Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po eurowyborach: koniec eurokampanii to w Łodzi początek kampanii samorządowej

Marcin Darda
Wielka przegrana Joanna Skrzydlewska. W PO zastanawiają się, jaki miejsce znaleźć dla europosłanki
Wielka przegrana Joanna Skrzydlewska. W PO zastanawiają się, jaki miejsce znaleźć dla europosłanki Jakub Pokora/archiwum Dziennika Łódzkiego
PO EUROWYBORACH PO w Łodzi straciła w porównaniu z eurowyborami z 2009 roku, ale mimo że PiS parę punktów odrobił, wciąż ma bardzo dużą stratę. Słaby wynik zmobilizuje partie lewicowe, ale wygląda na to, że wybory samorządowe odbędą się pod jeszcze większym dyktatem PO i PiS

Wybór eurodeputowanych to jedno, a wyniki popularności partyjnych szyldów przy okazji eurowyborów to drugie. Po ich ogłoszeniu de facto rozpoczęła się w Łodzi kampania samorządowa.

W Łodzi test w zasadzie dla wszystkich partii - poza Kongresem Nowej Prawicy - nie wypadł pomyślnie. PiS ograło Platformę Obywatelską w całym województwie, poza Zgierzem i - tradycyjnie już - Łodzią. W Łodzi PO zdobyła 46,36 proc. głosów, a PiS 28,39 proc. Mimo że poparcie dla Platformy w porównaniu z poprzednimi wyborami spadło o blisko 8 pkt proc., a PiS zyskało w stolicy regionu aż 6 pkt proc., zwycięstwo PO w Łodzi jest zdecydowane. Tak czy siak, wyścig już się rozpoczął, przede wszystkim na krzepiące partyjne serca opinie.

Zaczął senator Maciej Grubski, który skonstatował, że poparcie na takim poziomie dla PO w Łodzi oznacza, że prezydent Hanna Zdanowska ma szansę na zdobycie kolejnej kadencji już w pierwszej turze, co oznacza, że PO nie będzie musiała tracić energii na targi z innymi kandydatami. Stwierdzenie owszem, intrygujące, ale odbiegające od realiów. Realia są bowiem takie, że w 2010 roku Hanna Zdanowska zdobyła 20 pkt procentowych mniej niż PO w w eurowyborach rok wcześniej. Jest po prostu mniej popularna w Łodzi niż PO, choć w partii twierdzą, że teraz Hanna Zdanowska jest najbardziej rozpoznawalną postacią łódzkiej PO i jest w lepszej sytuacji niż przed czterema laty. Fakt, jest rozpoznawalna, tyle że ciągnie się za nią cały rządek niepopularnych decyzji, które budują jej negatywny elektorat poza zdeklarowanymi zwolennikami kandydatki PO. Nawet wewnętrzne sondaże prezydenckie w Łodzi, zlecane przez PO, nie są tak optymistyczne jak łódzki wynik partii w eurowyborach.

Kolejna zagwozdka to fakt, że z tych ponad 46 proc. PO w Łodzi, ponad 60 proc. to głosy, które przyniosły liście PO indywidualności - Jacek Saryusz-Wolski i Ryszard Bonisławski. Na nich głosuje nie tylko wyborca PO, ale także taki, który nie odda głosu na kandydatkę tej partii w wyborach na prezydenta Łodzi. Pytanie tylko, jakie są proporcje elektoratów Saryusz-Wolskiego i Bonisławskiego poza PO.

Względny sukces PiS

PiS może mówić o względnym sukcesie w Łodzi. Partia zdobyła tu 28,39 proc., czyli odrobiła 6 pkt proc. w porównaniu z 2009 rokiem, a to ponad 3 tys. wyborców więcej. Z drugiej jednak strony, te 3 tys. głosów zdobyła Urszula Krupa, kandydatka niepisowska, zatem jej głosy nie muszą się zwrócić PiS w kampanii samorządowej. Jednak na plus całego łódzkiego wyniku działa fakt, że PiS osiągnął go w zasadzie bez żadnego swojego kandydata z Łodzi (Krupa to nie PiS, a Witold Waszczykowski to warszawianin). Poza tym tych ponad 46 tys. głosów PiS w Łodzi zdobyło w zasadzie bez żadnej kampanii, a tylko przy dwóch wizytach Jarosława Kaczyńskiego, zatem ten wynik można jeszcze poprawić. Kandydatkę PiS na prezydenta Łodzi Joannę Kopcińską poprze według wszystkich znaków na niebie i ziemi Łódzkie Porozumienie Obywatelskie. Tego szyldu dziś w Łodzi nikt rozsądny nie waży się ocenić. Ale tu de facto chodzi nie tyle o poparcie ŁPO, ile niewystawianie przez ten komitet własnego kandydata, bo odebrałby PiS jakąś część elektoratu. Poza tym to będzie także głosowanie nie za PiS, a przeciw Platformie.

Godson i Makowski pod progiem

Kompromitująco wypadli natomiast potencjalni konkurenci Zdanowskiej i Kopcińskiej, którzy brali udział w wyborach - John Godson (Polska Razem) i Krzysztof Makowski (Twój Ruch) - którzy nieoficjalnie dotąd zapowiadali swój start. Ich partie nie przekroczyły 5-proc. progu i w kraju, i w Łodzi, choć nazwiska obu są świetne tu znane.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego nie chodziło tylko o wybranie eurodeputowanych na kolejnych pięć lat. Dla większości kandydatów był to przede wszystkim test i sprawdzenie potencjalnego poparcia przed jesiennymi wyborami samorządowymi. I dla potencjalnych kandydatów na prezydenta Łodzi - Johna Godsona z Polski Razem Jarosława Gowina oraz Krzysztofa Makowskiego z Twojego Ruchu - ów test nie wyszedł zbyt pomyślnie. Dla Godsona, który w wyborach do Sejmu zdobył w Łodzi i powiecie łódzkim wschodnim z piątego miejsca aż 28 tys. głosów, był to test, ile znaczy bez szyldu PO. I dziś wiadomo, że znaczy niewiele. Jego lista w Łodzi zdobyła tylko 2,99 proc. (4,9 tys. głosów), z czego do Godsona należy 4,1 tys. Lepszy wynik zdobył nawet w głosowaniu do Rady Miejskiej w 2010 roku na samym tylko Widzewie, startując z listy PO. Ten wynik stawia pod znakiem zapytania jego karierę na jakimkolwiek szczeblu politycznym, bo okazało się, że bez PO Godsona po prostu nie ma, choć prawdopodobnie w mniejszym tłoku i bez szyldu partyjnego w wyborach prezydenckich zdobyłby większe poparcie niż teraz w wyborach do europarlamentu. Ale chyba niewiele większe.

W podobnej sytuacji jest Krzysztof Makowski, lider TR w województwie łódzkim, kiedyś m.in. wojewoda łódzki, wicemarszałek i rozpoznawalny w regionie polityk SLD, były szef tej partii w regionie. W Łodzi jego lista zdobyła 3,4 proc., z czego co trzeci z prawie 5 tys. głosów padł na niego. Oznacza to, że "strategia na pomnik", czyli kontestowanie uchwały Rady Miejskiej, dającej zgodę na budowę w Łodzi pomnika Lecha Kaczyńskiego, kompletnie spaliła na panewce. Pod uchwałą obywatelską przeciw pomnikowi, którą zainicjował, podpisało się ponad 6 tys. łodzian (kolejny tysiąc dołożyła młodzieżówka PO), co oznacza, że nie odmeldowała mu się w głosowaniu nawet połowa podpisanych pod uchwałą, a był przecież Makowski twarzą tej antypomnikowej kampanii i na te głosy liczył. Pomaga mu tylko fakt, że nie otwierał listy Europy Plus Twój Ruch, co może oznaczać, że dostanie głosy liderki listy, ale i jej dorobek jest marny, bo w Łodzi z Makowskim przegrała. To było do przewidzenia dla wszystkich, może poza Januszem Palikotem.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zły prognostyk dla SLD i Treli

Druga dobra wiadomość dla Makowskiego jest taka, że Łodzi nie podbił także SLD. Nie startował co prawda lider łódzkiego Sojuszu oraz kandydat na prezydenta Tomasz Trela, ale po wynikach, które partia zdobyła w Łodzi, przed wyborami samorządowymi optymistą raczej nie powinien być. Niecałe 7,6 proc. i ponad 12 tys. głosów... To de facto symboliczny upadek mitu czerwonej Łodzi, bo we wszystkich wyborach było tak, że choć szyld spadał w kraju, to jednak w Łodzi SLD zawsze miał większe poparcie niż średnia krajowa. A teraz proporcje się odwróciły. SLD miał naprawdę sprytnie ułożoną listę, otwieraną i zamykaną przez znane postacie, a okazało się, że gwiazda telewizji Weronika Marczuk ledwo w Łodzi pokonała prof. Grzegorza Matuszaka. Ta porażka SLD ma kilka przyczyn, ale w Łodzi tą najważniejszą jest utrata wyrazistości klubu w Radzie Miejskiej, którym kieruje właśnie Tomasz Trela. Gra przeciw PO, ale przestał się odróżniać od PiS, w czym pomógł choćby unik w sprawie decyzji o pomniku Kaczyńskiego w lutym oraz komplementy pod adresem przewodniczącej RM Joanny Kopcińskiej, która potem okazała się kandydatką PiS.

Trela może te punkty procentowe odzyskać tylko dzięki odwołaniu się do twardego elektoratu SLD, co już się zaczęło dziać, bo to głosy SLD zdecydowały o odwołaniu Kopcińskiej. Ale w tym tajnym głosowaniu czwórka radnych SLD była przeciw, co oznacza, że klub nie jest monolitem. A już 4 czerwca radni głosują uchwałę obywatelską przeciw pomnikowi. Tym razem mają głosować i de facto poprzeć dawnego kolegę Krzysztofa Makowskiego. Prawdą jest , że jeśli Rada Miejska cofnie zgodę na pomnik, to będzie sukces Makowskiego, jednak SLD mimo to więcej zyska na tym jego sukcesie niż straci, bo być może jacyś wyborcy do tej partii powrócą. Na dziś wygląda to zatem tak, że z Tomaszem Trelą Makowski stoczy zażarty bój o symboliczne zwycięstwo na łódzkiej lewicy, ale raczej nie o drugą turę wyborów prezydenckich.

Kto wygra w Radzie Miejskiej

Zaczęły się również przeliczenia wyników eurowyborów na Radę Miejską w Łodzi. Mateuszowi Walaskowi, szefowi klubu PO, wyszło, że w tej sytuacji jego partia ma 24 mandaty, PiS 16, a SLD żadnego. Oczywiście, radny Walasek zaznaczył, że w prosty sposób wyników eurowyborów na przyszłe wybory samorządowe przełożyć się nie da, a było tylko gdybanie i próba uprzedzenia pytań m.in. od dziennikarzy. I rzeczywiście, tak było również w 2010 roku, kiedy PO dostała "tylko" 39 proc. w wyborach do Rady Miejskiej, podczas gdy rok wcześniej w eurowyborach było prawie 54 proc. Ale i tak wystarczyło to Platformie do zdobycia większości w Radzie. Tymczasem jeden z radnych SLD przedstawił inne wnioski. Według niego, z wyników eurowyborów w Łodzi można wysnuć wniosek, że 40-osobowa Rada Miejska zostanie zajęta przez 17 radnych PO, 14 z PiS, 7 z SLD oraz 2 z Kongresu Nowej Prawicy. Ta ostatnia partia zdobyła w Łodzi ponad 6 proc. i jeśli utrzyma ten trend, będzie miała w Łodzi radnych, a zapewne również kandydata na prezydenta. Kongres nie ma w Łodzi rozpoznawalnych postaci, niby jest radykalny i antysystemowy, ale z drugiej strony też wyposzczony, zatem trudno przewidywać, kogo może poprzeć.

Jeszcze ciekawiej może być w łódzkim sejmiku. Nawet niektórzy radni PO wyliczają, że PiS może zdobyć 11 - 13 mandatów w 33-osobowym sejmiku. Jest tak dlatego, że partia Kaczyńskiego wygrała w większości powiatów województwa i to znacznie. Do większości potrzeba teraz tylko 17 radnych. Nawet gdy koalicyjny PSL utrzyma swoje 7 mandatów, to PO wyceniana jest maksymalnie na 9, a to razem daje tylko 16. Potrzebne będzie SLD, wyceniane na 5 mandatów, czyli po jednym na okręg, ale ich mandat w Sieradzu jest zagrożony, ponieważ z SLD odeszła radna Irena Nowacka, która robiła tam świetne wyniki. Jest też drugi problem dla obecnej koalicji, a mianowicie scenariusz, że SLD dogaduje się... z PiS. To oczywiście mariaż egzotyczny, ale mogą o nim zdecydować przede wszystkim świetne relacje liderów obu partii w regionie:posłów Marcina Mastalerka i Dariusza Jońskiego. SLD chce odzyskać udział we władzy, PiS do władzy dojść, bo jeszcze nigdy na szczeblu wojewódzkim jej nie tworzył, a teraz ma szansę. Obie partie nastawione są przeciw PO: PiS maksymalnie, SLD mniej, bo i z PO-PSL może zyskać. Taka koalicja byłaby oczywiście nie do przełknięcia dla elektoratów obu partii, ale dlatego słowo "koalicja" by nie padło. To byłoby "porozumienie". Gdyby do tego doszło przed drugą turą wyborów prezydenta Łodzi, PiS miałby prawo liczyć na to, że skoro "porozumienie" poszłoby w eter, to wyborcy SLD w Łodzi poparliby kandydatkę PiS na prezydenta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki