18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor Jacek Moll: ratuje księżniczki i marzy, by dzieci nie umierały [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Prof. Jacek Moll
Prof. Jacek Moll Archiwum
Profesor Jacek Moll właśnie wrócił z Odessy. Tam przeprowadził operację, ratującą życie "ukraińskiej księżniczce". Maleńkiej dziewczynce, która urodziła się z bardzo ciężką wadą serca.

Profesor Jacek Moll to jeden z najwybitniejszych polskich kardiochirurgów. Operuje nawet kilkudniowe dzieci i ratuje im życie. Jego żona Jadwiga jest też lekarzem, kardiologiem. Pracują w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tak jak ich syn Maciej, który poszedł w ślady taty i też został kardiochirurgiem.

Profesor Jadwiga Moll kieruje kliniką kardiologii, jej mąż - kardiochirurgii. Współpracują i często o sprawach swych małych pacjentów rozmawiają w domu, w samochodzie, w drodze do pracy.

- Nie da się inaczej - śmieje się Jadwiga Moll. - To już jest wpisane w nasze rodzinne życie. Mamy przecież wspólnych pacjentów, trzeba ustalić plan operacji, a czasem przejrzeć dokumentację. Staram się odciążać męża, ale nie zawsze się to udaje. Ale bardzo lubi muzykę klasyczną. Bardzo dużo słucha jej w domu. To taki sposób na rozładowanie stresu.

Profesor Jacek Moll mówi, że to dobre dla pacjentów, dla życia rodzinnego niekonieczne.

- Nasze dzieci nieraz żartują, że nie mamy innych tematów niż dzieci ze szpitala - dodaje profesor Moll.

Ostatnio o profesorze Jacku Mollu głośno było nie tylko w Polsce. A to za sprawą operacji, którą przeprowadził w Odessie, na Ukrainie. Uratował tym życie kilkudniowej dziewczynce Marii. Nazwano ją ukraińską księżniczką. W grudniu profesor dostał telefon, potem e-mail od swego kolegi, ukraińskiego kardiochirurga Romana Lekana. Prosił o pomoc dla maleńkiej dziewczynki Marysi, która urodziła się z bardzo ciężką wadą - hipoplazją lewego serca. Dziecko przyszło na świat tylko z jedną komorą serduszka. Jacek Moll początkowo nie kwapił się, by jechać do Odessy. Ale kolega z Ukrainy nie ustępował.

- Bez Waszych złotych rąk jej serce nie będzie bić - napisał w końcu w e-mailu, który łódzki kardiochirurg przeczytał w Wigilię. Zrozumiał, że bez jego pomocy dziewczynka umrze. Tym bardziej że operacji nie chcieli się podjąć lekarze z Kijowa...

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Już w drugi dzień Bożego Narodzenia profesor siedział w samolocie, lecącym na Ukrainę. Towarzyszył mu syn Maciej, który asystował mu przy tej trudnej operacji.

- Już wcześniej operowałem dziecko na Ukrainie, ale z lżejszą wadą - opowiada profesor Moll. - Tam jest problem z finansowaniem takich zabiegów. Na operację tego chłopca złożyła się rodzina. Marysia pochodzi z biednej rodziny. Jej operację sfinansowała fundacja.

Operacja dziewczynki była bardzo skomplikowana. Jeszcze przed nią profesor dowiedział się, że ojciec dziecka jest chory na AIDS.

- Powiedziałem o tym, choć nie powinienem tego mówić - przyznaje dziś profesor Jacek Moll. - Choroba ojca wywołała dodatkowe komplikacje. Wypadałoby robić operację w podwójnych rękawiczkach. Wiedziałem jednak, że matka dziewczynki nie jest zarażona. Miałem więc pewność, że Marysia też jest zdrowa. Nie założyłem podwójnych rękawiczek.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Operacja się udała. Profesor oraz jego syn Maciej nie wzięli honorarium za jej przeprowadzenie. Ale dziewczynkę czekają jeszcze kolejne zabiegi. Nie wiadomo, czy zostaną przeprowadzone w Polsce czy też na Ukrainie.

- Wołałbym, aby operacje były przeprowadzane w Łodzi - twierdzi pan profesor. - Tu są lepsze warunki, wyposażenie, czuję się pewnie. Jednak operacja jest droższa. Ukraiński chłopiec, którego operowałem, przyjechał potem do Łodzi. Rodzina złożyła się na operację, zapłaciła szpitalowi. Kosztowała około 25 tysięcy złotych, a więc była o jedną czwartą tańsza niż w Niemczech.

O Jacku Mollu zrobiło się głośno z powodu operacji ukraińskiej księżniczki, ale on przecież ratuje na co dzień życie dzieci w Łodzi. Operuje najpoważniejsze wady serca. Na stół operacyjny trafiają kilkudniowe maluchy. Operacja jest dla nich jedyną szansą na życie.

- U wielu z nich wadę stwierdzono już podczas ciąży - wyjaśnia profesor Jadwiga Moll. - Trafiają do nas prosto z położnictwa.

Najcięższą wadą jest zespół hipoplazji serca. Dzieci rodzą się z jedną komorą. Jak mówi profesor Moll, by mogły żyć, trzeba oszukać naturę. Tak, by żyły z jedną komorą. Takie operacje wykonują dziś tylko trzy ośrodki w Polsce w: Łodzi, Warszawie i Krakowie.

- Kiedyś takie operacje przeprowadzano jedynie w Łodzi i Krakowie, ale o sobie nie wiedzieliśmy - mówi profesor Jacek Moll. - Nikt się tym nie chwalił.

Nie chwalono się, bo śmiertelność przy tych operacjach sięgała pięćdziesięciu procent. Teraz statystyki są o wiele lepsze. Profesor Moll wspomina, że był rok, gdy śmiertelność przy tych najcięższych operacjach wynosiła 10 procent. Teraz sięga 15 procent, a więc nie odbiega od światowych norm.

Profesora Molla odwiedza matka noworodka, którego czeka bardzo skomplikowana operacja. Profesor tłumaczy dokładnie, na czym będzie polegać, jakie są zagrożenia. W pewnym momencie matka dziecka pyta, ile procent szans jest na udaną operację.

- Nie mówmy o procentach - tłumaczy jej profesor Moll. - Jeśli pani powiem, że umiera tylko piętnaście procent, to powie pani, że to mało. Jednak jeśli to najgorsze spotka pani dziecko, to dla pani sto procent...

Profesor Jacek Moll, operując najcięższe przypadki, musi zetknąć się ze śmiercią. Przeżywa każdą z nich. Ratunkiem dla niego jest kolejna operacja.

- Wydaje się, że to obciążenie, ale dla mnie ratunek - twierdzi Jacek Moll. - Przeprowadzając nową operację, muszę być skupiony tylko na niej. Nie mogę myśleć o tym, co było dzień wcześniej. Rozpamiętywać tego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Kiedyś razem z żoną zajmowali się dziec-kiem, które urodziło się z bardzo ciężką wadą serca. Przez te miesiące zaprzyjaźnili się z jego rodzicami. Niestety, dziecka nie udało się uratować.

- Żona pojechała na pogrzeb, ja nie - mówi profesor Moll. - Nie mogłem tego rozdrapywać, odgrzebywać. Czekała mnie przecież kolejna operacja, kolejne dziecko.

Bywa, że po śmierci dziecka przychodzą do niego rodzice i dziękują. Za to, że dzięki profesorowi mogli się cieszyć synem, córką pół roku, dziewięć miesięcy.

Jest w tej pracy też wiele radości. Pierwsi pacjenci, którzy urodzili się z ciężkimi wadami serca, operowani przez profesora Molla, skończyli już 20 lat, studiują.

- Cieszę się, gdy dzieci, które urodziły się z zespołem hipoplazji serca, przyjeżdżają do nas na kontrolę i biegają po korytarzu, nie różnią się od rówieśników - wyjaśnia. - Mogą chodzić do szkoły, jeździć na rowerze, nawet uczestniczyć czasem w niektórych zajęciach z wychowania fizycznego. Gdy byłem na obozie dla dzieci, które urodziły się z taką wadą, widziałem, że grały nawet mecze w piłkę nożną!

Jadwiga i Jacek Mollowie nie ukrywają, że medycyna jest ich pasją. Profesor cieszy się, że ma żonę, która rozumie jego pracę.

- Już się przyzwyczaiłam, że siedzimy przy kolacji wigilijnej i czekamy na męża, który musiał zostać w szpitalu - mówi profesor Jadwiga Molla. - Albo gdzieś się wybieramy wieczorem, ale ostatecznie nie idziemy, bo Jacek musiał zostać w pracy.

Jacek Moll przyznaje, że w jego klinice nie pracują kobiety. I nie zatrudnia pań dla ich dobra. Profesor wie, że żaden mąż nie wytrzymałby z żoną - kardiochirurgiem. Nie byłoby jej ciągle w domu, nie mogłaby się zająć rodziną, dziećmi.

- Owszem, kobiety są kardiochirurgami, ale to z reguły osoby samotne, które poświęciły się pracy - dodaje profesor Jacek Moll.

W rodzinie Mollów tę medyczną pasję dziedziczy się w genach. Senior rodu - Jan - był pionierem polskiej kardiochirurgii. Pierwszy w Polsce wszczepił sztuczną zastawkę, dokonał koronarografii, przeszczepił by-passy i serce. Urodził się w 1912 roku w Kowalewie Pomorskim. Jego ojciec Tadeusz był farmaceutą, prowadził aptekę. Potem rodzina Mollów przeniosła się do Inowrocławia, gdzie dorastał młody Jan. Studiował medycynę w Poznaniu, we Francji, a dyplom lekarza uzyskał na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. W tym samym czasie na tej uczelni studiowali Hanna i Stanisław Leszczyńscy, rodzice Jadwigi, jego przyszłej synowej. Stanisław Leszczyński był potem cenionym łódzkim ginekologiem, a jego żona Hanna - pediatrą.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Podczas okupacji Jan Moll przebywał w Kazanowie. Tu spotkał żonę - Izabellę. Była córką właściciela apteki. Po wojnie doktor Jan Moll pojechał do Poznania. Zajął się torakochirurgią. - To był czas, gdy gruźlicę leczyło się chirurgicznie - wyjaśnia profesor Jacek Moll. - Zresztą, ojciec sam zaraził się gruźlicą, przeszedł leczenie. A dzięki torakochirurgii zainteresował się sercem.

W latach pięćdziesiątych przyjechał do Polski przedstawiciel amerykańskiej fundacji. Szukał lekarzy, których można by przeszkolić w kardiochirurgii. Profesor Jacek Moll wyjechał na roczne stypendium do Minneapolis. Trzeba pamiętać, że pierwsze operacje kardiochirurgiczne zaczęto wykonywać w USA dopiero w latach pięćdziesiątych.

Po powrocie do Polski profesor Jan Moll zaczął myśleć o przeprowadzeniu operacji w tzw. krążeniu pozaustrojowym. Jacek Moll miał 10 lat, gdy chodził z ojcem do "Cegielskiego" na rozmowy z tamtejszymi inżynierami. Prace nad tą aparaturą odbywały się na pół legalnie. Zastanawiano się nad różnymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi, np. pompę zasilał silnik od odkurzacza.

Rodzina Mollów na stałe do Łodzi przeniosła się w 1963 roku. Profesor tworzył tu kardiochirurgię. Został kierownikiem II Kliniki Chirurgicznej AM w Łodzi w Szpitalu Klinicznym im. doktora Seweryna Sterlinga, potem szefem Instytutu Kardiologii. 4 stycznia 1969 roku profesor Jan Moll jako pierwszy Polak przeszczepił serce.

Jacek Moll nie poszedł od razu w ślady ojca. Zamiast medycyny, zaczął studiować na Politechnice Łódzkiej. Ale być może dzięki temu poznał swoją żonę. Przyszli profesorowie poznali się dzięki bratu pani Jadwigi, który studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Łódzkiej. Jego kolegą ze studiów był Jacek Moll. Jadwiga studiowała już wtedy medycynę.

- Jestem więc starszym doktorem niż mąż! - śmieje się profesor Jadwiga Moll.- Mąż medycynę zaczął studiować w tym roku, gdy skończył politechnikę.

Profesora Jana Molla pani Jadwiga poznała jeszcze na studiach. Zdawała u niego egzamin. Był wymagającym wykładowcą. Potem współpracowała z teściem. Tematem jej pracy doktorskiej były dzieci, które przeszły operacje kardiologiczne. Z profesorem Janem Mollem jeździła na zjazdy i sympozja. W 1983 roku profesor Jan Moll przeszedł na emeryturę. Zmarł na serce w 1990 roku podczas zjazdu mikrochirurgów we Wrocławiu.

Jacek Moll po studiach wyjechał do Zabrza, do kliniki kardiochirurgii. Wrócił do Łodzi z namaszczeniem profesora Zbigniewa Religii, by zajmować się kardiochirurgią dziecięcą.

Lekarzem jest syn państwa Mollów, Maciej. Obronił doktorat. Po studiach, tak jak ojciec, wyjechał na dwa lata do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Ale wrócił do Łodzi. Uznał, że najbardziej interesuje go kardiochirurgia dziecięca. W ślady rodziców idzie też najmłodsza córka Agnieszka. Skończyła niedawno medycynę i będzie robić specjalizację z pediatrii.

Dwie pozostałe córki państwa Mollów nie wybrały medycznej drogi. Anna była tenisistką. Wyjechała do USA, tam skończyła studia ekonomiczne. Teraz mieszka w Kalifornii i przyjeżdża do Łodzi odwiedzić rodziców i rodzeństwo. Marysia jest anglistką.

Pacjenci nie zapominają o ludziach, którzy ratowali im życie. Jadwidze i Jackowi Mollom przyznano Order Uśmiechu. W ich gabinetach pełno jest zdjęć uratowanych przez nich dzieci, kartek z podziękowaniami, rysunków.

Marzeniem Jacka Molla jest to, by dzieci nie umierały. Wie, że przy takich wadach serca, jakie operuje, na razie tego marzenia nie może spełnić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Profesor Jacek Moll: ratuje księżniczki i marzy, by dzieci nie umierały [ZDJĘCIA] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki