Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bartłomiej Topa: Każdy ma swojego King Konga, z którym się spotyka

Anna Gronczewska
Bartłomiej Topa pochodzi z gór, studia kończył w Łodzi, a teraz mieszka w Warszawie
Bartłomiej Topa pochodzi z gór, studia kończył w Łodzi, a teraz mieszka w Warszawie Piotr Kamionka / Polskapresse
O aktorstwie, wspomnieniach ze szkoły filmowej, współpracy z Wojciechem Smarzowskim i akcji na rzez autyzmu - mówi aktor Bartłomiej Topa

Przyjechał Pan do Łodzi na 32. już Festiwal Szkół Teatralnych. Był Pan na nim jurorem. Przypomniały się Panu czasy studenckie, które spędził Pan w łódzkiej szkole filmowej?
Tak, ale to był inny moment, inny kontekst. To był 1991 rok, w kraju następowały przemiany społeczno-polityczne. Studiowałem w momencie przełomowym dla całego kraju, narodu, gospodarki, kultury. Mam wrażenie, że wszyscy to odczuwaliśmy.

A jakie były czasy studiów?
Czasy wolności, otwarcia, doświadczeń emocjonalnych. Przecież pracujemy na swoich organizmach. Dla mnie to był zupełnie nowy moment. Przyjechałem do Łodzi z Nowego Targu. Było to dla mnie ogromne odkrycie.

Łodzi, szkoły?
Przede wszystkim ludzi. Oczywiście wiązało się to ze szkołą, z pracującymi w niej profesorami. A więc: Janem Machulskim, Bronkiem Wrocławskim, Bogusiem Semotiukiem i wieloma innymi, którzy nas wtedy uczyli. To oni dawali nam inspirację do szukania siebie w tym wtedy jeszcze nieznanym nam słowie "aktorstwo".

Sama Łódź robiła na Panu wrażenie?
Tak jak wiele innych miejsc w Polsce, była miastem zniszczonym przez komunę. Nikt nie marzył, że nastąpią takie zmiany, które teraz widzimy. Łódź mi się podobała. Ale znana była mi w zasadzie tylko z drogi ze szkoły do akademika, który znajdował się na ulicy Piotrkowskiej. Ulica Targowa, na której znajduje się Szkoła Filmowa, bardzo mi się podobała. Gdy teraz odwiedziłem mury tej szkoły, zostałem niemile zaskoczony.

Dlaczego?
Zdziwiłem się, że w tak pięknym budynku, jakim jest dawny pałacyk Kona, zaszły tak niepokojące zmiany. Nowoczesne tynki, plastikowe drzwi, okna. Na podłodze położone panele. A wszystko w zabytkowym pałacyku! To moim zdaniem skandal.

Podobno podczas studiów w Łodzi ciągle się Pan zakochiwał?
Tak gdzieś było. Może nie w samej Łodzi. Wcześniej. Chcieliśmy tu przyjechać z dziewczyną i pobyć razem. Bardzo przeżyłem to rozstanie...

Jest Pan typem romantyka?
Nie wiem, nawet nie wiem, co to znaczy być takim romantycznym typem. Pewnie emocje bardzo silnie u mnie pracują, są dla mnie ważne. Są takim czynnikiem, który popycha mnie do przodu.

Gdy patrzy Pan na studentów szkoły teatralnej, to im zazdrości, czy myśli, że nie wiedzą, co ich czeka?
Może zazdroszczę... Ale oni nie wiedzą, co ich czeka. Kiedy opuszczają szkołę, dopiero zaczynają poznawać życie. To dla nich może być dramatyczny etap. Mimo że wielu z nich dostanie angaże. Niektórzy zagrają w pierwszych filmach, serialach. Pozornie będzie wydawać się, że mają pracę. Wszystko jest piękne. A z drugiej strony, to wolny zawód. Każdy indywidualnie bierze odpowiedzialność za siebie. Są to trudne momenty. Nikt nie zagwarantuje nam przyszłości doskonałej. Będziemy kreowali tę rzeczywistość, czekając na propozycję teatralną, filmową. I różnie może być. W tym momencie zaczyna się życiowy, zawodowy poligon…
Czasy się zmieniają, ale chyba młodzi ludzie pozostają tacy sami?
Nie jest tak. Oczywiście, czasy się zmieniają, ale zmienia się przede wszystkim kontekst. Mamy 2014 rok. Od tych fantastycznych zmian minęło 25 lat. Ale też jest to nowe pokolenie młodych ludzi. Oni nie pamiętają, co działo się w latach 80. To dla nich mrzonka. Nie pamiętają pustych półek w sklepach, walki o byt. Dla nich istotna jest taka gotowość do znajdowania siebie, szukania swojej tożsamości. Określania siebie w nowych warunkach. Z taką akceptacją, że cokolwiek się wydarzy, jest inspirujące. Problemy, ale też sukcesy, które się pojawią, są tylko częścią tej drogi, która ich czeka.

Gdy kończył Pan łódzką szkołę, wydawało się, że zawojuje cały świat, spełni wszystkie marzenia?
Oczywiście, że tak. Ale każdy ma takie poczucie. Ma 22 czy 23 lata i wydaje mu się, że tak jest. I my ten świat zdobywamy. Nawet w tym naszym małym wszechświecie, który wiąże się z konkretnym miejscem naszej obecności, pracy jest właśnie takim wojowaniem świata. W tym kontekście nasze marzenia absolutnie się spełniają. Nie jesteśmy krajem anglojęzycznym, w który kino, film ma ogólnoświatową dystrybucję. Ale mam pełną świadomość, że robimy znakomite rzeczy. Jak choćby film "Ida". Słyszałem, że chcą zrobić jego remake w Stanach Zjednoczonych. Tak więc można spełniać swe marzenia. Może część tych młodych ludzi wyjedzie za granicę? Radziłem im, by spotykali się z sobą, zaczęli doświadczać. Aby te czasami nieszczęsne matryce wyobrażeń reżyserów, eksperymentów ich nie przytłoczyły. Oglądałem spektakle na ostatnim festiwalu. I w większości nie pokazują człowieczeństwa tych młodych ludzi. Chowają za jakieś maski, formy, ale to nie jest współczesny teatr. To nie jest teatr komunikacji. Ja tego nie kupuję...

Pamięta Pan Pereszczakę ze "Złotopolskich"?
Pewnie, że pamiętam. To był w moim życiu krótki, ale bardzo intensywny moment. Był to też moment prawdy. Trzeba szukać prawdy w tych naszych historiach.

Seriali nie należy unikać?
Oczywiście. To jest praca, poligon doświadczalny. Jeżeli dostajemy propozycje, to w nie wchodzimy. Jest tu też oczywiście kwestia wyborów, wartości, którym hołdujemy.

Ku rozpaczy widzów, Pan w pewnym momencie zrezygnował z udziału w "Złotopolskich" i roli Zenka...
Tak, bo chciałem też pracować w innych swoich przestrzeniach aktorskich, w innych emocjach. Nie chciałem się ograniczać do mocno zaznaczonego wizerunku. Chciałem pokazać, że mam potencjał, który mogę gdzie indziej rozwinąć.

Potem zrezygnował Pan z aktorstwa?
To nie była rezygnacja. To była moja świadoma decyzja. Może wynikała z jakiejś niezgody, "rozczarowania" brakiem partnerów z drugiej strony? Gdy chodzi o pracę w kinie, teatrze. Dlatego część czasu poświęcałem produkcji. Wtedy powstało "Wesele" Wojtka Smarzowskiego. Spotkaliśmy się wcześniej w szkole, spotkały się nasze marzenia. To jedna z recept. Mamy dzisiaj ogromne możliwości realizacji swoich marzeń w grupach pokoleniowych. Blisko są reżyserzy, operatorzy, producenci. Możemy się komunikować przez internet. To fantastyczne.

Spotkanie po latach z Wojciechem Smarzowskim odmieniło Pana zawodowe życie?
Życie odmienia się z dnia na dzień. A Smarzowski jest osobą, która prowokuje i zmusza do zmian. I sam się zmienia. To jest w nim fantastyczne.

Mówi się, że jest Pan jego aktorem...
On ma wielu "swoich" aktorów. Pewnie dobrze się nam współpracuje. To partnerstwo jest wzajemne. Mamy jego dobry efekt.
Jak to się stało, że zaangażował się Pan w akcję pomocy ludziom chorym na autyzm?
Od wielu lat współpracuje z fundacją Synapsis. Wiele czasu poświęcam na studiowanie spraw, związanych z psychologią, zmysłami. Interesuje mnie człowiek. Poznałem ludzi z fundacji i z nimi pracuję.

Ta kampania była bardzo odważna, wcielił się Pan w osobę chorą na autyzm.
Kampania była odważna, ale ja lubię odważne rzeczy i wyzwania. Angażuję się w sprawy, które są istotne, ważne. Jako człowiek publiczny, mediów mam obowiązek brania udziału w kampaniach społecznych, współpracowania z organizacjami pozarządowymi, które pomagają innym. Do tego staram się wykorzystywać swój wizerunek.

A gdy czytał Pan w tabloidach, że przyszedł do telewizji pijany, pod wpływem środków odurzających to śmiał się, denerwował?
Kompletnie mnie to nie interesowało. Tacy jesteśmy... Nasze założenia były oparte na wykorzystaniu tej ludzkiej ułomności, złej cechy, którą jest plotkarstwo. Lubimy oskarżać, oceniać. Byłem świadomy, że za 2-3 dni, kiedy wyjaśnimy powód naszej akcji, może to być przykre dla osób, które tak oskarżały. Pisały, szukały taniej sensacji.

Przeprosili Pana?
Nie, to w gestii ich działań. Nie oczekuję, że ktoś mnie musi przepraszać, głaskać.

Nie denerwuje Pana ten plotkarski świat?
Każdy ma swojego King Konga, z którym musi się spotkać. Gdybym nie był aktorem, nie byłbym też obiektem zainteresowania.

Ale popularność ma miłe strony?
Oczywiście, że tak. Spotykam się z ludźmi, piszą listy, e-maile. Ludzie na ulicy uśmiechają się. To bardzo przyjemne.

Po "Drogówce" też?
Po każdej mojej pracy, która ma szerszy wymiar.

A po tym filmie płaci Pan więcej mandatów?
Policja jeszcze mnie nie zatrzymała. Jestem ciekaw, jak zachowaliby się policjanci. Ale nie prowokuję.

Aktorstwo to rodzaj misji czy zwykły zawód?
Nie nazwałbym tego misją. To rodzaj działania, który daje nam przede wszystkim szansę poznawania siebie, by móc się wcielać w charaktery, postacie. Czasem je bronić, czasem piętnować. Czasami się z nich śmiać. Misją jest człowieczeństwo. I każdy zawód niesie ze sobą jakąś misję.

Skąd się wziął w Pana życiu triathlon?
To część aktywności. Obowiązku poważnego traktowania swojego ciała, zachowania go w dobrej kondycji. To jest nasze narzędzie. My się nim posługujemy. Pozwala nam normalnie chodzić, by grawitacja nie ściągała nas do ziemi. Co potem: położymy się do tej ziemi? Pojedziemy na cmentarz? Ja może chcę od tego uciec? Ćwiczę, biegam, żeby zachować kondycję. Ale dzięki temu częściej bije moje serce. Ma wpływ na mnie, na moje otoczenie, jasność umysłu. Ma wpływ na komunikację, którą nazywam komunikacją serca i jest dla mnie najistotniejsza.

Podobno przygotowujecie nowy film z Wojciechem Smarzowskim?
Smarzowski zaczyna jesienią film o tragedii wołyńskiej. Nie wiem, czy będę w nim grał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki