Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bałuty to niezwykłe miejsce, prawdziwa legenda miasta Łodzi [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
Bałuciarze są lokalnynymi patriotami, dają temu wyraz przez napisy na murach
Bałuciarze są lokalnynymi patriotami, dają temu wyraz przez napisy na murach Grzegorz Gałasiński
Bałuty to najsłynniejsza łódzka dzielnica. Choć często nie jest do dobra sława. Mówi się, że strach chodzić po zmroku jej uliczkami. Czy jednak rzeczywiście Bałuty są tak niebezpieczne? Wielu łodzian jest dumnych, że mieszka właśnie w tej dzielnicy...

Ulica Wojska Polskiego to serce Bałut. Stoją tu kamienice pamiętające początek naszego wieku, okres międzywojenny, wojnę i getto. Na murach wymalowano graffiti wyrażające miłość do tej dzielnicy.

"Bałuty przy mnie stój, czy w drodze na melanż czy w drodze na bój" - napisał ktoś sprayem. Takie wyznania miłości do Bałut można spotkać w wielu miejscach. Wchodzimy do jednej z bram przy ul. Wojska Polskiego. Dwupiętrowa kamienica, duże podwórko, z którego wchodzi się do kolejnej bramy i następnej kamienicy. Wokół rzędy małych komórek. Z jednej z klatek schodowych w oficynie słychać głośny krzyk.

- Bo cię zaje..., stara k...! - słychać męski głos. - Jeszcze raz cię tu zobaczę!

Z klatki wybiega młoda dziewczyna w czarnych, farbowanych włosach i w dresie.

- Znowu się sąsiad upił i robi awantury! - mówi do sąsiadki, którą spotyka na podwórku, i znika w bramie. Sąsiadka, kobieta koło pięćdziesiątki, ubrana w czarne leginsy i czarną tunikę, jest bardziej rozmowna, choć spieszy się na spotkanie.

- Jestem już przyzwyczajona do takich scen - tłumaczy.- Z tym sąsiadem mamy zawsze kłopoty. Jak wypije za dużo, robi awantury. Ja tu mieszkam od dziecka, więc się nie boję. Wszyscy mnie znają... Ja ich też znam. Ci chłopcy, którzy dziś są najbardziej niebezpieczni, ale jak wypiją, to synowie moich koleżanek, koledzy córki...

Mieszkańcy starych kamienic w okolicy ul. Wojska Polskiego, Łagiewnickiej czy Franciszkańskiej do takich scen są przyzwyczajeni. W innej z bram przy Wojska Polskiego stoi dwóch mężczyzn. Jeden z nich ma niewiele ponad trzydzieści lat i chodzi o kuli.

- Po pijaku złamałem - tłumaczy Jacek. - Nie poszedłem od razu do lekarza i źle się zrosła. Musieliby mi jeszcze raz łamać...

Obok Jacka stoi jego rówieśnik w białym dresie adidasa. Choć nie chodzi o kulach, porusza się nieco chwiejnym krokiem. Jacek usprawiedliwia kumpla.

- Jasiu miał imieniny i wypił trochę za dużo piw, a nic nie jadł od rana - mówi. Jasiu kiwa się i zapewnia, że jest dumny, że pochodzi z Bałut. Tu się urodził, wychował. Zna każdą kamienicę, bramę.

- Tu jest spokojnie jak na wojnie! - dodaje. Po chwili przychodzi trzeci z kumpli z reklamówką z puszkami piwa. Jacek przeprasza i mówi, że muszą już iść. Trzeba przecież uczcić imieniny Janka...

Krystyna Sobczyk na Bałutach spędziła całe życie. I nie narzeka, że mieszka właśnie tu. Twierdzi, że przyzwyczaiła się do bałuckich klimatów. Nie wyobraża sobie życia w innej dzielnicy Łodzi.

- Tu mieszkali moi dziadkowie, rodzice i ja tu zostałam- twierdzi pani Krystyna. - Jestem typową bałuciarą! To na pewno nie bardziej niebezpieczna dzielnica niż inne. Mnie z Bałutami wiążą same miłe wspomnienia.

Razem z mamą i dziadkami mieszkała najpierw w kamienicy przy ul. Wojska Polskiego. Kiedyś był tam punkt apteczny, dziś mieści się tam zakład tapicerski.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Pamiętam, że kiedyś na naszych Bałutach życie skupiało się w podwórkach kamienic- wspomina pani Krystyna.- Wszyscy się znali, dzieci się razem bawiły, nikt się nie nudził.

Dziś pani Krystyna mieszka w bloku przy ul. Zielnej, który wybudowano w latach 50. Też nie narzeka. Sąsiadów ma dobrych, wszystkich zna. Choć na Bałuty wprowadziło się wielu nowych ludzi, inni się stąd wynieśli. Zmienił się przekrój mieszkańców tej dzielnicy.

- Z nożami tutaj nikt po ulicy nie biega! - śmieje się pani Krystyna. - Choć dawniej mówiono: Nie tykaj bałuciarza, bo bałuciarz katuje i serca wyjmuje! Na pewno Bałuty nie są gorszą dzielnicą niż inne w Łodzi. Pewnie, że zdarzy się, że komuś kto wyrwie torebkę. Ale takie rzeczy dzieją się też na Piotrkowskiej, Retkini, Widzewie.

Zdaniem Krystyny Sobczyk zła sława Bałut zaczęła się w czasach przedwojennych. I tak zostało.

Zygmunt Kobierski mieszka na Bałutach od dziecka, czyli 67 lat. Urodził się w 1947 roku. Jak pani Krystyna jest bałuciarzem z dziada pradziada. Wychował się w drewnianych domach w okolicy ul. Stefana. Tam mieszkał słynny Ślepy Maks, dziś byśmy powiedzieli, że gangster lub mafioso. Przed wojną bała się go cała Łódź. O Ślepym Maksie opowiadał panu Zygmuntowi dziadek Antoni.

- Mieszkał na ulicy Wąskiej, a więc koło Stefana, tej ulicy dziś nie ma - opowiada Zygmunt Kobierski. - Dziadek mówi, że jako chłopak parę razy widział Ślepego Maksa. Carski stójkowy zabił mu ojca. Maks dopadł stójkowego i zemścił się zabijając go. W bójce miał stracić oko. Od tego czasu nazywali go Ślepym Maksem. Stał się najważniejszą osobą na Bałutach.

Dziadek pana Zygmuntach mówił też, że przed wojną na Bałutach było wielkie łobuzerstwo.

- Zwłaszcza w rejonach ulic Zawiszy, Zgierskiej, Franciszkańskiej, Pieprzowej, czyli dzisiejszej Berlińskiego - wspomina opowieści dziadka pan Zygmunt. - Chłopaki chodzili z kastetami, nożami. Było tam trochę jak w Harlemie. Tyle, że oni toczyli bójki między sobą, ulica na ulicę. Na innych rzadko napadali. Choć kiedy do jakieś dziewczyny przychodził chłopak z innej dzielnicy, to musiał uważać, bo mógł dostać!

Przed wojną było niebezpiecznie, ale i bardzo biednie. Dziadek, a potem i ojciec, opowiadali mu, że przed wojną ludzie z Bałut chodzili pieszo do fabryk, bo tramwaje były bardzo drogie. Bilet kosztował 2 złote, a kilogram kiełbasy 1,8 zł.

- Większość pracowała u Poznańskiego, choć mój dziadek robił w fabryce na Łąkowej - dodaje pan Zygmunt. - Jako dobry tkacz zarabiał 200 złotych na miesiąc. Przed wojną to były duże pieniądze. I nie narzekał na pracę. Pracował po osiem godzin, nikt nie zmuszał go, by dłużej w fabryce zostawał.

Pan Zygmunt śmieje się, że na Bałutach zna każdy kamień. Kiedy na ul. Stefana i w okolicy zaczęli budować osiedle, jego rodzinę wysiedlili. Dostali mieszkanie w wieżowcu na ul. Łagiewnickiej.

- Mieszkam więc blisko swego starego domu - cieszy się emerytowany blacharz samochodowy. - Zresztą nie wyobrażam sobie przeprowadzki.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Pani Halina idzie do sklepu. Mieszka w blokach koło ul. Zielnej. Chodzi o kuli, ma Parkinsona i kłopoty z nogami. Ale stara się co jakiś czas wychodzić z domu. Na Bałutach, z krótką przerwą, mieszka, niemal całe swoje osiemdziesięcioletnie życie. Miała osiem lat, gdy wybuchła wojna. Mieszkała wtedy z rodzicami na ul. Mostowskiego. Potem zrobili tam getto, obóz dla młodocianych i wyprowadzili ich w okolice Dworca Fabrycznego. W międzyczasie Niemcy aresztowali jej ojca, który przed wojną pracował w łódzkim magistracie. Potem zginął w obozie koncentracyjnym. A jego córka Halina wyszła wcześnie za mąż. Mieszkała najpierw z mężem na Kozinach. Potem przenieśli się na ul. Zielną.

- W pięć osób w pokoju z kuchnią mieszkaliśmy i byliśmy szczęśliwi! - wspomina pani Halina. - Moim zdaniem to bardzo bezpieczna ulica. Nie bałabym się tu chodzić nawet wieczorami. Nie słyszałam o napadach czy mordercach. Tylko niedawno chłopcy podpalili reklamy w skrzynkach na listy. Sąsiad ich złapał, wytargał za uszy. Ja też im pogroziłam, że jeśli raz to zrobią, to pójdą do poprawczaka. Ale to był tylko taki szczeniacki wybryk. Ci chłopcy nie mieli więcej niż po dwanaście lat. Takie głupoty mogą przyjść dzieciom do głowy w każdym miejscu w Łodzi... U nas jak wszędzie, mieszkają artyści i złodzieje.

W podwórku kamienicy przy ul. Łagiewnickiej stoi trzech mężczyzn: Sławek, Wiesław i Darek. To bałuciarze od pokoleń.

- U nas jest tak samo niebezpiecznie jak na Kozinach czy Retkini - twierdzi pan Sławek.- Kiedyś, jak byłem chłopakiem, to gdy szło się do dziewczyny mieszkającej w innej dzielnicy, to trzeba było się liczyć z tym, że człowiek może oberwać. Byłem dla tamtych obcy, z Bałut. Teraz już tego nie ma. Może taka zła opinia za Bałutami się ciągnie, bo jest tu dużo biedy, wiele zniszczonych kamienic?

Panowie Darek i Wiesław przyznają, że najwięcej zamieszania robią 16-17-letni chłopcy. Gdy wypiją, a do tego naćpają się, to mogą być niebezpieczni. Wtedy takim trzeba schodzić z drogi.

- No i czasami są walki kibiców - opowiada pan Sławek.- Stare Bałuty są za Widzewem. Czasem więc wpadają tu chłopaki z "Limanki", którzy są za ŁKS-em. I jest wtedy walka. Raz, gdy tu się taka bójka zaczęła, to schowaliśmy się do klatki, bo różnie mogło być. Ostatnio jest spokój. Dawno nie widziałem chłopaków z tej grupy. Może siedzą?

Włodzimierz Pawlik jest nowym mieszkańcem Bałut. Dopiero od siedmiu lat mieszka na ul. Wojska Polskiego.

- Przez ten czas to tylko raz mi reflektor w samochodzie wybili - mówi. - Ale to robi gówniarstwo, nastolatkowie. Napiją się, wezmą narkotyki i głupieją. Nie narzekam. Czasem od brata wieczorami wracam i nikt mi nic nie robi. Zła sława Bałut wynika ztego, że mieszka tu wielu biednych ludzi. Część nie pracuje, inni robią na czarno...

Blisko 90-letni Jerzy Godek, emerytowany pracownik Instytutu Włókiennictwa, przyjechał do Łodzi po wojnie, z Kielc. Niemal cały czas mieszka na Bałutach. Mówi, że nie ma co straszyć ludzi tą dzielnicą i jej mieszkańcami. Nigdy nie odczuł tego, co mówi słynne łódzkie powiedzenie, że Bałuty i Chojny to naród "spokojny". I niech Bałuty pozostaną Bałutami...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki