Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzki folklor. Fabryczna dziewczyna, Antek cwaniak, zalewajka i migawka

Anna Gronczewska
Jedna z powojennych kapel łódzkich
Jedna z powojennych kapel łódzkich archiwum
Łódzki folklor nie jest pewnie tak bogaty i znany jak ten w Krakowie, Warszawie, Lwowie czy Wilnie, ale też mamy się czego wstydzić. To setki piosenek o Łodzi, łódzka kuchnia, miejskie legendy i trochę specyficznych określeń, które znają tylko łodzianie.

Minęły już czasy, gdy po łódzkich podwórkach chodziły kapele czy też panowie z mandolinami, akordeonem, którzy grali i śpiewali różne piosenki, ubrani w charakterystyczne za krótkie spodnie, opięte marynarki czy fikuśne czapki z daszkiem. W Łodzi nazywano ich andrusami. Jeszcze po wojnie w mieście było co najmniej kilka kapel podwórkowych, jak "Łodzianka", "Włókniarska Brać" czy "Kapela ze Wschodniej". Dziś pozostała w zasadzie tylko Bałucka Kapela Podwórkowa. Jej liderem jest łódzki taksówkarz Ryszard Ścibur. Gra na akordeonie, śpiewa. Z Kapelą Bałucką jest związany od lat siedemdziesiątych.

- Śpiewamy głównie o Łodzi, Bałutach - mówi pan Ryszard. - Jak choćby o Józku, który przyjechał do Łodzi i chciał grać rolę pana. Teraz w naszej kapeli gra pięć osób, z których dwie to już emeryci.

- Śpiewamy w stylu retro, dla przedwojennej młodzieży - śmieje się Ryszard Ścibur. - Ale kto chce, to przy naszej muzyce dobrze się zabawi, a nawet potańczy. Po ulicach, podwórkach nie chodzimy, choć słyszałem, że przed wojną tak właśnie grało wiele kapel. My nie chodzimy choćby ze względów praktycznych. Ja gram na dużym akordeonie, który sporo waży. Trudno z nim się przemieszczać. Poza tym Łódź jest biedna. Gdy ludzie widzą grające kapele to odwracają głowy, by nic nie wrzucić do kapelusza. Raz graliśmy po bałuckich podwórkach, ale zapłacił za to sponsor...

Od lat dziewięćdziesiątych w Kapeli Bałuckiej gra Czesław Grądzki, emerytowany pracowni Teatru Muzycznego w Łodzi. Tak jak Ryszard śpiewa i jeszcze gra na gitarze. W kapeli na bębnach gra też jego syn Domini, na basie Andrzej Czarnecki, a na skrzypcach Paweł Kuleczka.

- Gramy głównie piosenki związane z łódzkim folklorem - opowiada pan Czesław. - Jesteśmy w stanie przez dwie godziny grać i śpiewać piosenki o Łodzi. Wiele z nich skomponowali znani kompozytorzy związani z naszym miastem, jak choćby Piotr Hertel. Ale też gramy piosenki na ludową nutę. O tym jak włókniarki musiały pracować przez szesnaście godzin, czy też o łódzkich fabrykantach, na przykład o Grohmanie.

Piosenek o Łodzi jest bardzo dużo. Część znajduje się w "Śpiewniku łódzkim". Teksty wielu z nich zostały też opublikowane w latach siedemdziesiątych, w książce "Folklor robotniczej Łodzi". Część z nich śpiewano na nutę popularnych melodii patriotycznych, ludowych, a nawet kolęd. Znajdziemy tam między innymi balladę o Stefanie Okrzei czy patriocie Bogdanowiczu, który oddał życie za ojczyznę. Albo o towarzyszu Harnamie, który został zamordowany podczas masówki zorganizowanej w rocznicę wybuchu Rewolucji Październikowej. Możemy też znaleźć balladę o fabrycznej dziewczynie, która "w fabryce pracowała od najmłodszych lat, w fabryce tej poznała życie i cały świat". Ciekawa jest też piosenka mówiąca o życiu w czynszowej, łódzkiej kamienicy.

"W czynszowej małej kamienicy na Chojnach, gdzie kończy się piotrkowski trakt, w wieczornym smutku tej ulicy, w mieszkaniu, w którym wciąż miejsca brak" - napisał autor słów tej piosenki. - "Ta bieda byłaby wspanialsza, żeby nie dalsza rodzina ma. Dwanaście rodzin żre u mnie co dzień, dwanaście rodzin obżera mnie..."

Bieda i ciężki los łódzkich robotników przewija się wielu przedwojennych piosenkach o Łodzi. Jak choćby w tej: "Mój ojciec nie mógł dostać roboty, ni zapomogi z opieki, więc zamiast chleba kupił za złoty flaszkę karbolu z apteki".

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Znajdziemy też piosenkę śpiewaną na melodię popularnej kolędy:

"Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził, to byś i tutaj boso chodził, poszedłbyś do fabryki, podarłbyś swe buciki, bo i w mieście Łodzi też się boso chodzi. Gdybyś się Jezuniu w Łodzi urodził, to byś na Bałuty do nas przychodził."

Ale Kapela Bałucka śpiewa dziś o wiele weselsze piosenki. Jak na przykład Tango bałuckie tango, które "zostało już tylko w nas". Śpiewają też o pannie Franciszce, która mieszkała na Łagiewnickiej, za rogatkami, razem z rodzicielami i o Antku cwaniaku, który nosił kwiatek w klapie i z kolegami był na bakier...

- Dla mnie najpiękniejszą piosenką o Łodzi jest ta, która powstała podobno w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku - mówi Katarzyna Nowak, łódzka nauczycielka. - Nauczyłam się jej na koloniach w Grotnikach, na początku lat siedemdziesiątych. Potem śpiewało się ją na innych koloniach, obozach. Zaczyna się od słów: "Barwnych miast jest co niemiara, Berlin, Praga, Paryż, Rzym, a nas Łódź urzekła szara, łódzkich fabryk dym." Pewnie wielu łodzian z pokolenia czterdziesto- i pięćdziesięciolatków dobrze zna tę piosenkę...

Pani Katarzyna nie pamięta lat przedwojennych. A właśnie wtedy łódzkie podwórka stanowiły prawdziwą estradę. Odwiedzali je śpiewacy, muzycy, a nawet iluzjoniści i cyrkowcy. Co zamożniejsi mieszkańcy kamienicy wyglądali przez okna i rzucali parę groszy dla artystów. Bili też brawa, zachęcali do bisów. Często na łódzkich podwórkach gościli kataryniarze. Stanowili wielka atrakcję zwłaszcza dla dzieci. Kataryniarzowi towarzyszyła zwykle małpka na łańcuchu, czasem papuga. Atrakcję stanowiła też świnka morska.

Do folkloru łódzkiego na pewno można zaliczyć charakterystyczne dla Łodzi potrawy,choć nie ma ich zbyt wiele. W innych regionach kraju wiele osób dziwi się, że w naszym mieście jada się knedle z truskawkami i młodą kapustę. Do typowo łódzkiego jedzenia należy zaliczyć też zalewajkę. Dziś jest szeroko rozpowszechniona, ale korzenie tej zupy sięgają właśnie Łodzi i jej okolic. Pokrojone w kostkę ziemniaki zalewa się wodą i gotuje. Dodaje ziele angielskie, liść laurowy, czosnek, grzyby, po czym dolewa się do tego barszcz. Jest to więc skromniejsza wersja żurku. Z czasem jednak zaczęto dodawać do niej kiełbasę, skwarki i śmietanę. Najlepiej smakuje z pajdą świeżego chleba.

W Łodzi je się też prażoki, zwane też czasem dusichą. Gotuje się ziemniaki, odcedza, ale zostawia część wody, po czym ubija się z mąką. Całość podaje się ze skwarkami. Łódzką specjalnością są tzw. żelazne kluski. Robi się je z utartych, surowych ziemniaków, które wrzuca się na wrzątek i gotuje...

Z Łodzią związane są też miejskie legendy. Po łódzkich ulicach, w latach siedemdziesiątych też krążyła legendarna już czarna wołga. Jak głosiła plotka, jeździli nią Niemcy z RFN-u przebrani za zakonnice lub księży, by wzbudzić zaufanie. Zatrzymywali się przy idących ulicą dzieciach i wciągali do samochodu. W większości opowieści czarna wołga miała na szybach firanki. Z porwanych dzieci wysyssano krew, a ich zwłoki porzucano na śmietniku. Krew przeznaczoną dla niemieckich bogaczy przewożono przez granicę w samochodowych oponach, które miały biały kolor. To tylko jedna z wersji legend o czarnej wołdze. W każdym polskim mieście podawano ją z innymi szczegółami. Niekiedy zakonnicę i księży zastępowali pracownicy SB, Żydzi. Nie zmieniał się tylko samochód oraz to, że w plotkę tę wierzyły nie tylko dzieci, ale również dorośli. Jacek Kubiak, dziś 48-letni poważny inżynier z Łodzi, nigdy nie zapomni legendy o czarnej wołdze. Kiedy ta plotka ogarnęła jego osiedle miał 11 la i mocno wierzył, że dzieci są porywane.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Moja koleżanka opowiadała, że na naszym osiedlu pojawiła się taka wołga, a mieszkałem wtedy przy ul. Szpitalnej na Widzewie - wspomina. - Najpierw jeździła bardzo wolno, a potem zatrzymała się. Koleżanka twierdziła, że sama widziała jak ksiądz z zakonnicą wciągali dziewczynkę do samochodu. Potem wołga szybko odjechała. Bałem się później sam wyjść na ulicę, a jak już wyszedłem, to ciągle oglądałem się za siebie.

Katarzyna Nowak wspomina, że o czarnej wołdze rozmawiali nawet na religii.

- Nigdy na lekcji nie było takiej ciszy jak wtedy, gdy dyskutowaliśmy o czarnej wołdze! - śmieje się dziś Katarzyna. Pamięta też inną miejską legendę z tamtych czasów. Na koloniach letnich w Grotnikach dzieci powtarzały sobie, że na trzydziestolecie Polski Ludowej Niemcy mają zabić trzydzieści tysięcy polskich dzieci...

Elementem fokloru jest też gwara. Językoznawcy twierdzą, że nie możemy mówić o łódzkiej gwarze, ale o łodzianizmach już tak.

- Na przykład nie wiedziałem co to jest karownik - wyjaśniał Ryszard Bonisławski podczas debaty na temat łódzkiej gwary w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. - A to pracownik cegielni, który wozi na wózku cegły.

Ryszard Bonisławski pamięta, że jego babcia mówiła, że trzeba pokrychać ziemniaki, czyli je rozdrobnić, a na określenie wczasów używała słowa letniki.

Michał Jagiełło, autor słownika polsko-łódzkiego, zebrał kilkaset słów, uchodzących za łodzianizmy. Po konsultacji z Janem Miodkiem i Jerzym Bralczykiem, okazało się, że niemal wszystkie te wyrazy znane są też w innych rejonach Polski.

Możemy jednak mówić o kilku słowach, których znaczenie znają tylko łodzianie, takich jak migawka, czyli bilet miesięczny, krańcówka znana gdzie indziej jako pętla, czy angielka, poza Łodzią znana jako bułka paryska lub wrocławska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki