Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Cyrulik sewilski" w Teatrze Wielkim w Łodzi

Marta Śniady, Łukasz Kaczyński
Na scenie, w roli cieni "prawdziwych" postaci, pojawiają się tancerze baletu, którzy prowadzą szczególną grę ze śpiewakami. Na zdjęciu (od lewej): Tomasz Rak, Bernadetta Grabias i Leonardo Ferrando
Na scenie, w roli cieni "prawdziwych" postaci, pojawiają się tancerze baletu, którzy prowadzą szczególną grę ze śpiewakami. Na zdjęciu (od lewej): Tomasz Rak, Bernadetta Grabias i Leonardo Ferrando Fot. Joanna Miklaszewska / mat. prasowe Teatru Wielkiego w Łodzi
Pierwsza w tym roku premiera w Teatrze Wielkim w Łodzi daje powód do radości. "Cyrulik sewilski" Gioacchimo Rossiniego zrealizowany przez Natalię Babińską to mocny powiew świeżości w myśleniu o sztuce opery - w tym przypadku opery komicznej. Ale do "Cyrulika" Teatr Wielki w ogóle ma szczęście. Dobre recenzje zebrała jeszcze w 2007 roku realizacja Henryka Baranowskiego. Od tego czasu myślenie o operze posunęło się naprzód, czego dowodem jest nowy "Cyrulik".

Młoda reżyserka wykorzystała w inscenizacji stylistykę filmu animowanego z właściwym jej przerysowaniem, operowaniem prostymi kolorami i uproszczonymi kształtami (scenografią zaprojektowała Diana Marszałek, a kostiumy Julia Skrzynecka). Nie jest to jednak tylko reżyserka fanaberia, motywowana pogonią za dziwnością, która posłużyć ma za wabik na widza.

Kojarzące się z XIX-wieczną modą kształty i kroje kostiumów są kanwą dla futurystycznych, przerysowanych i silnie stypizowanych wyobrażeń. "Komiksowość" czy "filmowość" rodem z animacji Disneya ożywiają tradycję komedii dell'arte, z którą opera ta ma wiele wspólnego.

Kluczem do "Cyrulika" Natalia Babińska uczyniła wpisaną w dzieło dwoistość (postaci, relacji) i wydobywanie na wierzch tego, co skrywane. Chodzi o konwencję, w myśl której w kameralnym "Cyruliku" śpiewacy nieruchomo sekundują soliście, oczekując aż przyjdzie czas na ich arię. Pomysłem jeszcze płodniejszym niż sama plastyka przedstawienia (choć może nie do końca wykorzystanym) jest wprowadzenie na scenę tancerzy baletu w roli cieni postaci. Pojawiają się oni, by powielać ruchy i gesty, a to znów, by je parodiować (szkoda, że na tak mało sobie pozwalają). W finałowym ensamble pierwszego obrazu w drugim akcie tancerze wychodzą na plan pierwszy.

Figury zaczerpnięte z menuetów (ich miłośnikiem jest obśmiewany safanduła Bartolo) przechodzą we współczesne piruety: starą formę rozsadza nowa, odsuwając to, co wystudiowane do lamusa.

Wdzięczne są sceny zbiorowe, które ukazują mieszkańców Sewilli, choć w interludium, w którym zmagają się oni z burzą buty aktorów deprymująco szeleszczą. Szkoda też, że Babińskiej nie udało się jeszcze bardziej wydobyć właściwego tej operze tonu buffo (zwłaszcza w pierwszym akcie). Ale część winy nie leży po jej stronie.

Opera Rossiniego to szybkie kontrasty, wirtuozowski styl i narastanie napięcia wraz z zagęszczaniem obsady do skomplikowanego finału na wzór mozartowski. Arie obfitują w kwieciste koloratury, a orkiestra winna popisać się ogromną precyzją, szeroką gamą kolorystyczną, przejrzystą fakturą i oczywiście szybkimi tempami. "Zgotuj razem cztery opery Cimarosy, dwie Paisiella i jedną symfonię Beethovena, chwyć to wszystko w żywe tempa - w ósemki, mnóstwo trzydziestek dwójek,a będziesz miał Cyrulika..., który jest niegodzien rozwiązać rzemyka Siglliarze, Tenkredowi czy Włoszce w Algierze" - pisał przed dwoma wiekami Stendhal.

W "Wielkim" za pulpitem dyrygenckim stanął Eraldo Salmieri. Niestety, w jego interpretacji zabrakło tej szczególnej dla muzyki Rossiniego lekkości i naturalności frazy. Orkiestra stanowiła wdzięczne tło dla solistów, ale nie wzbudzała ogromnego entuzjazmu, a przecież partytura Rossiniego to muzyczna perełka, a nie tylko akompaniament. Z precyzją też było różnie, dość uciążliwe było częste na początku spektaklu rozmijanie się orkiestry i solistów, którym nie zawsze udawało się sprostać szybkim tempom. Z czasem głosy rozgrzały się i było już tylko lepiej, a wspaniałe ensamble zabrzmiały w pełnej harmonii.

Premierowego wieczoru partię Rozyny śpiewała Bernadetta Grabias, która ujęła dojrzałą barwą mezzosopranu, perlistymi koloraturami i wolumenem brzmienia najwyższych nut. W roli Hrabiego Almavivy partnerował jej Leonardo Ferrando, który trochę zginął na tle pozostałych postaci, a wszelkie szybkie pasaże zdawały się zamazywać, ale w miarę upływu czasu głos nabierał atrakcyjności. Jako Figaro bardzo wyrazistą kreację sceniczną stworzył Tomasz Rak, który może się poszczycić dobrze postawionym i prowadzonym barytonem o ładnej barwie.

Udane kreacje wokalne tego wieczoru przedstawili także Grzegorz Szostak w roli Doktora Bartolo, który zaprezentował solidny, wyrównany bas oraz Aleksander Teliga jako Don Basilio dzięki swemu gęstemu, ciemnemu brzmieniu głosu i popisowej arii La calunnia. Na uwagę zasługuje też sopranistka Patrycja Krzeszowska w roli Berty, która śpiewa w bardzo naturalny i bezpretensjonalny sposób. Ogólnie obsada bardzo silna, na wysokim poziomie wokalnym i aktorskim.

Teatr Wielki w Łodzi zrobił duży krok w nowe myślenie o operze. "Cyrulik sewilski" Natalii Babińskiej każe w niecierpliwości czekać na kolejną premierę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki