Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzucił wszystko i zbudował stadninę dla koni przeznaczonych na rzeź

Anna Gronczewska
Zaczęło się od trzech koni z likwidowanej stadniny w Strzelcach Opolskich. Potem był Galerius, który wygrał trzydzieści gonitw. Leszek Kowalczyk poświęcił życie, by zbudować stadninę koło Zduńskiej Woli.

Będzie to opowieść o niepokonanym Galeriusie, ale i o jego właścicielu Leszku Kowalczyku. To historia miłości do koni, lojalności i wierności do końca.

Leszek już dawno skończył pięćdziesiątkę. Był kiedyś znanym biznesmenem, miał pieniądze, ale pewnego dnia postanowił wszystko rzucić. Znajomi Leszka przekonują, że jego historia przypomina życie bohatera znakomitego amerykańskiego filmu "Wszystko za życie". Młody człowiek, absolwent prestiżowego uniwersytetu, przed którym jest wielka kariera, nagle rzuca wszystko i rusza na Alaskę. Chce odnaleźć szczęście, utraconą więź z naturą. Filmowa historia skończyła się tragicznie. W przypadku Leszka Kowalczyka jest szansa na szczęśliwe zakończenie...

Kupił kawałek ziemi, w Beleniu, w środku lasu koło Strońska. Był to teren dawnej kopalni żwiru. Zamieszkał tam z ponad dwudziestoma końmi. Wykopał dla nich staw, postawił stajnie. Budował je własnoręcznie. Dziś chwali się, że są w stylu angielskim. Konie mają tam ciepło, czują się bezpiecznie. Sam wprowadził się do dwóch wagonów kolejowych.

- Przez sześć lat nie miałem prądu, bo nie było możliwości by go dociągnąć - dodaje.

Teraz też bywa ciężko. Pamięta zimy, gdy spał w ubraniu, a woda zamarzała w wiadrach. By napoić konie, musiał wyrąbać przeręble w stawie. Ale nie narzeka. Jest na swój sposób szczęśliwy.

- Dzieci są odchowane, więc mogłem zająć się tym co kocham - mówi Leszek Kowalczyk.

Ta miłość do koni narodziła się dawno. Ojciec Leszka Kowalczyka pochodzi z Zapolic koło Zduńskiej Woli. Jego dziadek był kowalem. Gdy poszedł do wojska, to został wojskowym kowalem. W czasie wojny pracował dla Niemców. Mały Leszek każdą wolną chwilę spędzał w kuźni dziadka. Najpierw tylko się przypatrywał.

- Ale gdy miałem 12 lat, to już brałem młot do ręki - wspomina.

Potem skończył szkołę, zaczął pracować, wyjechał na Dolny Śląsk, z czasem założył własny biznes. Produkował część do wind.

Miłość do koni cały czas w nim tkwiła. Bywał gościem na wyścigach we wrocławskich Partynicach. Ale kiedyś w telewizji usłyszał o likwidacji stadniny w Strzelcach Opolskich. Znajdujące się w niej konie miały iść na rzeź. Leszkowi zrobiło się ich żal. Kupił 3 konie rasy śląskiej.

- I tak się zaczęło - mówi.

Potem trafił na Galeriusa. Gniady, mający 160 centymetrów w kłębie koń, miał 3 lata i zaczynał przygodę na torach wyścigowych. Należał wtedy do firmy "Centrostal".

- Jej prezes był pasjonatem koni i kupił Galeriusa dla celów reklamowych - wyjaśnia Leszek Kowalczyk. - Ale zmienił się prezes. Nie chciał już reklamować firmy wykorzystując konia. Tak Galerius trafił do mnie.

Leszek Kowalczyk od razu zauważył, że ten koń coś w sobie ma. Przyszedł na świat w stadninie w Mosznej. Miał niesamowite zdolności, choć był tylko koniem szlachetnej półkrwi.

- Ale ze strony ojca ma aż 70 procent domieszki krwi angielskiej - mówi Leszek. - Jego ojciec Jape był bowiem koniem pełnej krwi angielskiej, a matka Galeria - półkrwi.

Przez wiele lat trenerem Galeriusa był Robert Świątek. Opowiadał, że odkąd trafił na wrocławski tor, zwrócił na siebie uwagę, bo... uciekł z auta, którym go przywieziono. Potem sporo czasu zajęło złapanie konia. Szalał, skakał. Dzięki temu dostrzeżono, że ma zdolności do skoków. Wiele czasu zajęło mu oswojenie się z maszynerią startową. W końcu, po miesiącu, mógł bez problemu z niej korzystać, choć zwykle koniowi zajmuje to dwa tygodnie. Jednak znawcy koni wyścigowych zauważyli w nim ten "błysk".

- Galerius miał swoich fanów - opowiada Leszek Kowalczyk. - Specjalnie przychodzili na jego gonitwy. Trzeba pamiętać, że konie wyścigowe nie biegają co tydzień, ale co 3 tygodnie. Niektórzy więc specjalnie czekali na jego występy. Gdy pojawiał się, to na trybunach słychać było okrzyki: Galerius, Galerius... To typowy ogier. Zawsze chciał być pierwszy. Dlatego był tak lubiany! A zwykle wygrywał z przewagą 100 - 200 metrów. Jego zwycięstwa były bezdyskusyjne.
Galerius startował na torach przez osiem sezonów. Przez sześć był niepokonany. Wygrał w sumie 30 gonitw, ścigał się 40 razy.

- Takie wyniki to fenomen na światową skalę - mówi jego właściciel. I dodaje, że jego historia przypomina trochę tę opowiedzianą w amerykańskim filmie "Niepokonany Seabiscuit". Tyle że Galerius dominował głównie na polskich torach. Choć startował w słynnych wyścigach w Pardubicach. Dwa razy nie ukończył biegu. Raz zgubił podkowę...

Galerius startował w wyścigach z przeszkodami. Podobno sposób, w jaki je pokonywał, nazywano lotami. Raz przez taki lot nie ukończył biegu w Pardubicach. Miał tam pokonać przeszkodę złożoną z dwóch płotów. Niestety tak rozciągnął się nad pierwszym, że nie zmieścił nad drugim. Skończyło się to upadkiem i złamaniem nogi przez dżokeja. Przez wiele lat dosiadał go Andrzej Ławniczak, i to właśnie on wtedy złamał nogę.

- Galerius był koniem stworzonym do sportu - Leszek Kowalczyk. - Mogły przy nim pracować 12-, 14-letnie dzieci, był łagodny i spokojny jak baranek. Wystarczyło, że zaczęto go ubierać do wyścigu, słyszał muzykę dochodzącą z toru, to od razu stawał się innym koniem. Wstępował w niego sportowy duch. Ledwo można było go utrzymać w boksie!

Leszek Kowalczyk pamięta jak dziś, że po wyścigach w Pardubicach oferowano mu za Galeriusa nawet 70 tys. zł. Wtedy była to ogromna kwota. Leszek nie zdecydował się jednak na sprzedaż konia.

- Nie zgodziłem się, Galerius był wtedy w najlepszej formie, wygrywał wszystko - tłumaczy Leszek Kowalczyk. - Miałem jeszcze inne konie startujące w wyścigach. W najlepszych sezonach startowały 3-4 moje ogiery. Osiągały lepsze wyniki od stadnin, które wystawiały po 40 koni. Miałem od nich więcej zwycięstw i tzw. miejsc płatnych, czyli od pierwszej do czwartej pozycji.

Galerius karierę zakończył 5 lat temu. Leszek przywiózł go do Belenia. Dziś ma 17 lat i dożywa tu na emeryturze końca swych dni. Latem razem z innymi końmi kąpie się w wykopanym przez Leszka stawie.

- Staram się, by konie miały u mnie jak najlepiej - mówi właściciel. - Jest jednak ciężko...

By je wykarmić i utrzymać, Leszek sprzedał samochód, wiele pamiątek, które zbierał latami.

- Ale nie można zostawić przyjaciół - tłumaczy.

Teraz w Beleniu mieszka z nim 9 koni. Dziesiąty Drob skacze w Szwecji przez przeszkody.

- Były jednak czasy, że tych koni miałem ponad 20 - dodaje. - To konie, które mają bardzo dobry rodowód. Mogą być znakomitymi reproduktorami.

Czasami jeszcze dosiada Galeriusa. Założył grupę rekonstrukcyjną, która odtworzyła przebieg bitwy nad Wartą, która miała miejsce na początku września 1939 roku.

Leszek Kowalczyk mówi, że mimo wielu trudności jest szczęśliwym człowiekiem. To szczęście odnalazł właśnie w Beleniu, w środku lasu, wśród koni. Wiele lat temu lekarz powiedział mu, że jeśli nie zmieni stylu życia to będzie niedobrze.

- Może konie uratowały mi życie? - zastanawia się Leszek Kowalczyk. - Zanim zamieszkałem w Beleniu, miałem ogromne problemy z sercem. Teraz są już za mną...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki