Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bełchatowianin pozwał rodziców za złe dzieciństwo. Chce od nich 200 tys. zł!

Agnieszka Jasińska
123 RF
To będzie pierwszy taki proces w Polsce. 29-letni Adam z Bełchatowa czeka na termin pierwszej rozprawy. Mężczyzna twierdzi, że w dzieciństwie był zaniedbywany przez rodziców. Dlatego ich pozwał do sądu.

Adam nie może pracować osiem godzin, bo zasypia przy komputerze. Jest na zwolnieniu lekarskim. Twierdzi, że to przez rodziców. Mówi, że nie dbali o jego zdrowie w dzieciństwie, nie chodzili z nim do dentysty. Mówi, że popsute zęby są powodem wielu jego kłopotów. Złożył pozew do sądu. Chce od rodziców 200 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Za złe dzieciństwo.

- Jadzia, Matko Boska, co też cię spotkało na stare lata. Tak dbałaś o to dziecko. Co teraz mu do głowy przychodzi... - mówią sąsiadki do matki Adama.

Adam pochodzi z Bełchatowa. Pozew trafił do wrocławskiego Sądu Okręgowego, bo tam teraz mieszka 29-latek. Rodzina czeka na wyznaczenie terminu rozprawy. Matka Adama jest załamana. Nic z tego wszystkiego nie rozumie.

Grzyb w łazience, popsute zęby i mydło z kopalni

Adam jest zły, że rodzice chcieli, aby po studiach wrócił w rodzinne strony. - Zażyczyli sobie, żebym w Bełchatowie założył firmę i zatrudnił ojca - mówi 29-latek. - Mnie jest dobrze we Wrocławiu.

Adam nie może wybaczyć rodzicom oszczędności. - Zawsze słyszałem, że nie mają pieniędzy. Trzeba było oszczędzać wodę i prąd. Mówili, że za dużo wszystkiego zużywamy - wspomina mężczyzna. - Ciągle wykańczali dom, kupowali wypoczynek do pokoju, samochód. W łazience był grzyb, taka okropna czarna plama. Ojciec pracował w kopalni. Dostawał stamtąd kosmetyki i ręczniki. Nie można było nawet kupić mydła w sklepie. Jak chciałem kupić kostkę Dove, to był krzyk, że jestem za delikatny.

Adam twierdzi, że wychował się w domu bez uczuć. - Przychodziłem do mamy i mówiłem, że coś mnie boli. I słyszałem, że nie pójdziemy do lekarza, bo on kosztuje - opowiada 29-latek. - Tak samo było z dentystą. Miałem popsute zęby, a matka mówiła, że ona też jest szczerbata i że to żaden problem. Przez te zęby teraz nie mogę normalnie pracować. Miałem poważne stany zapalne, infekcje w górnym zębie. To wszystko przez zaniedbania rodziców.
29-latek pamięta, że w podstawówce miał problemy z matematyką.

- Usłyszałem od rodziców, że jeśli sobie sam z tym poradzę, to pieniądze, które wydaliby na korepetycje, dadzą mi. Nigdy ich nie ujrzałem - zaznacza Adam.

Mężczyzna ma też żal, że musiał pomagać w polu. - Jeździliśmy do babci zbierać ziemniaki. To ciężka praca. I nic oprócz ziemniaków do obiadu z niej nie było - mówi 29-latek. - Pracowaliśmy nawet do godziny 22, aż się ciemno zrobiło.

Adam ma dwoje młodszego rodzeństwa: brata i siostrę. - Mnie się udało pójść na studia, a im nie. Przez rodziców zostali w domu, poszli do pracy - opowiada mężczyzna. - Teraz nie mam z nimi kontaktu. Tak jak z rodzicami.
Brat Adama jest zaskoczony tym, co się dzieje. - W jednym domu się wychowaliśmy. Było wszystko co potrzeba. O co chodzi Adamowi? Ja naprawdę nie wiem - mówi brat.

Kiedy Adam poszedł na studia, rodzice opłacali mu mieszkanie we Wrocławiu. Kupili laptop. Dodatkowo dawali pieniądze na życie. - To było 100 złotych tygodniowo. I ani grosza więcej - mówi 29-latek. - Nie interesowało ich, czy mi to wystarcza na życie.

Matka Adama załamuje ręce. - Cała rodzina mu pomagała. Nawet babcia dawała mu pieniądze z emerytury. A dużo nie miała. Cieszyła się, że wnuczek na studia poszedł. Ona sama cztery klasy podstawówki skończyła, a bardzo chciała się uczyć. Mówiła: on tam sam w tym Wrocławiu, trzeba mu pomagać - opowiada pani Jadwiga. - Jeździliśmy do niego, kiedy tylko mogliśmy.

Adam podkreśla, że rodzice chcieli, by oszczędzał na tramwajach i kserówkach na zajęcia. - Mówili, że jestem za wygodny. Że wszystko jest w czytelni i nie muszę kserować i zabierać do domu - wspomina 29-latek. - Chcieli, żebym chodził pieszo, zamiast jeździć tramwajem. A do uczelni miałem pięć kilometrów. Mówili, że studia nie są obowiązkowe. Chcieli, żebym kupował rzeczy w najtańszych sklepach.

Adam ostatni raz widział się z rodziną prawie dwa lata temu. - Brat pracuje w gospodarstwie. Ma już własną rodzinę, dziecko. Siostra poszła na studia do Krakowa, ale po semestrze wróciła do domu - mówi 29-latek.

Bratu jest przykro: - Adam nieraz dał nam odczuć, że jesteśmy od niego gorsi. Mówił, że jesteśmy wieśniakami. A on ma wykształcenie. Mnie zarzuca, że zamiast na studia poszedłem do pracy - opowiada brat 29-latka.

Do domu rodziców tylko z policją

Adam opowiada, że kiedy mieszkał w Bełchatowie, próbował popełnić samobójstwo. - Nie mogłem znieść atmosfery w domu. Były krzyki, pretensje, przemoc domowa, terror - opowiada mężczyzna. - Przecież jak nie było pieniędzy, można było inaczej rozmawiać z dzieckiem. Matka mogła przecież powiedzieć, że nie ma na kino, ale za to pójdziemy na spacer. W domu rodzinnym nigdy nie było ciepła i miłości. Czuliśmy się gorsi niż inne dzieci. Rodzice nie chcieli, żebym szedł do liceum, bo tam uczyła się elita. Dlatego poszedłem do technikum. Nie mam żadnych dobrych wspomnień z dzieciństwa. Najlepsze, co mnie spotkało, to ucieczka stamtąd.

Ostatnio Adam był u rodziców z policją. - Wysłano tam pismo z ZUS. Matka mówiła, że go nie ma. Dlatego musiałem wezwać policję - mówi mężczyzna.

Na pytanie, czy pomógłby rodzicom, gdyby teraz zachorowali, Adam chwilę się zastanawia. Nie odpowiada wprost. - Ojciec ma 54 lata, matka 50 lat. Oni całe życie mówili, że lepiej się nie badać, żeby nie wiedzieć, że jest się chorym. Dlatego można się spodziewać, że coś im będzie - mówi 29- latek.

200 tysięcy złotych ma zrekompensować Adamowi brak miłości w domu rodzinnym. Do pozwu mężczyzna dołączył faktury na 20 tys. zł za psychoterapię. - Przez zaniedbania rodziców przez całe życie będę musiał się leczyć, dopadła mnie też depresja - mówi Adam. - Kiedyś chciałbym założyć własną rodzinę, ale najpierw muszę nauczyć się jak funkcjonować w rodzinie. Chodzę na terapię.

Adam twierdzi, że rodzice będą mieli skąd wziąć pieniądze. - Ojciec dostał niedawno odprawę w kopalni. Nawet nie zainteresował się, czy są mi potrzebne jakieś pieniądze - mówi mężczyzna. - Jeśli przegram proces, nie będę za bardzo rozpaczał. Jeśli wygram, też nie będę się za bardzo cieszył. Chcę nagłośnić sprawę, bo takich skrzywdzonych dzieci jak ja jest więcej.

Ziemia pszenno-jałowcowa nie da 200 tysięcy złotych

Matka Adama nie wie, skąd miałaby wziąć pieniądze na zadośćuczynienie dla syna. - Musielibyśmy sprzedać dom. Nie wiem, gdzie byśmy mieszkali - mówi pani Jadwiga. - Mamy ziemię po moich rodzicach na wsi. Mój ojciec bardzo ją ukochał. Żaden to majątek. To ziemia pszenno-jałowcowa piątej i szóstej klasy. Ale dla ojca to było wszystko. Orał ją konikiem do śmierci. Za chleb pracował. Bardzo tego chleba pragnął, jak była wojna.

Pani Jadwiga będzie zbierać dokumenty, że leczyła syna w dzieciństwie. - Jak sprawa trafiła do sądu, to musimy się bronić - mówi matka Adama. - Dbałam przecież o dzieci, jak mogłam najlepiej. Adam wcześniej nie zachowywał się tak jak teraz. To dobre dziecko było. Na zakończenie ósmej klasy podstawówki przyniósł świadectwo z czerwonym paskiem. Chodziłam z nim i do lekarza, i do dentysty. Urodził się zdrowy. To moje pierwsze dziecko, chciane. Chciał iść na studia, to mu pomogliśmy. Jak przyjeżdżał na święta, to zawsze dostawał jedzenie do torby. Wszystko zaczęło się psuć po jego 26. urodzinach. Zaczął mieć pretensje, mówił o pieniądzach, groził. A potem kontakt się zupełnie urwał. Ktoś źle mu doradza. Chowałam go tak jak pozostałe dzieci, nie wiem, co źle zrobiłam. Inne dzieci mówią, że nie powinnam mieć sobie nic do zarzucenia. Serce mnie boli.

Pani Jadwiga wspomina, jak uczyła Adama jeździć na rowerku, jak zaprowadzała go do przedszkola. - Czy ja ślepa byłam, że nie zauważyłam, że coś jest nie tak? - zastanawia się kobieta. - Ma takie dobre wykształcenie, co mu się takiego stało?

Na starość ani chwili spokoju nie będzie

Brat Adama boi się, że rodzice mogą stracić dom. - Bo skąd oni wezmą 200 tys. zł? - zastanawia się. - Oni dobrze nas wychowywali. Jak trzeba było, to przytulili i pochwalili. Byliśmy czyści i najedzeni. Żal mi mamy. Na starość powinni mieć trochę spokoju, a tu same nerwy. Jak Adam potrzebował pieniędzy, to od złej strony wszystko zaczął. Powinien powiedzieć, co się dzieje, a nie iść do sądu i opowiadać takie głupoty.

Sąsiedzi i rodzina wspierają rodziców Adama.- Mówią do mnie: nie dawaj się, broń się. Niczemu nie jesteś winna - mówią. - On nam zarzuca, że mu pracować kazaliśmy. Tam pół hektara ziemniaków do zbierania było. Dzieci się wygłupiały, nie narzekały. To nie była ciężka praca.

Mimo wszystko pani Jadwiga jest w stanie wybaczyć synowi. - On bardzo się pogubił - mówi pani Jadwiga.

Rodziców Adama przed sądem reprezentować będzie mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz. - Bardzo dokładnie się zapoznałam ze sprawą. Moim zdaniem, nie ma żadnych podstaw do przyznania panu Adamowi zadośćuczynienia za złe dzieciństwo - mówi Wentlandt-Walkiewicz. - Obawiam się, że do wystąpienia z takim żądaniem przyczyniły się inne osoby. Rodzice absolutnie prawidłowo wychowywali syna. Do 26. roku życia więzi rodzinne były podtrzymywane. W wychowanie włączała się także babcia, która pomagała wnuczkowi finasowo. Nie było żadnych uchybień. Rodzice mają obowiązek zapewnienia dzieciom takiego standardu życia, jaki sami mają. Ta rodzina żyła jak mogła najlepiej. Syn skończył studia. Taki pozew to godzenie w dobre imię rodziców. Kto wie, czy powództwo nie obróci się przeciwko panu Adamowi. Mężczyzna naraża rodziców na niepotrzebny stres.

Mecenas Wentlandt-Walkiewicz podkreśla, że zarzuty wobec rodziców są bezpodstawne. - Nie możemy pozwolić, by takie procesy stały się regułą. Jeśli tak się stanie, to młodzi ludzie nie będą chcieć mieć dzieci - mówi mecenas.

Przykazanie mówi: czcij ojca swego i matkę swoją

Psycholog Anna Miżowska podkreśla, że rodzicowi bardzo trudno przyznać się, że był złym rodzicem. - 29-latek, który ma teraz problemy ze zdrowiem, może być zły na rodziców za zaniedbania. Pozwanie ich do sądu to forma złości i frustracji - mówi Miżowska. - Tym bardziej może być zły, jeśli obserwuje współczesne dzieci. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że zmienił się model wychowawczy. Dzisiaj rodzice są dla dzieci, kiedyś dzieci były dla rodziców. Współcześni 30-latkowie nie powinni porównywać się do dzieci współczesnych.

Miżowska dodaje, że rodzice, którzy płacą za studia dzieci, nie robią tego dla dzieci, ale dla siebie. - Myślą, że jeśli dziecko będzie wykonywać prestiżowy zawód, to będzie lepiej także im, dowartościowują się - tłumaczy psycholog. - W przypadku pana Adama wystąpił błąd w komunikacji z rodzicami. On mówi, co złego zrobili, oni tłumaczą, co zrobili dobrze. Poza tym pan Adam może obwiniać rodziców za swoje niepowodzenia w dorosłym życiu. W jego ocenie to oni mogą być winni temu, że coś mu się nie udało.

Psycholog zaznacza, że złożenie pozwu wymagało odwagi. - Dlatego często na przykład molestowane dzieci boją się wystąpić przeciwko rodzicom. W tym przypadku nie było molestowania, a mimo to pan Adam zdecydował się na wystąpienie do sądu - mówi Miżowska. - Jest przykazanie "Czcij ojca swego i matkę swoją". Nasze społeczeństwo bardzo mocno tego przestrzega. Wystąpienie przeciwko temu przykazaniu to złamanie tabu.

Psycholog podkreśla, że są szanse, żeby rodzina się ze sobą dogadała. - Jeśli jakaś instytucja, na przykład sąd, wchodzi w rodzinę jednorazowo, to jeszcze nic straconego - zaznacza Miżowska. - Gorzej, jeśli instytucja będzie ingerować częściej. Wtedy są nikłe szanse na porozumienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki