Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wacław Skarul: Czterdzieści lat temu sporo skóry zostawiłem na helenowskim torze

rozm. Marek Kondraciuk
Wacław Skarul
Wacław Skarul Grzegorz Gałasiński
Z Wacławem Skarulem, prezesem Polskiego Związku Kolarskiego, a w przeszłości kolarzem torowym i trenerem reprezentacji Polski.

Często bywa Pan w Łodzi. Sprawy zawodowe, obowiązki prezesa Polskiego Związku Kolarskiego, czy może... sentymenty?
Wszystkiego po trochu. Pracuję w firmie Uniqa, a prezesem związku jestem społecznie. Udaje mi się łączyć te sfery dzięki temu, że w kierownictwie Uniqa są ludzie czujący ducha sportu z Hansem Christianem Schwartzem i prezesem zarządu Andrzejem Jarczykiem, który biega maratony.

A łódzkie sentymenty?
Ooooo, jest ich wiele i są poważne. Czterdzieści lat temu sporo skóry zostawiłem na helenowskim torze. Każdy upadek na betonowej nawierzchni oznaczał nogi pozdzierane do krwi. Ścigałem się z Markiem Olejarczykiem, z Radkiem Serafinem walczyłem na kilometr, była grupa trochę starszych kolegów między innymi Janusz Kotliński i Wiesiek Raczyński. Z Wiesiem ciągle mam kontakt, z Januszem też, bo działa w federacji regionalnej. W Łodzi była zawsze - jak to określaliśmy - "walka na śmierć i życie", kiedy trzeba było się przebijać przez koalicję kolarzy Włókniarza i Społem. Nie było łatwo, bo Łódź rządziła na torach, a nawiązywaliśmy z nią walkę my, wrocławianie, silna grupa z Dolmelu i Sparty oraz grupa szczecińska ze Zbysławem Zającem na czele.

Odwiedza Pan czasem łódzki tor w Helenowie?
Kiedyś będąc w Łodzi miałem taki trochę nostalgiczny wieczór więc pojechałem na tor helenowski. Był zarośnięty i tak mi się smutno zrobiło, bo pamiętam, jak tętnił życiem, trybuny były pełne godzinę przed zawodami. Wydarzeniem był na przykład start Jerzego Beka, który ścigał się z moim trenerem i wychowawcą Józefem Grundmannem, później trenerem kadry. Jurek też ją zresztą prowadził, a ja pomagałem mu na igrzyskach olimpijskich w Seulu 1988. Jurek Bek miał problem, bo nie jeździł na motorze. Jeździłem więc ja, jako młody trener. Poziom stresu był duży, bo mieliśmy wielkie yamahy i trzeba było się sprężać, żeby sobie na nich poradzić. Związków z Łodzią mam więc dużo, a od od 10 lat, od kiedy pracuję w Unice, bywam tu często. Wciąż odkrywam coraz ciekawsze strony miasta. Przyznaję, że zdecydowanie lepiej czuję się w Łodzi niż w Warszawie. Poza moim ukochanym Wrocławiem drugim miastem, które bardzo lubię jest właśnie Łódź.

Rower, to Pana pasja, czy żywioł?
Jedno i drugie. Kolarstwo pasjonuje mnie od lat sześćdziesiątych. Najpierw z rówieśnikami robiliśmy na podwórku Wyścig Pokoju w kapsle. Później ścigaliśmy się na młodzieżowych rowerach. Urywałem ramy, tata je spawał, mama strofowała mnie za poobijane kolana. Byłem skazany na kolarstwo.

Pozostańmy przy wspomnieniach. Swoją pracę magisterską we wrocławskiej AWF poświęcił Pan Ryszardowi Szurkowskiemu. Jako trener doprowadził Pan Joachima Halupczoka do tytułu mistrza świata 1989. Z jednymi gwiazdami Pan się ścigał, inne trenował, a jeszcze inne podziwiał z boku. Kto był najwybitniejszym polskim kolarzem w historii?
Jedno nazwisko wszech czasów!? Trudna sprawa. Wzorem był Rysiek Szurkowski. Jeździliśmy w Dolmelu Wrocław, ale on jest 10 lat starszy. Jak zdobywał mistrzostwo świata, to ja byłem mistrzem spartakiady młodzieży. To był absolutny wzór. Później razem pracowaliśmy z kadrą. Dużo się od niego nauczyłem w sferze taktycznej. Moimi dziedzinami były psychologia, fizjologia, a on był kopalnią wiedzy. Mile wspominam wielkiego torowca z Wrocławia Janusza Kierzkowskiego, a także Staszka Szozdę, z którym rzadziej spotykłałem się na rowerze, ale później, po zakończeniu kariery mieliśmy częste kontakty. O, i jest jeszcze jeden bliski mi wrocławianin: Henryk Chrucki, świetny kolarz i wspaniały człowiek. Joachima Halupczoka natomiast wspominam jako pełnego energii chłopaka z niesamowitą chęcią podbijania świata. Był spontaniczny z jednej strony, a potrafił cierpliwie słuchać z drugiej. Jak przekonałem go do czegoś, to on to robił. Wyłamał się na mistrzostwach świata w 1989 w Chambery, bo miał zaatakować półtorej rundy przed finiszem, a odskoczył rundę wcześniej. Trochę się obawiałem, że za wcześnie, ale i tak rywale już go nie dogonili.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Współczesna młodzież nie ma w kolarstwie takich wzorców i to zapewne jest jedna z przyczyn kryzysu tej dyscypliny w Polsce.
Już pojawiają się zawodnicy, którzy mogą pociągnąć młodzież i zachęcić do kolarstwa. Dotychczas mieliśmy jedną perełkę Majkę Włoszczowską. Wśród pań do Majki dołączyła Kasia Pawłowska, a wymienię nazwisko jeszcze jednej zawodniczki, o której w ciągu dwóch lat będzie głośno: Katarzyna Niewiadoma na szosie. Wśród mężczyzn liczy się w świecie szosowców Michał Kwiatkowski, który ma szansę być idolem kolarskim na miarę Ryszarda Szurkowskiego i Stanisława Szozdy. Wygrał już kilka wyścigów w tym sezonie, za jego plecami przyjeżdżali nawet Rui Costa i Alberto Contador. Jest uznawany za jeden z największych talentów w Europie. Może nie ten rok, ale 2015 to już powinien być rok Kwiatkowskiego. Jest też Rafał Majka i utalentowani kolarze w Pro-Tourach. Dajmy im czas.

W kolarstwie torowym Polska była kiedyś potęgą. Widzi Pan szansę, żeby wróciły złote lata?
Szukam rozwiązania, żeby ożywić cztery tory betonowe, które dobrze zasłużyły się dla polskiego kolarstwa: Łódź Helenów, najdłuższy, pięćsetmetrowy tor w Kaliszu nadający się do "pierwszych kroków", najkrótszy, we Wrocławiu, w miarę w dobrym stanie oraz jedyny częściowo zadaszony w Szczecinie. W dobie torów drewnianych o określonym kącie nachylenia te betonowe nie spełniają wymogów, żeby rozgrywać na nich wielkie zawody międzynarodowe, ale do szkolenia nadają się jak najbardziej. Tor helenowski także. Lokalnie nie jest łatwo, ale związek sam ma kłopoty, nie jest jeszcze na prostej, nadal ma zadłużenie pozostawione w spadku przez poprzednie władze. Mamy jednak pierwsze efekty, bo jest grupa utalentowanej młodzieży z dwukrotną mistrzynią świata Kasią Pawłowską, zawodniczką czołówki światowej na torze. Jest grupa w sprincie olimpijskim, ale to za mało, żeby tory tętniły życiem.

Mamy nowoczesny obiekt o nawierzchni drewnianej w Pruszkowie i... niewiele z tego wynika.
Tor pruszkowski ciągle jest niestety obciążony zadłużeniem. Jak trzy lata temu przyszedłem do Polskiego Związku Kolarskiego to lista wierzycieli liczyła 256 pozycji. Było też 16 komorników. Dziś ta lista przekracza trzydzieści pozycji. Bardzo dużo zaległości udało się spłacić. Niestety pozostała największa wierzytelność wobec budowniczego toru czyli Mostostalu Puławy. O tę wierzytelność toczy się spór sądowy i dopiero kiedy się zakończy będzie można powiedzieć, jak wygląda sytuacja. Wierzytelność wynika z tego, że tor został oddany, a potem nastąpiły zmiany w przepisach, które wymagały prac uzupełniających: chodzi o bandy, dodatkowe oświetlenie bez którego nie można było realizować transmisji w rozdzielczości HD. To spowodowało zadłużenie wobec Mostostalu, które sięga teraz 7 milionów złotych. Związek nie jest w stanie tego samodzielnie spłacić.

Dlaczego PZKol nie przekaże toru do Centralnego Ośrodka Sportu?
Taki miałem plan, ale jest problem, który blokuje decyzję. Istnieje bowiem jeszcze jedno zobowiązanie, które poprzednie władze podjęły: mianowicie podpisały weksel in blanco, jako zabezpieczenie kredytu pod budowę hotelu, który de facto jest prywatnym przedsięwzięciem. Nie jest tajemnicą, że w tym przedsięwzięciu funkcjonuje były prezes PZKol i jego rodzina. Ten weksel in blanco już spowodował straty, bo musieliśmy zapłacić za działania komornicze. Weksel powoduje, że wciąż nie możemy przekazać toru do COS, który byłby gospodarzem obiektu. Proszę mi pokazać związek sportowy, który jest właścicielem obiektu. Nawet PZPN, najbogatszy związek, o olbrzymim budżecie, nie jest posiadaczem żadnego stadionu, a mamy przecież cztery piękne obiekty, na których odbyły się mistrzotwa Europy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Gubimy talenty. Przykład z Łodzi: niedawno zakończył karierę 20-letni Adrian Opasewicz ze Społem, bo nie miał środków na kontynuowanie kariery.
Naszą rolą i rolą klubów jest znalezienie sposobu, żeby tacy zdolni zawodnicy jak Adrian Opasewicz mieli gdzie trafić. Mamy pięć drużyn drugiej i trzeciej dywizji, około stu zawodników, którzy mają licencje elity i względne zabezpieczenie finansowe. Pamiętam z moich czasów wyścigi w seniorach, to z naszą czołówką - Szurkowskim i Szozdą - ścigało się dwustu kolarzy. Im ta podstawa piramidy będzie szersza tym lepiej. Szukamy rozwiązań.

Czy są już jakieś konkrety?
Stworzyliśmy narodowy program rozwoju polskiego kolarstwa. Omówiliśmy go ze związkami okręgowymi. Nie odkrywamy tam Ameryki, chcemy, żeby były 3 poziomy: szkółek, kadr wojewódzkich i kadry narodowej. Złożyliśmy go do ministerstwa i mamy nadzieję na uzyskanie dofinansowania dla OZKol, żeby wzmocnić budowę szkółek, które oprzemy na szkołach. Chcemy przygotować nauczycieli w-f, aby uczyli dzieciaki jeździć na rowerze i wpisać się w rozpoczętą akcję "mały mistrz". To jest powrót do korzeni. Kadry wojewódzkie też wymagają wzmocnienia i dofinansowania. Najpierw musimy wydostać się jako związek z dołu finansowego, a później szukać sponsora strategicznego i innych. Chcę wykorzystać uzyskane od nich środki na dofinansowywanie przede wszystkim poziomów 2 i 3. Po to, żeby nie gubić utalentowanych 20-latków jak Adrian Opasewicz, żeby oni mieli zapewnione szkolenie na 2-3 lata. Nasz główny sponsor strategiczny Dariusz Miłek z grupy CCC jest gotów wspierać młodzież. W kolarstwie nie da się przeskoczyć z gimnazjum na uniwersytet, musi być jeszcze matura.

Giną małe kluby, które kiedyś były solą polskiego kolarstwa.
Wierzę w ich odrodzenie poprzez pasjonatów, których jest w kolarstwie bardzo dużo. W maratonach MTB w ubiegłym roku startowało ponad 100 tysięcy ludzi w całej Polsce. Coraz więcej kolarzy widzi się na szosach. Poprawiła się kultura jazdy, choć jeszcze pozostawia wiele do życzenia. To droga: przez pasjonatów, przez rodziny, z ojca na syna i wnuka. Tak było i w Europie Zachodniej. Najtrudniejsze aby nie tracić talentów jest przejście z juniora do seniora.

Czy rekreacja przekłada się na wyczyn?
Żeby zdobyć medal olimpijski zawodnik musi być pod profesjonalną opieką zespołu, pod wodza wykształconego trenera, który jest mózgiem. Znakomici trenerzy muszą również pracować z młodzieżą, zachęcić ją do sportu, przekonać, odciągnąć od komputara. Przy tak szerokiej możliwości uprawiania kolarstwa można ścigać się na duktach leśnych i ścieżkach polnych, a mądry nauczyciel w-f wyłapie talenty, jak w łyżwiarstwie szybkim Mieczysław Szymajda "wyłowił" Zbigniewa Bródkę. Takimi pasjonatami kolarstwo w Polsce też stoi. Bez nich nie byłoby sportu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki