Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ustawa śmieciowa nie zlikwidowała problemu dzikich wysypisk w Łodzi

Piotr Brzózka
Grzegorz Gałasiński
Mieszkańcy zostali objęli powszechnym podatkiem śmieciowym, co miało ekonomicznie zmotywować osoby wyrzucające śmieci do lasu. Niestety, w Łodzi śmieci nie zniknęły z widoku. Pytanie, czy leżą od ubiegłego roku, czy wciąż pojawiają się nowe. A jeśli tak, to dlaczego?

Człowiek bywa świnią, z całym szacunkiem dla zwierząt z różowymi ogonkami. Pytanie, czy miasto jest wobec tego bezradne? Czy jesteśmy w stanie uporać się z plagą śmieci, wyrzucanych na dziko i czy jesteśmy w stanie na trwale utrzymać Łódź w czystości, mając w ręku cudowne narzędzie, jakim miała być tzw. ustawa śmieciowa?

Kwestia opłat za wywóz śmieci i problemy sanitarne, zaistniałe w pierwszych tygodniach funkcjonowania ustawy, usunęły w cień meritum sprawy. Zdaniem twórców nowych przepisów, ich głównym celem była eliminacja zjawiska wyrzucania śmieci na dziko do lasu, na łąkę, do rzeki.

Poseł PO Tadeusz Arkit przekonywał, że zaśmiecanie otoczenia przestanie się kalkulować w sytuacji, gdy każdy zostanie objęty obowiązkiem podpisania umowy na odbiór śmieci ze swoją gminą. Czy po dziewięciu miesiącach obowiązywania ustawy można powiedzieć, że załatwiła ona problem dzikich wysypisk? Niestety, droga do tego jest jeszcze daleka. I nie jest to jedynie kwestia zmiany ludzkiej mentalności, ale dalszego uszczelnienia przepisów, zwłaszcza dotyczących działalności gospodarczej. To dość zgodna opinia komentatorów. Dlatego już po roku padły dwie zapowiedzi nowelizacji ustawy.

Na śmietniku

Moje osiedle utonęło w śmieciach - proszę wybaczyć tę osobistą refleksję. Na moim osiedlu właściciele nieruchomości usiłują się bronić tablicami "teren prywatny, zakaz wywozu śmieci". Jakby to nie było oczywiste. A, niestety, nie jest. Pod tablicą z nazwą ulicy ktoś ułożył wianek z butelek po wódce. Metr dalej porosły trawą kanister z benzyną. W krzaki wciśnięte czarne worki, po brzegi wypełnione śmieciami - niczym się nie różnią od tych, które wyrzucam do swojego śmietnika, płacąc 36 zł miesięcznie.

Obok stary fotel z wyprutym siedziskiem, stłuczona szyba, resztki zderzaka i rejestracja z Bełchatowa. Torby ze sklepu elektronicznego "nie dla idiotów", wrzucone w głęboki dół. I znów piramida butelek, wypchane worki śmieciowe, worki po psiej karmie i po chemii budowlanej. Co 50 metrów małe wysypisko, co 50 centymetrów luzem rzucony, czasem już wrosły w ziemię śmieć. Są tego tysiące, można tym wyłożyć półki hipermarketu. Zużyte kondomy, chipsy Lay's, czekolada Wedla, nałęczowianka gazowana, mleko Łaciate, kubek z McDonalda.

Obok leniwie przejeżdża śmieciarka, ale przecież to śmieci niczyje, przydrożne krzaki nie składały deklaracji i nie płacą za odbiór odpadów. Teoretycznie załodze pomarańczowego wozu powinno zależeć na tym, by wysiąść z kabiny i podnieść każdy zalegający przy drodze worek, bo miasto płaci firmom od tony zebranych śmieci. Ale to drobnica, żeby uzbierać tonę, trzeba byłoby armii ludzi i godzin pracy...

Choć jeden z gigantycznych śmietników zaczyna się równo z krawężnikiem, okalającym teren przystanku MPK, ekipa sprzątająca ogranicza się do opróżnienia kosza. Obok leżą dziesiątki, jeśli nie setki butelek. Pewnie w świecie utopijnym ludzie zawodowo zajmujący się utrzymywaniem czystości w mieście zgłosiliby ów fakt do magistratu, a następnego dnia po wysypisku nie byłoby śladu. Ale w świecie rzeczywistym ewidentnie nikomu to nie przeszkadza.

Na użytek zawodowy robię kilkadziesiąt zdjęć, część wysyłam do magistratu wraz z garścią pytań. Dostaję odpowiedź, że miasto uprzątnęło większość wskazanych lokalizacji i sprząta dalej. Czuję się jak donosiciel, czyli nie najlepiej. Wierzyć się nie chce, że wcześniej nikt problemu nie zauważał. Zwłaszcza że nie jest mowa o pojedynczym znalezisku czy jednym osiedlu. Oczywiście, to problem, którego nie uświadczymy w centrum ani na osiedlach spółdzielczych, ani przed parkanami domów jednorodzinnych.

Czytaj dalej na drugiej stronie...
Miasto jest względnie czyste wszędzie tam, gdzie widać codzienną obecność właściciela, jakikolwiek by on nie był: czy komunalny czy prywatny. Ale przecież Łódź to także gigantyczne połacie terenów rolnych, pustych działek, ruin, zwykłych chaszczy, które nawet jeśli do kogoś należą, to nie bardzo wiadomo, do kogo. Tam najłatwiej wypakować zawartość bagażnika albo po prostu rzucić butelkę po libacji.

Czyje to odpady?

Do czasu wejścia w życie przepisów nowej ustawy mieszkańcy lub zarządcy nieruchomości zawierali we własnym zakresie umowy na odbiór odpadów z firmami wywozowymi, co nie zawsze się sprawdzało. Część właścicieli nieruchomości, zwłaszcza domów jednorodzinnych, radziła sobie we własnym zakresie - nie płacąc i wywożąc śmieci na dzikie wysypiska albo podrzucając do śmietników bliźnich. Od 1 lipca 2013 roku prywatne umowy zostały zastąpione deklaracjami, które do gminy składają mieszkańcy, zarządcy, wspólnoty, spółdzielnie.

Umowy z firmami podpisuje zaś gmina, która stała się właścicielem odpadów komunalnych. W zamyśle deklaracje są powszechne, a opłata śmieciowa de facto nabiera cech obowiązkowego gminnego podatku (aczkolwiek w 2013 roku za wywóz śmieci zapłaciło tylko 82 procent mieszkańców - miasto zapewnia, że śmieci są od nich odbierane, a należności będą po prostu egzekwowane).

Z ewidencji posiadanej przez miasto wynika, że w poprzednim stanie prawnym, w 2012 roku łodzianie zawarli z firmami wywozowymi 49.820 umów. Natomiast na 10 marca 2014 roku do Urzędu Miasta złożone są 57.333 deklaracje śmieciowe. Niestety, dane te nie są równoważne, więc różnica między obiema wartościami nie pokazuje nam skali szarej strefy, która zapewne została zlikwidowana za pomocą ustawy.

Co ciekawe, po wejściu nowych przepisów zmniejszyła się ilość odpadów komunalnych. W drugim półroczu 2013 roku odebrano 105.404 tony, zaś w analogicznym okresie 2012 roku, a więc jeszcze przed wejściem w życie nowych przepisów - 111.715 ton. Te dane również jednak fałszują rzeczywistość, nie uprawniają zatem do stwierdzenia, że z niewyjaśnionych powodów zaczęliśmy produkować mniej śmieci albo że jeszcze większa część mieszkańców zaczęła wywozić śmieci do lasu.

Powody mogą być różne, choćby i taki, że w poprzednim stanie prawnym śmieci z nieruchomości niezamieszkałych, np. hipermarketów, były często kwalifikowane przez firmy wywozowe jako odpady komunalne, na równi z zawartością śmietników gospodarstw domowych. Obecnie wszelkie kartony, folie wyrzucane ze sklepów mogą być kwalifikowane jako odpady opakowaniowe i jako takie - być wywożone na podstawie indywidualnie podpisywanych umów z firmami.

Tyle skomplikowanej matematyki, która na obecnym etapie niestety niewiele nam wyjaśnia, a na pewno nie daje odpowiedzi na pytanie, czy i w jakim stopniu nowa ustawa ograniczyła proceder wyrzucania śmieci na dziko. Jeśli jednak na logikę założymy, że mieszkańcy nie mają racjonalnych podstaw do nielegalnego pozbywania się odpadów, pozostaje pytanie, skąd biorą się śmieci w lasach i na łąkach. Oczywiście z przykrością należy stwierdzić, że część z nich leży tam od ubiegłego roku albo dłużej. A pozostałe?

W tym miejscu istotne jest spostrzeżenie, że deklaracje i powszechny podatek dotyczą wyłącznie śmieci komunalnych, które produkowane są w naszych mieszkaniach, szkołach, w sklepach. Inaczej sprawa wygląda w przypadku wszystkich innych odpadów, w tym przede wszystkim poprzemysłowych. W przypadku takich odpadów przedsiębiorcy wciąż podpisują indywidualne umowy z firmami śmieciowymi. Mówiąc wprost - nowa ustawa uderzyła w nieuczciwych mieszkańców, ale nie uderza w oszukujących przedsiębiorców, jeżeli tacy są.

Czytaj dalej na trzeciej stronie...
- Problem dzikich wysypisk nadal występuje - mówi Grzegorz Gawlik z UMŁ. - Na tych wysypiskach porzucane są nie tylko odpady komunalne. Znajdują się tam np. odpady poremontowe, mogące pochodzić od nieuczciwych przedsiębiorców, którzy działają na podstawie innych przepisów i powinni zagospodarowywać wytwarzane odpady zgodnie z przepisami ustawy o odpadach.

Zapytać też można o użytkowników ogrodów działkowych, bo i w ich sąsiedztwie bywa brudno. Gawlik mówi, że zarządcy ogródków działkowych wypełniają deklaracje i płacą za odbiór odpadów. Jednak w okresie zimowym wielu zarządców zawiesiło odbiory odpadów komunalnych lub zmniejszyło częstotliwość odbioru, poprzez złożenie aktualizacji deklaracji.

- Z nastaniem wiosny prawdopodobnie zostaną przez nich złożone nowe deklaracje, uwzględniające zwiększone potrzeby w zakresie odbioru odpadów komunalnych. To przykre, że mimo wprowadzenia nowych przepisów, mimo że ludzie płacą za odbiór śmieci, cały czas zdarzają się przypadki wyrzucania odpadów do lasu - stwierdza Gawlik. Zaznacza jednocześnie, że pełnych pozytywnych efektów działania nowej ustawy nie zobaczymy już po kilku miesiącach, wyłuszcza jednak bardzo wymierną korzyść, którą miasto ma ze zmiany przepisów.

Pod rządami starej ustawy, gdy kwestię odpadów regulowały umowy między właścicielami i firmami, miasto musiało usuwać dzikie wysypiska niejako we własnym zakresie. Teraz, gdy to miasto jest odbiorcą opłat śmieciowych, w budżecie są dodatkowe środki na likwidację takich wysypisk. W 2013 roku przeprowadzono dwa tysiące takich operacji, co kosztowało około dwóch milionów złotych. Dwa do trzech razy częstsza niż w latach ubiegłych ma też być kontrola pracowników wydziału gospodarki komunalnej. Aczkolwiek większe nakłady to także efekt wyjątkowo łagodnej w tym roku zimy.

Magistrat przypomina, że obowiązek sprzątania i utrzymywania czystości na terenie prywatnym spoczywa na jego właścicielu. Za niedopełnienie tego obowiązku tylko w ubiegłym roku straż miejska nałożyła 7.366 mandatów. Strażnicy przeprowadzili też - uwaga - 90 tysięcy kontroli posesji pod względem sanitarno-porządkowym.

O ile jednak łatwo jest ukarać właściciela nieruchomości, który nie zawsze jest winny zaśmiecenia, o tyle gorzej wygląda sprawa z delikwentami, podrzucającymi odpady na cudze posesje. Niestety, trzeba byłoby ich złapać za rękę.

Urząd namawia do zgłaszania każdego dzikiego wysypiska, każdego przypadku zaśmiecania, są nawet specjalne numery telefonu, pod którym można spełnić obywatelski obowiązek. Ale czy straż miejska nałoży mandat również na prezydenta Łodzi, jeśli stwierdzi zaleganie śmieci na gruncie komunalnym? Strażnicy mówią, że na prezydenta jako takiego nie, ale na wydział gospodarki komunalnej - i owszem. Pozostaje mieć nadzieję, że efektem nie będzie uszczuplenie miejskiej kasy, lecz uprzątnięcie terenu.

Do poprawki

Niedoskonałości nowej ustawy widać gołym okiem. Została skrytykowana przez NIK i Trybunał Konstytucyjny. Ministerstwo Środowiska już zapowiedziało dużą nowelizację ustawy. Wiceszef resortu Janusz Ostapiuk poinformował, że w niektórych przypadkach gminy mogłyby być zwolnione z obowiązku przeprowadzania przetargów. Nowelizacja ma też poprawić zapisy, dotyczące ustalania stawek za odbiór śmieci, co zalecił Trybunał Konstytucyjny. Przepisy mają wskazywać maksymalny pułap opłat, a w jego ustaleniu mieliby pomóc naukowcy jednej z polskich uczelni. W Sejmie jest też poselski projekt nowelizacji ustawy, złożony przez Platformę Obywatelską, w którym wyraźniej określa się pojęcie właściciela nieruchomości czy minimalną częstotliwość odbioru śmieci. Poseł Arkit zauważa, że jest potrzeba uregulowania wielu kwestii, związanych z efektami działalności gospodarczej.

Lepiej późno niż wcale, ale szkoda, że tak wiele kwestii wychodzi dopiero w praniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki