To rezultat kontroli NIK, która uznała, że Caritas dwa razy wyciągał ręce po pieniądze na dofinansowanie składek ZUS swoich niepełnosprawnych pracowników. - To nie nasza wina, tylko nieżyciowych przepisów - bronią się pracownicy Caritasu.
Łodzianie są jedną z kilkunastu organizacji, którym Najwyższa Izba Kontroli wytknęła błędy przy wykorzystaniu publicznych pieniędzy, z których finansowane są tzw. zakłady aktywności zawodowej. W takich zakładach posady mogą znaleźć osoby niepełnosprawne, które przygotowywane są tam do życia i pracy na wolnym rynku.
Łódzki Caritas jako jeden z pierwszych w Polsce uruchomił taki zakład. Kontrolerzy NIK zwrócili przede wszystkim uwagę na to, że Caritas wyciągał dwa razy rękę po pieniądze, które mógł dostać tylko raz. Chodzi o dofinansowanie składek ZUS niepełnosprawnych pracowników, zatrudnionych przez zakład łódzkiego Caritasu. Pieniądze wypłacał Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Zdaniem kontrolerów NIK, Caritas z kasy PFRON dostał 38 tys. zł, które de facto mu się nie należały. Teraz organizacja musi oddać każdą złotówkę. - Już dogadaliśmy się z PFRON co do warunków spłaty długu. Spłacimy go w ratach - przyznaje Monika Hoffmann--Grabowska, kierownik zakładu aktywizacji zawodowej, zorganizowanego przez łódzki Caritas.
Hoffmann-Grabowska tłumaczy, że organizacja od lat alarmowała do centrali PFRON, że dofinansowanie na składki księgowane jest dwukrotnie. Za każdym razem organizacja odbijała się od muru milczenia ze strony urzędników i w rezultacie brała pieniądze. - Wiedzieliśmy, że kiedyś to wyjdzie na jaw, ale musimy trzymać się przepisów. Robiliśmy wszystko zgodnie z ministerialnymi wytycznymi - tłumaczy kierowniczka łódzkiego ZAZ.
Hoffmann-Grabowska nie zgadza się również z kolejnym zarzutem. Zdaniem kontrolerów NIK, organizacja zatrudniała pracowników w wymiarze przekraczającym jeden etat. Dla przykładu mężczyzna zatrudniony na pełen etat jako kierowca, pracował na kolejne pół etatu jako pracownik gospodarczy. W pracy spędzał po 12 godzin. Graficy dorabiali jako agenci reklamowi. Pracowali po 10 godzin dziennie. - ZAZ zatrudniał pracowników w wymiarze przekraczającym jeden etat, w obawie przed utratą statusu zakładu aktywności zawodowej - czytamy w raporcie NIK.
Monika Hoffmann-Grabowska przyznaje, że taka sytuacja panuje od 2000 r. i znów była spowodowana nieżyciowymi przepisami. - Gdybyśmy tak nie zrobili, stracilibyśmy status ZAZ i możliwość pomagania niepełnosprawnym - tłumaczy kierowniczka i przyznaje, że po kontroli Najwyższej Izby Kontroli... nic w tej kwestii się nie zmieniło.
Raport NIK nie pozostawił suchej nitki na funkcjonujących w Polsce ZAZ. Urzędnicy uznali, że wydawały one źle publiczne pieniądze i słabo przygotowywały niepełnosprawnych do pracy na wolnym rynku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?