siły walczyć z chorobą, a rany odleżynowe się pogłębiły.

Kiedy ZUS w październiku ubiegłego roku przyznał mężczyźnie rentę specjalną, zasiłki z MOPS się skończyły. Robert okazał się dla opieki społecznej zbyt zamożny. Prawo do zasiłku stałego mają ci, których dochód na jedną osobę w gospodarstwie domowym nie przekracza 542 złotych. Robert dostawał więcej, choć to nie wystarczało nawet na podstawowe leki.

Na dodatek miesiąc po przyznaniu Robertowi renty specjalnej ZUS upomniał się o zwrot nienależnie, zdaniem ubezpieczyciela, pobranej renty. Robert miał oddać 50 tys. złotych renty i 24 tys. odsetek.

- Nie miałem i nie mam z czego oddać. Nigdy nie będę miał. Nie mogę pracować, choć bardzo bym chciał. Nie mam też rodziny. Rodzice zmarli, kiedy byłem nastolatkiem. Pomagają mi tylko obcy ludzie - opowiada Robert.

Robert odwołał się od decyzji ZUS, która nakazywała zwrot renty rodzinnej. ZUS umorzył mu odsetki, ale kwoty głównej nie chciał. Dlaczego? - Nie znaleziono podstaw uzasadniających odstąpienie od żądania zwrotu nienależnie pobranych świadczeń - czytaliśmy w odpowiedzi ZUS. Podstawy znalazł jednak sąd. W marcu Sąd Okręgowy w Łodzi, wydział Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, zmienił decyzję ZUS. Zdaniem sądu, potrącanie pieniędzy z renty specjalnej byłoby... po prostu okrucieństwem.

To, co jest okrucieństwem dla sądu, ZUS nazywa inaczej. Urzędnicy odwołali się od wyroku. Od tego czasu Robert żyje w strachu o przyszłość. Ciągle czeka na wyznaczenie terminu rozprawy apelacyjnej. Nie wie, kiedy zakończy się jego dramat.

Czy szybciej niż pana Marka spod Strykowa? Pana Marka, którego ZUS "uzdrowił" po 10 latach wypłacania renty z tytułu niezdolności do pracy. 53-latek musiał pożegnać się z własnym warsztatem blacharskim z powodu poważnej choroby kręgosłupa. Zwężenie tętnicy szyjnej to niemal gwarantowane zawroty głowy, a także częsta utrata przytomności. W 2001 roku ZUS przyznał, że mężczyzna nie powinien pracować. Pan Marek miał przez dwa lata siedzieć w domu. Siedział, a gdy mijały kolejne dwa lata, lekarze ZUS-u uważali, że ma tak być nadal. Tak było do 2011 roku, gdy lekarz najpierw - już tradycyjnie - uznał, że pan Marek zostaje w domu, by po miesiącu jednak stwierdzić, że ma iść do pracy.

W końcu - jak głosi ZUS-owa prawda numer jeden - ubezpieczyciel nie sprawdza, czy kandydat na rencistę jest zdrowy czy chory, tylko czy nadaje się do pracy...

Po 10 latach rencista spod Strykowa nagle zaczął się do niej nadawać. Nie poszedł jednak do pracy, tylko do sądu. Tymczasem sąd uznał, że powinien on pójść na rentę. I tak po niemal dwóch latach (bez miesiąca) mężczyzna doczekał się świadczenia.

Prawnicy na hasło ZUS zaczynają gwałtownie wertować kalendarze, by za chwilę dyplomatycznie stwierdzić: prowadzę tyle spraw, że nie przyjmuje obecnie kolejnych. Może innym razem...

Innym razem, czyli tak naprawdę wtedy, gdy zgłosimy się z inną sprawą. Adwokaci nie przepadają bowiem za procesami, które ciągną się długo, wymagają sporo pracy, ich wynik jest mocno niepewny, a zarobek - delikatnie pisząc - skromny. Marioli Kuberskiej, adwokat z Łodzi, to nie zniechęca, ale...

- Trzeba człowiekowi pomóc - tłumaczy Mariola Kuberska. - Mnie tych ludzi po prostu żal. Często są to osoby bardzo schorowane, które nie mają żadnego dochodu. Zarobić na tych sprawach nie można.

Powód jest prosty: sprawy ciągną się latami, zwrot kosztów sądowych najlepiej obrazuje przypadek schorowanego mężczyzny, który po kilkunastu latach przebywania na rencie nagle ją stracił. ZUS uznał, że mężczyzna, który m.in. był ślepy na jedno oko, a na drugi prawie nie widział, chorował na sarkoidozę i miał inne schorzenia, powinien pracować. Po pięciu latach sądowej walki rentę odzyskał. Przez ten czas utrzymywał się z zasiłku z opieki społecznej. Prawniczka otrzymała zwrot kosztów sądowych w wysokości 360 złotych. Nie wystarczy nawet na koszty korespondencji, nie mówiąc o tonerze do drukarki. Nie może też liczyć na portfele klientów - ludzi pozbawionych dochodów przeważnie nie stać na adwokata.

Do krezusów nie można też zaliczyć kobiety walczącej z nowotworem, która przeszła kilka operacji i stan jej zdrowia się pogorszył. ZUS jednak cudownie ja uzdrowił, a walka o rentę też zajęła kilka lat.

Marioli Kuberskiej żal jest ludzi, którzy - jak tłumaczy - są sami przeciwko machinie z pełną obsługą prawną, sami przeciwko przepisom, których nie rozumieją. Najczęściej nie wiedzą, że mają jakieś prawa...

Jej zdaniem, ZUS powinien być instytucją, która wypłaca pieniądze, by pomóc ludziom.

Sądowa walka z ZUS-em to zawsze wielka niewiadoma. Na szali - jak zaznacza prawniczka - kładzione są dwa dobra: jednostki i interes publiczny. Sąd musi to wyważyć, a gdy państwo wypłaca świadczenie, to także mamy do czynienia z interesem wszystkich.

- Zarówno przepisy, jak i ZUS, i spora część orzecznictwa, jest przeciwko interesom jednostki - zaznacza mecenas Mariola Kuberska. - Czasem w zbyt dużym stopniu.

Przedstawiciele Zakładu twierdzą krótko: działają w zgodzie z przepisami, z poszanowaniem może i surowego, ale jednak obowiązującego w Polsce prawa.

Liczby - ponoć - nie kłamią. Ale mówią wiele: w 1998 roku w naszym kraju mieszkało 2,7 mln rencistów. W 2011 roku było ich już niespełna 1,2 mln, a obecnie poniżej 1,1 mln.

Eksperci zaznaczają, że obecni chorzy bez świadczeń tak naprawdę płacą za rozrzutność zakładu z początku lat 90., gdy nawet niewielkie schorzenie niemal gwarantowało trzecią grupę inwalidztwa i rentę. Korzystało z tego nawet 300 tysięcy osób rocznie, podczas gdy obecnie świadczenie otrzymuje około 50 tysięcy. A chorych niejednokrotnie czeka długa sądowa batalia z 50-procentowym prawdopodobieństwem wygranej...

wsp.: Joanna Barczykowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki