Gór w centrum Polski może i nie ma, ale to nie przeszkadza aktorowi i reżyserowi Marcelowi Szytenchelmowi wystawić w plenerze "Halkę" Stanisława Moniuszki. Od czego jest wznosząca się 200 metrów nad poziomem morza Rudzka Góra. Niemal dzika i nieco kuriozalna, bo ozdobiona góralską karczmą z letnim torem saneczkowym, świetnie wpisała się w humor Szytenchelmowego teatru.
A wystarczy przejść się ulicami Zjednoczenia, Heleny czy Demokratyczną, by zrozumieć, jak żyje się na Rudzie. I jakim świętem dla jej mieszkańców może być nie do końca poważny, ale przecież niegłupi teatr plenerowy Marcela Szytenchelma.
W piątkowe południe na Górze działy się sceny pełne ciepłego, komiksowego humoru: przy karczmie, w przeciwsłonecznych okularach, pili soki i słonecznych kąpieli zażywali seniorzy, zaś wzniesienie przy scenie oklejone było młodymi widzami wyposażonymi w... zimowy sprzęt sportowy. Nosili gogle, mieli narty pod pachą, część siedziała na sankach, część zjeżdżała po trawie na plastykowych ślizgaczach o kształtach owoców. Nawet jeśli nie przez cały czas interesowała ich "Halka", przez samą obecność byli jej częścią - jako goście weselni. Są przecież, jak u Moniuszki, okoliczną szlachtą, rudzkimi góralami i góralkami.
Oczywiście opera nie została wystawiona "na poważnie". Zręby akcji, ważne sceny i arie był pretekstem do zabawowego zaznajomienia młodych widzów z teatrem i jego zasadami.
To było rolą Szytenchelma jako narratora i konferansjera, który pokazał jak dobry i niewymuszony ma kontakt z widzami. Tajemnica tkwi w tym, że nie jest on postrzegany jako ktoś "spoza" spektaklu, ale jako postać ze świata sceny. Dlatego umie zapanować nad odbiorcami i wymóc na nich określone działania. Cóż, Szytenchelm ma teatr w żyłach i przez teatr postrzega świat.
W obsadzie znaleźli się utalentowani wykonawcy związani z rudzkim Centrum Zajęć Pozaszkolnych i... mieszkańcy Rudy (np. partię Jontka wykonał policjant, a dziedzica Janusza - listonosz). Jeśli te profesje, odkrywane przez Szytenchelma, były prawdziwe, sprzyjało to wzajemnej bliskości i tworzyło tę szczególną aurę absurdalnego humoru. W zbójnickim i mazurze świetnie sprawdziły się zaś zespoły taneczne (te bardzo młode i te młodzieżowe).
Na koniec, z wyczuciem stylu, autor przedsięwzięcia podziękował nie tylko widzom, ale też górom i pogodzie - za przychylność. To był kawał dobrej i potrzebnej teatralnej roboty. Szczęśliwie żadne dziecko nie skaleczyło się o walające się na Górze resztki butelek. I nieważne czy Góra jest własnością miasta czy prywatnego przedsiębiorcy.
WKRÓTCE FILM
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?