Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agata Kulesza: Nie jestem królewną, przy której wszyscy chodzą na palcach [WYWIAD]

rozm. Anna Gronczewska
Agata Kulesza  Urodziła się w Szczecinie. 27 września skończy 43 lata. Jest absolwentką warszawskiej Akademii Teatralnej.Należy dziś do najwybitniejszych polskich aktorek. Dwa razy zdobyła Orła - w 2012 roku za tytułową rolę w "Róży", a w tym roku za Wandę Gruz w "Idzie". Na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni zdobyła też nagrodę za najlepszą kobiecą rolę pierwszoplanową.  Oglądamy ją teraz m.in w serialu  "Rodzinka.pl". Mąż Marcin Figurski jest operatorem filmowym. Są rodzicami 17-letniej Marianny.
Agata Kulesza Urodziła się w Szczecinie. 27 września skończy 43 lata. Jest absolwentką warszawskiej Akademii Teatralnej.Należy dziś do najwybitniejszych polskich aktorek. Dwa razy zdobyła Orła - w 2012 roku za tytułową rolę w "Róży", a w tym roku za Wandę Gruz w "Idzie". Na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni zdobyła też nagrodę za najlepszą kobiecą rolę pierwszoplanową. Oglądamy ją teraz m.in w serialu "Rodzinka.pl". Mąż Marcin Figurski jest operatorem filmowym. Są rodzicami 17-letniej Marianny. Grzegorz Mehring/polskapresse
Agata Kulesza to teraz najbardziej gorące nazwisko na polskiej scenie filmowej. Sypią się nagrody i kolejne propozycje. Ale właśnie z powodu nazwiska kiedyś nie proponowano jej ról. Z aktorką rozmawia Agata Kulesza.

W marcu przyjechała Pani do Łodzi, by spotkać się ze studentami szkoły filmowej. Przypomniała sobie Pani siebie z czasów, gdy zaczynała przygodę z tym zawodem?

No pewnie! Przypomniałam sobie moje studenckie czasy. To, jak się bałam tego zawodu, który jest trudny i nieprzewidywalny. O tym właśnie rozmawiałam ze studentami wydziału aktorskiego łódzkiej szkoły. Chciałam im przekazać to, co wiem o tym zawodzie. Pewnie wiem trochę więcej niż oni. Ja jestem praktykiem. Rozmawialiśmy o zagrożeniach z niego wynikających, ale też z wrażliwości młodego aktora.

Przed oczami miała Pani nastoletnią Agatę, która w rodzinnym Szczecinie zdecydowała się zdawać do szkoły aktorskiej...

Tak. Miałam niespełna dziewiętnaście lat. Przyjechałam do Warszawy na egzaminy do szkoły aktorskiej. Udało mi się do niej dostać i w ten sposób spełniłam swoje marzenia. To fajne.

To marzenie o aktorstwie zawsze było w Pani głowie?

Nie, pojawiło się, gdy miałam siedemnaście lat i chodziłam do drugiej klasy liceum. Wtedy wymyśliłam sobie to aktorstwo. I dobrze się stało, nie żałuję tego wyboru.

Mówi Pani, że jednym z największych sukcesów jest to, że mimo lepszych i gorszych chwil, zawsze utrzymywała się z tego zawodu.

To naprawdę uważam za mój wielki sukces. Poziom zawsze był nierówny i pewnie nadal tak będzie. To sinusoida. Ale nigdy nie zostałam zmuszona do wykonywania innej pracy, zawsze żyłam z aktorstwa. Bardzo kocham ten zawód. I od kilku lat ten zawód kocha mnie.

Nie zawsze jest to wzajemna miłość?

Oczywiście! Ale trzeba cały czas dążyć do celu. Nawet jeśli jest tylko kilka lat tej wzajemności, to myślę, że warto.

Przeglądając Pani dorobek filmowy i serialowy zaskoczyły mnie dwie rzeczy. To że występowała Pani w serialu "Złotopolscy" oraz w Kabarecie Olgi Lipińskiej.

W Kabarecie Olgi Lipińskiej grałam kilka lat. Bardzo miło wspominam tę pracę. Grałam ze wspaniałymi aktorami, wiele się tam nauczyłam. A w "Złotopolskich" występowałam bardzo dawno temu. Grałam Dilajlę, żonę Świrusa. To był wątek związany z sektą. Też miło wspominam ten serial. Każda praca coś daje.

Jest dziś Pani jedną z najlepszych polskich aktorek, kolekcjonerką nagród. Ale chyba nie zawsze były sukcesy?

Rzeczywiście, było różnie. Znam smak wykonywania tego zawodu z sukcesem i bez sukcesu. Bardzo cenię drogę, którą przeszłam.

Dlaczego?

Mam dzięki niej zdrowy dystans do zawodu. Wiem, jak to jest, gdy telefon nie dzwoni i nie boję się tego. Gdy nagle telefon przestanie dzwonić, to dam sobie radę.

Patrząc na Pani możliwości, dorobek i sukcesy nie wydaje się za bardzo możliwe, by ten telefon przestał dzwonić...

W życiu jest wszystko możliwe. Także to.

Gdy ten telefon nie dzwonił , denerwowała się Pani?

Nie pamiętam, żebym była wtedy sfrustrowana. Oczywiście, że nie było mi miło. Przyjemniej jest wykonywać ten zawód z tą wzajemną miłością. Dostawać do zagrania materiał, który jest fajny, cieszy. Ale nie mam poczucia posłannictwa. Uważam, że aktorstwo to zawód jak każdy inny. Daje mi się utrzymać i to dobrze. A zdarzają się takie projekty, jakie trafiły mi się ostatnio, które podciągają ten zawód pod wspomniany wymiar artystyczny. Ale to szczęście.

Gdyby nie miała Pani talentu, to pewnie szczęście nie za bardzo by pomogło..

Gdybym nie była jakoś predysponowana do tego zawodu, to bym go nie uprawiała.

Lubi Pani wracać do swego udziału w programie "Taniec z gwiazdami"?

Bardzo lubię. Decyzja o udziale w tym programie z zawodowego punktu widzenia była bardzo dobra. Wiele się w nim nauczyłam. Bardzo dużo mi to dało. Akceptację ludzi, ale też mam lepszą samoocenę i wiem, że warto wierzyć w swój instynkt.

Ale przed "Tańcem z gwiazdami" grała Pani jedną z głównych ról w serialu "Pensjonat pod Różą"..

Tak, ale nie tylko. Występowałam też w "Heli w opałach" i innych serialach.

To te seriale zadecydowały, że zaproszono Panią do "Tańca z gwiazdami?

Tak, a potem to się już potoczyło. Przyszły takie role, do których zaprosili mnie reżyserzy, którzy akurat nie oglądali tego programu. "Taniec..." nie miał żadnego wpływu na to, że zagrałam w "Róży", "Idzie" czy "Sali samobójców". Miał może jakieś znaczenie dla producentów, bo moje nazwisko stało się nagle znane.

Powiedziała Pani, że wiele lat mówiono: dobra aktorka, ale słabe nazwisko...

Tak było. Ale przez "Taniec z gwiazdami" moje nazwisko się umocniło. To rzeczywiście jakiś ewenement. Jednak tak mi się zdarzyło. Nie mam zamiaru negować tego, że wzięłam udział w telewizyjnym show. Przecież wypłynęły z tego dla mnie korzyści.

Podobno wystąpiła Pani w "Tańcu z gwiazdami" z miłości do tańca?

Rzeczywiście. Zawsze lubiłam tańczyć. Miałam akurat wolne, a tu dawali mi pracę, nauczyciela. Super!

Dziś pewnie by się nikt nie zdziwił, że przekazała Pani główną nagrodę, porsche, na cele charytatywne. Wtedy to był dla niektórych szok?

Nie wiem, czy ta decyzja dziwiła, powodowała szok. Myślę, że ludzie ją rozumieli. Ten gest został doceniony przez akceptację widzów.

Ten gest wypłynął z serca?

Inaczej bym się na to nie zdobyła.

Dla wielu pewnie nie byłaby to łatwa decyzja?

Dla mnie była bardzo prosta. Wiedziałam, że jak zajdę daleko i zwyciężę, to tak zrobię.

Jest Pani kolekcjonerką nagród filmowych. W ostatnim czasie została Pani uznana za najlepszą aktorkę na festiwalu w Gdyni, zdobyła Orła. Sukces "Róży" spowodował kolejne?

Na pewno. Ale ja się też rozwijam. Mam nadzieję, że będę się dalej rozwijać. Spodziewam się jednak takiego momentu, kiedy to będzie musiało przystopować. Teraz zdobywam niezwykle przyjemne owoce mojej ciężkiej pracy. I czuję się niezwykle usatys-fakcjonowana, że moja praca została zauważona, czego wyrazem są właśnie nagrody. To mnie bardzo cieszy. Muszę tylko dbać o to, by nie zakodować sobie, że teraz powinnam zagrać nie wiadomo co, skoro jestem nagrodzoną aktorką. Mam prawo do błędu. Bardziej muszę dbać o to, by dać sobie prawo do porażki, niż prawo do sukcesu.

Pani rola w "Róży" była wybitna.

Bardzo lubię Różę. Ona jest moim klejnotem w pudełeczku.

W "Idzie" gra Pani rasową stalinówkę...

Gram stalinowską prokurator i niektórzy twierdzą nawet, że to moja lepsza rola niż w "Róży". Ocenę zostawiam widzowi.

Opowiadała Pani, że po roli w "Sali samobójców" tak skiepścił się Pani charakter, że mogła wszystko załatwić w urzędzie...

Do każdej roli szukam w sobie samej cech, które chce nadać postaci. Beata Santorska była bezwzględna i wydawało jej się, że jest kierowniczką całego świata. Gdzieś musiałam w sobie to odnaleźć. Był taki moment, że takie podejście przeszło mi na życie. Nie było sprawy, której nie załatwiłabym w tamtym czasie.

Jeszcze zupełnie inna jest Pani w roli Carmen w serialu "Krew z krwi".

Lubię Carmen. Najlepsze jest jednak to, że ten serial był zakończonym serialem. Znałam od razu całą opowieść. Wiedziałam, czym się zaczyna i czym się kończy. Ludzie pytają mnie, czy będzie dalsza część serialu. Niestety, nic na ten temat nie wiem.

Przeczytałam o Pani: twarda, delikatna, zimna, serdeczna, pewna siebie...
To wspaniałe! Ile kolorów ktoś znalazł! Myślę, że wszyscy mamy wszystko w sobie. Są różne czasy, wtedy różne rzeczy dochodzą do głosu. Tak już jest. Raz jestem nieśmiała, innym razem pewna siebie. Raz jestem wredna, a czasem do rany przyłóż. Jestem nieśmiała, ale nieśmiałych ludzi cechują napady śmiałości. Przez swoją pracę jestem zmuszona do odkopywania tych różnych cech. Aktorzy są często nieśmiali.

Zawód pozwala im tę nieśmiałość przezwyciężyć?

I znowu paradoks. Niby nieśmiały, a musi wychodzić przed ludzi i się popisywać.

W zaciszu domowym znajduje Pani uspokojenie?

Bardzo. Mam normalną rodzinę, która dba o to, bym była normalną mamą, żoną. To mi daje równowagę. Nie jestem królewną, przy której wszyscy chodzą na palcach, gdy ma premierę.

Niedługo obejrzymy Panią w nowym filmie "Pani z przedszkola" w reżyserii Marcina Krzyształowicza.

Sama jestem ciekawa tego filmu. Myślę, że będzie interesujący. Scenariusz jest bardzo fajny. Będzie to lżejszy film, ale o ważnych sprawach.

Nie pomyślała Pani, że gdyby żyła w Stanach Zjednoczonych, to miałaby Pani już przynajmniej jednego Oscara?
Mam dwa Orły . Nie jestem Amerykanką. Jestem Polką i w Polsce dostałam wyróżnienie. Jest mi z tym dobrze.

Studentom wydziału aktorskiego łódzkiej szkoły filmowej nie odradzała Pani gry w serialach?

Nie odradzałam. Mówiłam, że to świetny poligon dla młodego aktora. Ale ich przestrzegałam. By w tych serialach nie utknęli. Nie zostali na poziomie aktorstwa podstawowego, czyli wiarygodności wymaganej w serialu. To jest podstawa, ale trzeba iść dalej. Poszukać ujścia artystycznego. Kiedy ten zawód nagle okazuje się zawodem twórczym, a nie odtwórczym.

Ale serial daje popularność...

Popularność bywa groźna, zwłaszcza gdy się ma dwadzieścia kilka lat. Nagle takiemu młodemu człowiekowi wmawia się, że jest wyjątkowy. I on w to wierzy. Ja miałam ogromne szczęście, że popularność dopadła mnie w dojrzalszym wieku. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z nią, gdybym miała dwadzieścia kilka lat. Patrzę na tych młodych ludzi, którzy z dnia na dzień stają się niezwykle popularni, rozpoznawalni. Trudno sobie z tym poradzić.

Jest Pani gwiazdą czy celebrytką?

Ani jednym, ani drugim. Jestem aktorką.

A w Polsce mamy gwiazdy?

Tak. Gwiazdą jest Krystyna Janda, Janusz Gajos. Parę nazwisk jeszcze by się znalazło.

Nie gonią Panią paparazzi, nie lubi się Pani za bardzo pokazywać publicznie...

Nie prowokuję, mam dystans, nie przepadam za mediami. Nie uprawiam tego zawodu tylko dlatego, by być popularną. Wykonuję go, bo go lubię. Cieszę się, że mam sukcesy. W tym zawodzie nie chodzi o to, by być w gazecie. Tylko, by robić to, co się lubi.

Zaczepiają Panią ludzie na ulicy?

Czasem tak, ale jest to bardzo miłe. Mówią o "Róży", "Idzie" i .. "Tańcu z gwiazdami". Ostatnio z powodu "Tańca z gwiazdami" dostałam za darmo bilet w jednym z warszawskich muzeów. Pani kasjerka powiedziała: Tak płakałam, gdy pani tańczyła, proszę wziąć ode mnie ten bilet!

Czego Pani życzyć?

Bym była zadowolona!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki