Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Open'er Festival: a jednak weterani

Dariusz Pawłowski
Tomasz Bolt
Weterani muzycznej sceny trzymają się mocno, młodsi zbyt szybko okazali się "zblazowani". Tegoroczna edycja Open'er Festival w Gdyni dość celnie oddała energię współczesności i stan nie tylko naszego społeczeństwa. A przy tym postawiła istotne pytania związane z przyszłością największych muzycznych festiwali w kraju.

Open'er to olbrzymie przedsięwzięcie, przemyślane i zorganizowane na piątkę z plusem, mające zaspokajać różne oczekiwania i gusty. W tym roku na pięciu scenach wystąpiło około 80 wykonawców, siłą rzeczy więc większość uczestników wydarzenia ocenia go i zapamiętuje tylko na podstawie części koncertów, które było w stanie "zaliczyć". Do najbardziej porywających występów należy zaliczyć koncerty największych gwiazd tegorocznej edycji, które prezentowały się na głównej scenie, ale i na pozostałych estradach można było odnaleźć sporo wspaniałości.

Pierwszego dnia festiwalu na głównej scenie wyróżnił się amerykański duet (choć na scenie występujący z towarzyszeniem innych muzyków) The Black Keys. Istniejąca od 2001 roku formacja tchnęła nowe życie w blues-rockową konwencję, prezentuje pozytywne, pobudzające granie, bardzo dobrze sprawdza się na żywo. Tym mocniej cieszy zaplanowany na luty przyszłego roku koncert The Black Keys w łódzkiej Atlas Arenie - do tego czasu powinni stać się jeszcze bardziej popularni w Polsce.

Tego samego dnia na głównej scenie solidne, ale w sumie przeciętne koncerty dały grupy Interpol i Foster The People. Drugi dzień rozpoczął się od lekkiego zaskoczenia - zespół MGMT, którego przyjemnie słucha się z płyt, na żywo okazał się przyprawiającym o ziewanie.

Za to gigantyczne Pearl Jam z wokalistą i gitarzystą Eddie Vedderem przypomniało, dlaczego tak entuzjastycznie pokochaliśmy kiedyś grunge i na czym polega moc rockowego występu.
Bezkompromisowość, brak kunktatorstwa, czysta radość grania i po prostu dobra muzyka sprawdziły się po raz kolejny i sprawdzać się będą zawsze. Wieczór zakończył Rudimental, który starał się bardzo, ale... trudno grać po Pearl Jam.

Trzeci dzień festiwalu to wyśmienity koncert Jacka White'a (dobrze znanego z grupy The White Stripes), który czerpał z wielu stylów amerykańskiej muzyki i wyzwolił silne emocje u publiczności. Gitarzystę i wokalistę poprzedził niezbyt zauważony Foals, a po północy wystąpiła Lykke Li, która choć jest bardzo interesującą artystką, także nie zachwyciła.

I w końcu ostatniego dnia imprezy "dołożyło do pieca" Faith No More. Niespożyty animusz, olbrzymia inwencja, szalona muzyka - zespół pod wodzą Mike'a Pattona, wokalisty i artysty totalnego (zaangażowanego w niezliczone projekty) robi niezapomniane wrażenie i miejmy nadzieję jeszcze długo będzie nas cieszył swoim podejściem do muzyki. Warto podkreślić, że właśnie w Polsce Faith No More oprócz hitów "Epic" czy "Easy" zagrali dzień po londyńskiej premierze kompozycje zwiastujące nową płytę. Działo się na scenie i będzie się działo w odtwarzaczu...

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

By dopełnić tego, co jeszcze wydarzyło się na dużej scenie, to kompletną porażką okazał się występ młodzieńców z The Horrors, którzy sprawiali wrażenie przekonania o swojej wielkości, a jednocześnie całkowitego znudzenia koniecznością przebywania na scenie. Dużo lepiej wypadli Phoenix, ale chyba też nie zostaną na lata w pamięci widzów.

Co udało mi się wyłuskać na pozostałych scenach? Bardzo dobrze wypadli Anglicy z Metronomy i amerykańskie siostry z zespołu Haim. Rewelacyjny koncert dała grupa The Afghan Whigs (znowu weterani z Gregiem Dullim w składzie), podobała się Banks. Sprawiała radość formacja Bastille, czarodziejski koncert zagrały dziewczyny z Warpaint. A po występie Royal Blood na Alterstage trzeba było wymienić część podłogi...

Silnie w Gdyni zaistniała Łódź. Za sprawą muzyków: bardzo dobre koncerty Kamp! oraz Lady Katee, która ma przed sobą dużą przyszłość; zagrali też Call The Sun i Daniel Spaleniak, widzowie zobaczyli spektakl "Podróż zimowa" (koprodukcja łódzkiego Teatru Powszechnego i Teatru Polskiego z Bydgoszczy), były łódzkie marki odzieżowe. I za sprawą obleganego łódzkiego stoiska (byliśmy jedynym miastem, które pokazało się w ten sposób na festiwalu).
I jedynie trudno uznać tegoroczny festiwal za wielki sukces frekwencyjny.

Być może z powodu trudnych czasów publiczność nie jest już w stanie "obsłużyć" wszystkich festiwali, być może widzowie robią się leniwi i chcą dziś imprez w centrach miast (stąd sukces łódzkiego Impactu i warszawskiego Orange'u). Ludzie z Alter Art przygotowali znów świetnie zorganizowany, dający szeroki przekrój muzyki festiwal, ale mają też o czym myśleć pracując nad kolejną edycją.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki