Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Wlazły: Już minęły czasy, gdy polscy siatkarze bali się Rosjan

Paweł Hochstim
Kiedy gram w Łodzi ze Skrą czy reprezentacją, to czuję się jak u siebie w domu
Kiedy gram w Łodzi ze Skrą czy reprezentacją, to czuję się jak u siebie w domu fot. Dariusz Śmigielski
Z Mariuszem Wlazłym, siatkarzem PGE Skry Bełchatów, rozmawia Paweł Hochstim

Dwa lata temu w Łodzi Skra zdobyła brązowy medal Ligi Mistrzów, a Pan dostał nagrodę dla najlepszego atakującego turnieju. Chyba dobrze Pan wspomina tamtą imprezę.

Patrzę na nią z dwóch stron. Jasne, na boisku był sukces, chociaż byliśmy o krok od awansu do wielkiego finału. Ale wspominam ten turniej też fatalnie z powodów zdrowotnych. Musiałem brać silne zastrzyki przeciwbólowe i dzięki temu w ogóle mogłem grać. Natomiast jeśli chodzi o stronę sportową, to myślę, że dziś procentuje doświadczenie, które wtedy zdobyliśmy.

Pamiętam, że wtedy nikt nie potrafił wytłumaczyć, co tak naprawdę Panu dolega. Tym bardziej że przecież jeszcze kilka dni wcześniej normalnie Pan trenował.

Tak było. Trenowaliśmy pierwszy raz w łódzkiej hali, a dzień później nie mogłem wstać z łóżka. Po zastrzykach mogłem grać, ale musiałem sobie radzić z bólem, bo przez długi czas go odczuwałem. Pamiętam, że dodatkowo jeszcze później zderzyłem się przypadkowo z Danielem Plińskim i upadłem na plecy.

Lubi Pan grać w Łodzi? Traktuje Pan to miejsce, jak swoje?

Generalnie lepiej czuję się w mniejszych miejscowościach, ale oczywiście w Łodzi bywałem i bywam dość często, bo przecież pochodzę z regionu łódzkiego. Kiedy gramy w Łodzi czy to ze Skrą, czy reprezentacją, czuję się jak u siebie. Chociaż w ostatnich miesiącach bardziej byłem związany z Wrocławiem, bo przez pół roku przechodziłem tam rehabilitację.

Wrocław kojarzy się bardziej z piłką nożną, a może bardziej z jej ciemną stroną.

Dobrze widziałem budynek prokuratury, bo rehabilitację miałem tuż obok.

Tym razem o medale Ligi Mistrzów zagracie nie w starej hali, gdzie rywalizowaliście dwa lata temu, ale w nowej Atlas Arenie. Ponoć siatkarze woleli starą halę?

Nowa jest zupełnie inna, a trybuny są dalej od boiska, ale dobrze się w niej gra. W starej była lepsza atmosfera, co nie znaczy, że teraz nie czujemy dopingu. W Arenie tylko raz zagrałem w podstawowym składzie, w meczu z Radnickim Kragujevac i muszę przyznać, że nie był to, delikatnie mówiąc, udany występ. Zdobyłem wtedy dwa punkty, a w ataku miałem skuteczność siedmioprocentową. W kolejnym meczu wszedłem w trakcie gry i było już lepiej.

Po tym meczu z Radnickim powiedział Pan, że właściwie to Pana nie było na boisku.

Po tym meczu długo patrzyłem w arkusz ze statystykami. Zresztą do dzisiaj wisi w naszej szatni na mojej szafce.

To musiał jakiś złośliwy kolega powiesić.

Nie, sam go powiesiłem. To mnie motywuje.
W sobotnim półfinale spotkacie się z Dynamem Moskwa. W ostatnim czasie Polacy zaczęłi sobie radzić z Rosjanami.

Chyba rosyjskie drużyny już liczą się z nami, bo rzeczywiście w ostatnich latach więcej wygrali Polacy i to zarówno w rozgrywkach reprezentacyjnych, jak i klubowych.

Z meczów z Dynamem macie chyba dobre wspomnienia, bo przecież przed rokiem wyrzuciliście ten zespół z Ligi Mistrzów.

To prawda, choć później odpadliśmy z inną rosyjską drużyną, Iskrą Odincowo. Ale napiszcie proszę, że Dynamo jest faworytem, bo jak to przeczytają, to poczują się mocni, a my z nimi wygramy. Jedno jest pewne - Polacy przestali bać się rosyjskich zespołów.

Jak zmienił się Mariusz Wlazły od Final Four z 2008 roku?

Jestem spokojniejszy, pewnie dlatego, że mam syna. Dzięki temu nie brakuje mi cierpliwości.

A Skra jak się zmieniła?

Szanujemy piłkę, nie kończymy za wszelką cenę akcji w pierwszej piłce, bo zrozumieliśmy, że z kontry czy blokiem też możemy zdobywać punkty.

Wydaje się, że Skra ma najsilniejszą drużynę w historii i największą szansę na wygranie Ligi Mistrzów. Zgadza się Pan z tą opinią?

Trudno powiedzieć. Kiedy spojrzymy wstecz na poprzednie edycje Ligi Mistrzów to mieliśmy już szansę. Zdarzało się np., że nie byliśmy gorsi, a mimo to odpadliśmy po meczach z Portolem Majorka, a czasem nie mieliśmy szczęścia w losowaniu. W ubiegłym sezonie byliśmy przecież bardzo mocni, a w grupie i później też mieliśmy samych bardzo silnych rywali. Na pewno każdy start w Lidze Mistrzów dał nam sporo doświadczenia i mam nadzieję, że zaprocentuje to teraz.

Wspomniał Pan o przegranym dwumeczu z Majorką. To był jeden z tych momentów, które potwierdzały tezę, że Skra wygrywa wtedy, kiedy Mariusz Wlazły jest w formie...

Tak nie jest. Każdy z nas wnosi bardzo dużo do zespołu, dzięki czemu Skra nie jest uzależniona od jednego zawodnika. Naszym celem jest to, żeby być zespołem kompletnym. Jasne, że chciałbym zawsze być najlepszym, ale siatkówka jest sportem drużynowym. Poza tym nie ma szans, by przez wiele miesięcy w roku być w najwyższej formie. I wtedy o wyniku decyduje ktoś inny. Zawsze sześć osób na boisku, czy dwanaście w drużynie, ma jeden cel. Teraz tym celem jest wygranie Ligi Mistrzów.
Przygotowując się do Final Four graliście mecze sparingowe w Niemczech i we Włoszech.

To był bardzo dobry pomysł. Zagraliśmy z silnymi rywalami, co na pewno pomogło nam w odpowiednim przygotowaniu się do turnieju w Łodzi.

Bycie ojcem pewnie zmieniło Pana styl życia. Ile czasu dziennie poświęca Pan Arkowi?

To wszystko zależy od tego, kiedy się obudzi. Czasem wstaje o czwartej nad ranem, więc bywa, że spędzamy razem wiele godzin. Ale na szczęście mamy taką instytucję, która nazywa się babcia. Bardzo nam pomaga, bo żona przecież też pracuje.

Syn lubi bawić się medalami taty?

Nie. Ale już zaczął bawić się piłką.

Kopie ją czy rzuca?

Rzuca. I już skacze!

Fotografia nadal jest Pana pasją? Może czas pochwalić się zdjęciami?

Jak będę uważał, że umiem już fotografować, to wtedy się nimi pochwalę. Ale pewnie to się stanie gdzieś za dwadzieścia lat. Kiedyś poproszono mnie, żebym był jurorem w konkursie fotograficznym i wtedy wystawiłem dwa swoje zdjęcia. Do fachowców dużo mi jeszcze brakuje.

A jak studia? Słyszałem, że rozpoczął Pan studia.

W tym roku akurat nie studiuję. Próbowałem w poprzednim. Studiowałem na wychowaniu fizycznym w Poznaniu, ale pojechałem na uczelnię tylko dwa razy. Pogodziłem się, że przy moim trybie życia uczelni teraz nie skończę. Ani studia dzienne, ani zaoczne nie wchodzą w grę, bo przecież w każdy weekend gramy. W sumie wyrzucono mnie z pięciu uczelni. Ale jeszcze kiedyś skończę studia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki