Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkanoc w Domu Pomocy Społecznej: po świętach melancholia mija i świat wraca do normalności

Ewa Drzazga
Alicja Gajda (od lewej), Marianna Kucharczyk i Józef Skórka święta spędzą w bełchatowskim DPS
Alicja Gajda (od lewej), Marianna Kucharczyk i Józef Skórka święta spędzą w bełchatowskim DPS Ewa Drzazga
U nich Wielkanoc to, jak wszędzie, pisanki, koszyczek, palmy. Ale tu przyglądają się im uważnie, patrzą długo. Tu, w Domu Pomocy Społecznej w Bełchatowie, Święto Zmartwychwstania ma zupełnie inny wymiar.

Najważniejsze to nie myśleć, co robią akurat w domu. Czy już jedzą śniadanie, czy może jeszcze jadą z kościoła... Im więcej takiego rozpamiętywania, tym gorzej. Najlepiej skupić się na tym co tu i teraz. Na świętach. Nie na tym, że to w DPS-ie, tylko że z przyjaciółmi, że jak w domu. I żeby dużo się śmiać, żeby się cieszyć, nawet z drobnych rzeczy. Bo inaczej byłoby tak trudno. Tych gorzkich myśli i tak przecież nie zdoła się uniknąć.

Niektórzy spośród podopiecznych Domu Pomocy Społecznej w Bełchatowie na święta wyjadą do krewnych. Wrócą za kilka dni.

- A potem mówią, że żałują, że wyjechali - zaznacza Alicja Gajda. Przytakuje jej Marianna Kucharczyk. Skąd ten żal? Ci, którzy to uczucie znają, mówią, że wcale nie dlatego, że potem trudno wracać. Po prostu na takim wyjeździe człowiek czuje się mimo wszystko nieswojo. Przy najlepszych chęciach ze strony rodziny, w głowie pojawia się pytanie, czy aby komuś czegoś się nie utrudnia, czy nie komplikuje życia. No i są też własne nawyki.

- Rodzina gdzieś się wybiera, kogoś będą odwiedzać. Mówią "ciocia chodź, pojedziesz z nami". A mnie się już trochę nie chce tak jeździć - pani Alicja śmieje się. I wzdycha. - Wolę być tutaj. Tu jest dom i przyjaciele. Jestem u siebie. Ludziom się wydaje, że u nas to jeden smutek i żal. A to przecież nieprawda, jestem w domu - dodaje Alicja Gajda.

Ona od czterech lat mieszka w DPS. Pani Marianna ma za sobą dwa razy krótszy staż. Od ponad dwóch lat jest tu Józef Skórka. Wszyscy dokładnie wiedzą, jak ich święta będą wyglądały. Bo, tak naprawdę, przeważnie wyglądają tak samo: rano uroczyste śniadanie z dzieleniem się jajkiem, potem przyjdzie ksiądz, żeby odprawić mszę, obiad, odpoczynek, kolacja. Ci, którzy uznają, że wytrzymają, pójdą o świcie na rezurekcję.

- Potem pośmiejemy się, pożartujemy, żeby czas jakoś szybciej upłynął - mówi Marianna Kucharczyk. - Zwyczajnie, jak to w święta.

Z kolei pan Józef starannie przygotowuje się na lany poniedziałek: ten dzień w DPS-ie świętuje się naprawdę hucznie. W ruch idą woda i... perfumy, którymi też się kropi, tak symbolicznie. W efekcie niektóre rejony budynku pływają, a w innych rozchodzą się aromaty "Bondów" i "Manów" - ulubionych męskich zapachów.

Ta świąteczna wesołość ma jednak drugie dno. Bo choć śmieją się i cieszą z każdego głupstwa, to od myśli o samotności i o tym, czy aby te święta nie są już ostatnie, uciec się nie uda. Szczególnie tutaj.

Żeby się tylko w sobie nie zapadli

Mieszkańców w bełchatowskim DPS jest ponad 90. Jednak nie wszyscy są w tak dobrej formie, jak panie Alicja i Marianna czy pan Józek. Wielu podopiecznych właśnie przed świętami wielkanocnymi ma najgorszy czas. Pielęgniarki, opiekunki i reha-bilitantki doskonale wiedzą, komu grozi taka świąteczna melancholia i jak wtedy postępować.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Choćby jeden z dłuższym stażem mieszkańców. Przez cały rok taki, że do rany przyłóż: aktywny, kontaktowy. Ale zawsze tydzień, może dwa przed świętami wpada w melancholię. Bo wracają wspomnienia tych dawnych świąt - takich z rodziną, ze wspólnymi wyprawami do znajomych, gdy całe życie było jeszcze do rozegrania.

- Krytyczny jest moment, gdy zaczynamy przygotowywać z mieszkańcami świąteczne kartki, palemki czy stroiki - opowiada Bogusława Kokocińska, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Bełchatowie.- Wtedy ci z mieszkańców, którzy mają rodziny, rozkręcają się. Ci osamotnieni, czyli tacy, którzy albo bliskich już nie mają, albo krewni się z nimi nie kontaktują, wpadają w ten gorszy nastrój, wycofują się, zapadają się w sobie - odpowiada Bogusława Kokocińska.

I wtedy szczególnie uważnie trzeba się nimi zajmować, ostrożnie dobierać słowa w rozmowie, zająć myśli czymś, na co można czekać, co w domu będzie zaraz po świętach. Bo, jak mówi Kokocińska, obowiązuje tu nieformalny zakaz używania w rozmowach określenia "DPS", "placówka", "ośrodek". Mówią "w domu". Żeby dać mieszkańcom to poczucie, że są u siebie, że mają kogoś bliskiego, kto się o nich troszczy i nimi przejmuje.

Przed świętami i w czasie Wielkanocy tych "zapadniętych" trzeba odciągnąć od teraźniejszości.

- Planujemy sobie razem, że zrobimy majówkę, że będzie wycieczka, że gdzieś urodziły się białe misie, że koniecznie trzeba to zobaczyć, że jak tylko zrobi się ładna pogoda, to pójdziemy na taki długi spacer - Bogusława Kokocińska mówi, że wystarczą takie drobiazgi, coś co zagłuszy gorycz samotności. - We wtorek po świętach jest już w porządku, melancholia mija, świat wraca do normalności. Aż do kolejnych świąt - dodaje.

Fasada z dobrego humoru i świątecznego zadowolenia, jakim promieniują mieszkańcy, jest bardzo krucha. Zawsze, do każdego przychodzi moment, gdy uśmiech znika z twarzy, gdy oczy zachodzą łzami.

-Każdy ma taką chwilę, gdy pogrąża się w smutku, w myślach o tym, że w swoim osobistym cierpieniu jest przecież tak naprawdę sam - przyznaje dyrektor Kokocińska. - My staramy się, żeby tego nie rozpamiętywali, próbujemy ich zająć jakimiś pogodniejszymi myślami.

Ale, jak przyznaje, choćby nie wiem jak się starać, przecież nie uda się uciec od tego jednego pytania: ile takich świąt jeszcze nam zostało?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki