Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fortuna spadła z zaświatów, kiedy najbardziej potrzebowali pieniędzy

Agnieszka Jasińska
Największym szczęściem Jacka Pawlickiego z Łodzi są wnuczęta. Ma ich troje, czwarte jest w drodze. 10-letnia Ola chodzi do szkoły muzycznej, pięknie gra na wiolonczeli
Największym szczęściem Jacka Pawlickiego z Łodzi są wnuczęta. Ma ich troje, czwarte jest w drodze. 10-letnia Ola chodzi do szkoły muzycznej, pięknie gra na wiolonczeli Grzegorz Gałasiński
Takie historie widział tylko w filmach. Do głowy mu nawet nie przyszło, że stanie się bohaterem jednej z nich. Jacek Pawlicki z Łodzi uśmiecha się, kiedy opowiada o tym, jak pieniądze spadły mu z nieba. Inaczej tego nazwać nie potrafi. Wciąż nie może uwierzyć, że jego historia wydarzyła się naprawdę.

Pan Jacek skończył 61 lat. Internet nie ma dla niego żadnych tajemnic. Porusza się w nim lepiej niż niejeden nastolatek.

- Tylko programować nie potrafię. Jeszcze... - uśmiecha się łodzianin.

Bez internetu ta historia nigdy by się nie wydarzyła.

Rozsądek podpowiadał, że chodzi o kogoś innego

- Od lat szukam w internecie swoich korzeni. Wpisuję w wyszukiwarkę nazwiska dziadków, pradziadków, kuzynów. Chcę poznać ich życiorysy, sprawdzić, jakie informacje można o nich zdobyć - opowiada pan Jacek. - Któregoś dnia wpisałem w wyszukiwarkę nazwisko dziadka od strony mamy. I wtedy pojawiła się informacja, że firma ubezpieczeniowa poszukuje jego spadkobierców. Chodziło o wypłatę pieniędzy z polisy.

Najpierw pan Jacek się ucieszył. Szybko jednak pomyślał, że to nie może być prawda, że to na pewno nie chodzi o jego dziadka.

- Jest takie powiedzenie: niejednemu psu Burek na imię - żartuje łodzianin. - Rozsądek podpowiadał mi, że pewnie sprawa dotyczy innej osoby o takim samym imieniu i nazwisku.

Pan Jacek nikomu w rodzinie nie powiedział o tym, co odkrył w internecie. Zaciekawiony, zadzwonił pod wskazany numer telefonu.

- Miła pani zaczęła mnie pytać o szczegóły o dziadku. Jaki miał zawód, gdzie mieszkał. Powiedziałem jej wszystko, co wiedziałem. Mieszkał w wielu miejscach, wymieniłem wszystkie adresy, jakie pamiętam - opowiada pan Jacek. - Mój dziadek był lekarzem w szpitalu w Wołominie w okresie okupacji. To był szpital zakaźny, leczył m.in. chorych na tyfus. Dopiero potem trafił do Łodzi. Miał dwie córki. W Łodzi też pracował jako lekarz, ale w stacji krwiodawstwa.

Pan Jacek nie miał żadnych dokumentów o tym, że dziadek wykupił polisę.

- Nie mieliśmy o tym pojęcia - podkreśla łodzianin. - Miałem sześć lat, jak umarł. Pamiętam, że był zapalonym wędkarzem i myśliwym. Dlatego u babci zawsze były pyszne pasztety. Ja nawet z dziadkiem jeździłem na ryby do Arturówka. A dziadek lubił też wędkować na Mazurach.

Dziadek pana Jacka miał 65 lat, kiedy zmarł.

- To był rak. Pamiętam, jak w czerwcu były imieniny mojej mamy i się źle poczuł. Narzekał na ból brzucha. Byłem mały, ale zauważyłem, że bardzo go boli - opowiada łodzianin. - Podejrzewaliśmy wrzody na żołądku. Niestety, diagnoza była gorsza. Dziadek nie męczył się długo. Zmarł we wrześniu tego samego roku. Babcia żyła dłużej, ją bardziej pamiętam. Była młodsza od dziadka. On zawsze był o nią zazdrosny, bardzo ją kochał.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Butelka szampana za zdrowie dziadka

Pan Jacek zaczął potwierdzać, że firmie ubezpieczeniowej chodzi właśnie o jego dziadka.

- Poproszono mnie o dokumenty, które mam. Wysłałem m.in. świadectwo zgonu. Wszystko poszło sprawnie. Wysyłałem dokumenty e-mailem - opowiada pan Jacek. - Kompletowanie i przekazywanie dokumentów trwało kilka tygodni. Dopiero wtedy powiedziałem o wszystkim rodzinie. Miałem coraz więcej pewności, że historia dotyczy mojego dziadka.

Po kilku tygodniach ubezpieczyciel przelał pieniądze za polisę dziadka.

- Obowiązuje mnie tajemnica co do kwoty. Jednak mogę zdradzić, że za takie pieniądze można kupić naprawdę dobry nowy samochód - nie ukrywa radości pan Jacek.

Pieniądze były do podziału na trzy osoby. - Podzieliłem się z siostrą, a kuzyn, któremu również należała się część, poprosił o tysiąc dolarów na dobrego szampana. Wypił zdrowie dziadka - uśmiecha się łodzianin. - Ja zapaliłem na grobie dziadka niejedną świeczkę. Często chodzę na cmentarz i go odwiedzam.

Pan Jacek nie ukrywa, że pieniądze wpłynęły na jego konto w momencie, kiedy najbardziej ich potrzebował.

- Miałem kłopoty finansowe. Otwierałem własny biznes, potrzebowałem pieniędzy. Nie wyszło mi z korporacją. Byłem dyrektorem, ale firma splajtowała - opowiada łodzianin. - Potem pracowałem dla dilera samochodowego. Dobrze wspominam ten czas. Ale kontrakt się skończył. Zostałem bezrobotnym. Wziąłem dotację dla osób po pięćdziesiątce na otworzenie własnego biznesu. Pieniądze z polisy pomogły mi stanąć na nogi. Otworzyłem sklepik spożywczy na Retkini.

Wciąż poszukuje skarbu w internecie

Pan Jacek ma dwóch synów.

- Nikt z nas nie poszedł w ślady dziadka i nie został lekarzem. Młodszy syn pracuje na wysokościach, instaluje anteny telefonów komórkowych, powyżej stu metrów. Wszyscy drżymy, żeby nie spadł - mówi łodzianin. - Starszy syn pracuje w bankowości.

Największym szczęściem pana Jacka są wnuczęta. - Mam ich troje, a czwarte jest w drodze - mówi łodzianin. - Ola ma 10 lat, chodzi do trzeciej klasy szkoły muzycznej, pięknie gra na wiolonczeli. Miłosz ma trzy latka, a Antoni cztery miesiące. Niedługo urodzi się druga wnuczka, jeszcze nie wiem, jak będzie mieć na imię.

Pan Jacek nie przestał szukać swoich korzeni w internecie.

- Cały czas wpisuję nazwiska dziadków i pradziadków. Nie wiadomo, na jaki skarb jeszcze trafię - uśmiecha się łodzianin.

Historia dziadka nauczyła pana Jacka, że szczęśliwe historie mogą wydarzyć się w życiu każdego z nas.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Jednak wcale nie zacząłem być ufny wobec wszystkiego, co mnie spotyka - zaznacza łodzianin. - Na przykład jak dzwoni do mnie nieznany numer telefonu, to sprawdzam go w internecie. W sieci jest lista numerów, których nie wolno odbierać ani oddzwaniać, bo można się narazić na koszty. Wierzę internetowi. Nie mam powodów, by nie wierzyć...

Pan Jacek miał wiele szczęścia, bo jak tłumaczy Krystyna Krawczyk z Biura Rzecznika Ubezpieczonych roszczenia z umowy ubezpieczenia na życie przedawniają się z upływem trzech lat.

- Niestety, bywa tak, że osoby uprawnione do świadczenia dowiadują się po tym czasie, iż osoba zmarła uposażyła je w umowie ubezpieczenia. Niestety, przepisy prawa ubezpieczeniowego nie nakładają na zakłady ubezpieczeń obowiązku, by powiadamiały spadkobierców czy uposażonych o fakcie przysługującego im świadczenia. Zatem to, czy znaleziona w szufladzie "przeterminowana" polisa zmarłej osoby spowoduje wypłatę świadczenia, zależy wyłącznie od dobrej woli ubezpieczyciela - mówi Krawczyk. - Zdarza się, że osoby ubezpieczone nie mówią rodzinie o zawartej umowie ubezpieczenia bądź też nie ujawniają nazwy ubezpieczyciela. Wówczas spadkobiercom pozostaje kłopot "kolędowania" po ubezpieczycielach z pytaniem, czy to u nich zmarła osoba zawarła umowę ubezpieczenia. Niestety, często bywa i tak, iż ubezpieczona osoba po wielu latach traci zdrowie i mimo ostrzeżeń ubezpieczyciela przestaje regulować w terminie składki, co w konsekwencji prowadzi do wygaśnięcia umowy. W takiej sytuacji spadkobiercy muszą dokładnie opisać ubezpieczycielowi sytuację i liczyć na drogę wyjątku ubezpieczyciela, która ma miejsce często w sytuacji, gdy zmarła osoba była wieloletnim klientem.

Nie zawsze polisa przynosi wymarzoną fortunę

Fortuna zza grobu trafiła także do dwóch bezdomnych braci z Budapesztu. Mężczyźni żyli ze sprzedaży złomu. Któregoś dnia okazało się, że odziedziczyli po swojej babci, której nawet nie znali, w przeliczeniu na polską walutę około 18 miliardów złotych. Znalazł ich adwokat. Prawnik najpierw skontaktował się z centrum opieki społecznej. Poprosił o pomoc w odnalezieniu braci. Powiedział pracownikom socjalnym, że na mężczyzn czeka dużo pieniędzy.

Bracia byli bardzo zaskoczeni informacją o spadku. Przyznali, że wiedzieli, że ich matka pochodziła z bogatej rodziny. Jednak kobieta ich porzuciła i nie utrzymywali z nią żadnych kontaktów. Kiedy dowiedzieli się o spadku po babci, zaczęli marzyć o normalnym życiu. Nie chcieli już wracać na ulicę. Postanowili poszukać sobie żon i założyć rodziny. Wcześniej, gdy nie mieli pieniędzy, kobiety nie chciały mieć z nimi nic wspólnego.

Fortuna dla bezdomnego, spadek dla kota

Fortunę odziedziczył też bezdomny z Salt Lake City. Mężczyzna wszystko, co miał, trzymał w wózku z hipermarketu. Pewnego dnia odnalazł go detektyw. Wtedy bezdomny usłyszał o tym, że odziedziczył majątek.

Pieniądze pochodziły ze spadku po bracie, który zmarł na raka. Detektyw szukał bezdomnego dwa miesiące. Wreszcie spotkał go w parku. Tam bezdomny usłyszał o majątku, zapisanym przez brata w testamencie. Był zaskoczony. Za pieniądze ze spadku mógł kupić dom i żyć na przyzwoitym poziomie.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Nieco mniej szczęścia miała Włoszka, która odziedziczyła fortunę po wuju. Kobieta pieniądze znalazła w sejfie. Było to sto milionów lirów. Włoszka odziedziczyła sejf wraz z domem po śmierci wuja. Niestety, Narodowy Bank Włoch uznał, że pieniądze są bezwartościowe. Zgodnie z prawem, regulującym wprowadzenie waluty europejskiej, włoskie liry trzeba było wymienić na euro do 2011 roku. Kobieta nie zgodziła się z decyzją banku. Wynajęła adwokatów. Dzięki temu udało się jej wywalczyć wymianę odziedziczonych lirów na 51,6 tys. euro.

Zdarzają się też historię, kiedy fortuna po zmarłym trafia do... kota. Pół miliona funtów odziedziczył czarny Tinker z Londynu. Kiedy zmarła 89-letnia wdowa, kot przybłęda okazał się jedynym spadkobiercą staruszki. Kobieta była mu wdzięczna za okazaną miłość.

Tinker odziedziczył posiadłość i mógł korzystać ze specjalnie utworzonego funduszu w wysokości stu tysięcy funtów. Wdowa postawiła tylko jeden warunek: chciała, by kot przestał się wałęsać i pilnował domu. Po śmierci Tinkera dom i fundusz miały trafić do jedynych przyjaciół staruszki - jej dawnych sąsiadów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Fortuna spadła z zaświatów, kiedy najbardziej potrzebowali pieniędzy - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki