Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijczycy spod znaku łyżwy, czyli łodzianie na zimowych igrzyskach

Marek Kondraciuk
Maria Olszewska-Lelonkiewicz ze swoimi wychowankami Sylwią Nowak i Sebastianem Kolasińskim
Maria Olszewska-Lelonkiewicz ze swoimi wychowankami Sylwią Nowak i Sebastianem Kolasińskim Grzegorz Gałasiński
Jeszcze nigdy w historii łodzianin nie stał na podium zimowych igrzysk olimpijskich i w Soczi też nie stanie. Po raz drugi z rzędu w reprezentacji Polski na białej olimpiadzie zabrakło sportowca z naszego miasta. Następna szansa pojawi się dopiero za cztery lata w koreańskim Pyeongchang.

Tradycje olimpijskie na zimowych arenach wykuwało 16 sportowców z Łodzi. Nie mamy skoczni, poza prowizoryczną krzywizną na Rudzkiej Górze, gdzie niestrudzeni pasjonaci próbują wzbijać się w górę. O tym, żeby wychować tu łódzkiego Wojciecha Fortunę lub Adama Małysza trudno byłoby nawet marzyć. Biegi na wąskich deskach po Lesie Łagiewnickim dopiero zdobywają sobie zwolenników na poziomie amatorskim więc na łódzką włókniarkę Justynę Kowalczyk też nie mogliśmy liczyć. Wszyscy zimowi olimpijczycy z Łodzi mają więc wspólny atrybut: łyżwy.

Z lodowiska w basenie na brunatną olimpiadę

Pierwszym łodzianinem pod śniegowo-lodowym znakiem pięciu kół był hokeista Władysław Król z ŁKS. Wystąpił w Garmisch Partenkirchen 1936, na brunatnych igrzyskach Adolfa Hitlera, na których olimpijskie symbole zepchnęła w cień swastyka.

Napisać o Władysławie Królu "hokeista" to tyle, co nie napisać prawie nic o jego sportowych pasjach. Urodzony w 1907 w Kijanach pierwszy łódzki olimpijczyk ze sportem zetknął się w szkole powszechnej w Nałęczowie, a kiedy kształcił się na mechanika w Szkole rzemiosł w Lublinie grał już w ligowej drużynie piłkarskiej Lublinianki. Był samorodnym talentem sportowym. Reprezentował Polskę nie tylko w hokeju, ale i w piłce nożnej. Znakomicie grał w tenisa, był wszechstronnym lekkoatletą, a mało kto zapewne wie, że w macierzystym, nałęczowskim Sokole był mistrzem w palanta i ruski wykup, grę której zasad próżno szukać we współczesnych źródłach elektronicznych.

Charakter Władysława Króla hartował się nie tylko na boisku. W rodzinie nie przelewało się. Władek należał więc do tych sportowców, którzy zanim poznali smak medali znali już smak ciężkiej pracy i to wcale nie treningowej. Mechanik Król zarabiał na chleb w Fabryce Samolotów w Świdniku, a kiedy upadły w 1928 przeniósł się do Łodzi. Tu bowiem znalazł zatrudnienie w Fabryce Maszyn Włókienniczych Muellera Seidla, a w latach 1931-1946, zaraz po odbyciu dwuletniej służby wojskowej w 31. Pułku Strzelców Kaniowskich w naszym mieście, pracował z Elektrowni Łódzkiej przy ul. Przejazd (obecnie Tuwima).

Władysław Król był znakomitym piłkarzem (do dziś jest rekordzistą klubu - 104 gole w ekstraklasie) i szybko stał się indywidualnością ŁKS. Pierwsza zima w Łodzi była jednak dla niego czasem sportowej bezczynności. Ochoczo włączył się więc rok później, w 1929 w pionierskie dzieło zaszczepiana hokeja w mieście. - Łódź dojrzewała do hokeja dość długo - pisze znany łódzki propagator hokeja Wojciech Filipak w monografii "100 lat ŁKS".- Pierwsi zaczęli grać w "hockey", grę sprowadzoną zza oceanu, uczniowie Gimnazjum Niemieckiego przy al. Kościuszki 65 pod okiem Lucjana Chełmickiego.

Były to czasy, w których o sztucznym lodowisku nikomu w Łodzi nawet się nie śniło. Młodzież śmigała na łyżwach na zamarzniętych stawach. Pierwsze ślizgawki organizowano w Parku Helenowskim i na obiekcie niemieckiego Stowarzyszenia Sportowego Union przy ul. Przejazd, w miejscu gdzie obecnie jest parking i stacja benzynowa, nieopodal Urzędu Miasta Łodzi. Zimą z 1929 na 1930 pierwszy krążek i zakrzywione kije pojawiły się przy al. Unii. Władysław Król i jego koledzy klubowi z innych sekcji grali początkowo na... zamarzniętej pływalni. Władek władał kijem najzręczniej, jeździł na łyżwach najlepiej, więc od początku został kapitanem, trenerem i asem drużyny.

- Panowie grali wówczas w wełnianych swetrach, spodniach typu golf z wywiniętymi na wierzch skarpetami, a na głowach mieli kaszkiety - informuje Wojciech Filipiak.

Basen służył Władysławowi Królowi i jego kolegom na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. Z czasem między kortami i pływalnią pojawiło się lodowisko. Ciekawostką jest, że lód z basenu był magazynowany i wykorzystywany latem do chłodzenia napojów w kiosku z wyszynkiem, prowadzonym na obiekcie ŁKS przez... Władysława Króla i jego żonę Wandę.

W takiej otoczce dojrzewał talent pierwszego łódzkiego olimpijczyka na zimowych igrzyskach. Król trafił do reprezentacji w 1935 i już po debiucie w meczu z Niemcami w Hamburgu jasne stało się, że pojedzie na igrzyska do Ga-Pa. W turnieju olimpijskim Polacy pokonali Łotwę 9:2 oraz przegrali z Kanada 1:8 i w kluczowym meczu z Austrią 1:2.

Sapporo Wojtka Fortuny i sześciorga łodzian

Na swojego drugiego olimpijczyka Łódź musiała czekać aż 36 lat. Igrzyska w Sapporo 1972, których polskim symbolem stał się złoty Wojtek Fortuna miały również mocny łódzki akcent.

Jedyny raz w historii nasze miasto miało bowiem aż sześcioro przedstawicieli w ekipie olimpijskiej. Nigdy wcześniej, ani później w drużynie hokejowej na igrzyskach nie wystąpiło czterech łodzian, a oprócz nich Łódź reprezentowała w Japonii para łyżwiarzy figurowych Społem Grażyna Osmańska-Kostrzewińska i Adam Brodecki.
O ile pierwszy nasz olimpijczyk Władysław Król był łodzianinem z nałęczowskiego importu, to jego podopieczni z ŁKS w Sapporo 1972: zmarły tydzień temu Krzysztof Birula-Białynicki, Walery Kosyl i Jerzy Potz byli dziećmi Łodzi, wychowanymi na podwórkach Karolewa, Śródmieścia i Brusu. "Biały" urodził się wprawdzie w Wilnie, "Walek" w Alfeld koło Hanoweru, ale już we wczesnym dzieciństwie ich rodziny osiadły w Łodzi.

Czwarty łódzki hokeista w Sapporo, Adam Kopczyński pochodzi z Krakowa, a do ŁKS przeszedł z Cracovii w wieku 22 lat (1970) i związał się z naszym miastem na stałe.

Polscy hokeiści zajęli szóste miejsce, wygrywając z RFN 4:0 i ulegając potęgom: CSRS 1:14, Finlandii 1:5, USA 1:6 i złotym medalistom z ZSRR 3:9. Dziś nie ma nawet najmniejszej szansy, żeby Polska spotkała się w turnieju mistrzowskim z tymi drużynami.

W łódzkim sporcie były to już zupełnie inne czasy niż epoka Władysława Króla. Nie trzeba już było trenować na prowizorycznych taflach, bo od 1957 roku działało sztuczne lodowisko w Pałacu Sportowym, pierwsze w Polsce pod dachem. Mecze ŁKS ściągały na trybuny tłumy. Hokeiści dorównywali popularnością piłkarzom. Ełkaesiacy byli na topie, bo rok przed japońskimi igrzyskami zdobyli brązowy medal w lidze.

Hokej, czy piłka nożna? Oto jest pytanie

Wyjątkową postacią wśród łódzkich olimpijczyków był Jerzy Potz. Gdyby nie zrobił kariery w hokeju z pewnością byłby wybitnym piłkarzem. Grałem przeciwko niemu w rozgrywkach szkolnych. Jurek zawsze był liderem. Grało się przeciwko Potzowi, a nie przeciwko drużynie SP 46. Starcia z "Jerrym" były twarde, ale on wszystkie spięcia zacietrzewionych młokosów kwitował żartem i uśmiechem, łagodząc atmosferę.

Jako nastolatek Jurek miał dylemat: piłka, czy krążek? Mieszkał na Radwańskiej, do szkoły chodził na Wólczańską 202, skąd bliziutko było do Hali Sportowej. Wybrał hokej i później pojechał na cztery olimpiady (Sapporo 1972, Innsbruck 1976, Lake Placid 1980 i Calgary 1988), a gdyby nie zupełnie niezrozumiały upór Emila Nikodemowicza, ówczesnego trenera kadry, Jurek byłby także na piątej w Sarajewie 1984. I tak jest jednak łódzkim rekordzistą, bo żaden sportowiec z naszego miasta nie był cztery razy na igrzyskach.

Do Calgary Jerzy Potz pojechał już jako zawodnik Eintrachtu Frankfurt. W Niemczech też zrobił karierę. Był znany w Bundeslidze i ceniony. Po zejściu z lodu (191 meczów w reprezentacji) był trenerem Kassel Huskies i Frankfurt Lions. Długo walczył z chorobą nowotworową. Przegrał z nią w roku 2000. Miał 47 lat. Spoczywa na cmentarzu przy Ogrodowej, nieopodal swojego trenera Władysława Króla.

Ulice zimowych olimpijczyków

Obaj, jako jedyni zimowi olimpijczycy mają w Łodzi swoje ulice. Ulica Władysława Króla biegnie między blokami w rozwidleniu Bandurskiego, Maratońskiej i Wyszyńskiego, a inicjatorem nadania jej imienia pierwszego olimpijczyka była Regionalna Rada Olimpijska (1991). Ulica Jerzego Potza łącząca Stefanowskiego i Wólczańską na wprost Jurka szkoły (SP 46), otrzymała jego imię na 100-lecie ŁKS w 2008, z inicjatywy red. Wojciecha Filipiaka i przy poparciu łódzkich dziennikarzy sportowych.

"Walek" z fantazją

Najbardziej barwną postacią wśród łódzkich zimowych olimpijczyków jest legendarny bramkarz ŁKS Walery Kosyl, "kozak" w bramce, obdarzony fantazją i poczuciem humoru, bohater wielu anegdot, z pozoru flegmatyk, ale na lodzie wulkan energii i emocji. Był na dwóch olimpiadach, bo oprócz Sapporo 1972 bronił również w Innsbrucku 1976.

Kibice go uwielbiali, bo potrafił ich bawić swoimi pomysłami. Starsi wspominają, jak "Walek", bo żaden kibic inaczej o nim nie mówił, wyjął kiedyś podczas meczu z rękawicy organki i zaczął sobie przygrywać. Innym razem tak się nudził, że położył się w bramce, wywołując nerwową reakcję sędziego, który chciał go ukarać za niesportowe zachowanie. Do legendy hokeja przeszedł gol strzelony przez Walerego Kosyla w meczu drugiej ligi z Bzurą Chodaków (17:4) w Pałacu Sportowym.

- Mieliśmy tak dużą przewagę, że nudziłem się w bramce - wspominał tę sytuację Walery Kosyl na stronach monografii "100 lat ŁKS" wydanej przez GiA. - W pewnym momencie postanowiłem więc zaryzykować i pojechałem wraz z kolegami do przodu. Dostałem krążek koło niebieskiej linii, machnąłem mocno szerokim, bramkarskim kijem, a przerażony i zdezorientowany bramkarz rywali przepuścił i ten strzał.
Listę siedmiu łódzkich olimpijczyków w hokeju uzupełniają: pochodzący z Nowego Targu Leszek Kokoszka (ŁKS), który grał w Lake Placid 1980, a wcześniej jako zawodnik Legii Warszawa także w Innsbrucku 1976 oraz zgierzanin, wychowanek Boruty Jan Stopczyk (ŁKS), który wystąpił w Sarajewie 1984, a po przejściu do włoskiej Canazei także w Calgary 1988.

W innych barwach

Warto również wspomnieć o dwóch hokeistach, których nie uznają za łódzkich olimpijczyków bezduszne statystyki, ale przecież z Łodzią związane były ich długoletnie kariery.

Chłopak z Karolewa Kazimierz Chodakowski, wychowanek ŁKS, pojechał na igrzyska do Oslo 1952 i Cortiny d'Ampezzo 1956 jako zawodnik Legii Warszawa, której barwy reprezentował w latach 1950-1957. Kariera "Chodaka" była wyjątkowa, bo trwała aż 25 lat (289 meczów w ekstraklasie!). Debiutował w ŁKS w 1947 jako 18-latek, a kończył w macierzystym klubie w 1972 w wieku 43 lat.

Józef Stefaniak natomiast urodził się w Piątku i jest drugim wybitnym sportowcem pochodzącym z geograficznego środka Polski obok dwukrotnego medalisty olimpijskiego z Montrealu 1976 w kolarstwie Mieczysława Nowickiego. Hokejową karierę zaczął w Borucie Zgierz, a zanim przeszedł na 8 sezonów do ŁKS grał w Pomorzaninie Toruń i właśnie w barwach tego klubu pojechał na igrzyska do Innsbrucka 1964.

Igrzyska na figurówkach

Piękną kartę w dziejach łódzkiego sportu olimpijskiego zapisali także łyżwiarze figurowi. Zaszczytu reprezentowania Polski na igrzyskach dostąpiły 4 łódzkie pary i solista Grzegorz Filipowski.

Już przed wojną, w mroźne zimy, łodzianki i łodzianie wykorzystywali zamarznięte oczka wodne do holendrowania jak się wówczas mówiło, czyli wykonywania ewolucji na łyżwach, m.in. jeżdżenia po łukach na jednej nodze. To jednak było za mało, żeby wychować zawodniczkę na miarę legendarnej Norweżki Sonji Henie albo gwiazdy lat sześćdziesiątych Holenderki Sjoukje Dijkstry.

Dopiero wybudowanie Pałacu Sportowego w 1957, a zwłaszcza Bombonierki ćwierć wieku później otworzyło nowy rozdział w łódzkim łyżwiarstwie figurowym.

Pierwsza łódzka para wystąpiła na olimpiadzie w Sapporo 1972. Torunianka Grażyna Osmańska i łodzianin Adam Brodecki spotkali się w Społem. Pod okiem trenera Stefana Pawłowskiego szybko wybili się na czołowy duet w kraju. Na igrzyskach w Japonii zajęli 11 miejsce w konkurencji par sportowych, co było sukcesem. Grażyna Osmańska wyszła za piłkarza ŁKS i Widzewa Zdzisława Kostrzewińskiego. Mają dwie córki Magdalenę i była lekkoatletkę Agnieszkę, która jest żoną trzykrotnego olimpijczyka w skoku wzwyż Artura Partyki.

Wiecznie młody Grzesio

Największe sukces spośród łódzkich łyżwiarzy odniósł Grzegorz Filipowski. Zaczynał w Społem u Stefana Pawłowskiego, ale już jako siedmiolatek przeszedł pod opiekę trenerki Barbary Kossowskiej-Pieńkowskiej. Wcześnie okrzyknięto go talentem na którego eksplozję oczekiwano niecierpliwie. Wielu komentatorów nie zauważyło upływu czasu i znacznie dłużej niż przez rok mówiło o "trzynastoletnim utalentowanym Grzesiu".

Kiedy Grzesio stał się Grzegorzem wystąpił na olimpiadach (już w barwach ŁOS) w Sarajewie 1984, Calgary 1988 i Albertville 1992. Jedenastokrotny uczestnik mistrzostw Europy (srebro w Birmingham 1989) i dziesięciokrotny mistrzostw świata (brąz w Paryżu 1989) wyemigrował w 1986, jeździł trochę w rewii, został trenerem, a obecnie mieszka w Toronto wraz z partnerką życiową, byłą mistrzynią Kanady Tracy Wainman.

Dzieciaki pani Marysi

Wyjątkową rękę do wychowywania olimpijczyków miała zmarła w 2007 trenerka Maria Olszewska-Lelonkiewicz. Aż trzy pary jej podopiecznych ŁOS, ŁTŁF i MKŁ wystąpiły wigrzyskach: Agnieszka Domańska i Marcin Głowacki w Lillehammer 1994, Sylwia Nowak-Trębacka i Sebastian Kolasińskiw Nagano 1998 i Salt Lake City 2002 oraz ostatni dotąd olimpijczycy zimowi z Łodzi Aleksandra Kauc i Michał Zych w Turynie 2006. Pani Marysia była dla nich nie tylko trenerką. Traktowali ją jak drugą matkę.

Szkoły jakich mało

Ciekawostką jest, że aż sześcioro olimpijczyków uczęszczało do Szkoły Podstawowej nr 46 im. Józefa Chełmońskiego przy ul. Wólczańskiej 202: Agnieszka Domańska, Grzegorz Filipowski, Marcin Głowacki, Sebastian Kolasiński, Sylwia Nowak i Jerzy Potz. Poza tym ostatnim pozostali są absolwentami II LO im. Tadeusza Kościuszki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki