Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast akordeonu - elektronika, zamiast bimbru - drinki. Polskie wesele przechodzi ewolucję

Matylda Witkowska
Oczepiny, tak jak kiedyś, odbywają się o północy, ale niewiele mają wspólnego z dawnymi obrzędami. Wtedy goście uznawali pannę młodą za mężatkę, śpiewając frywolne przyśpiewki
Oczepiny, tak jak kiedyś, odbywają się o północy, ale niewiele mają wspólnego z dawnymi obrzędami. Wtedy goście uznawali pannę młodą za mężatkę, śpiewając frywolne przyśpiewki Przemysław Pokrycki/Reporter
Zamiast potyczek na przyśpiewki są erotyczne zabawy, zamiast bimbru - drinki, a miejsce podziękowań dla rodziców zajmują multimedialne prezentacje. Polskie wesele zmienia się, jednak wciąż ma za zadanie łączyć dwie obce sobie rodziny.

Pan Michał Ostrowski ma 87 lat i grał na weselach od 1948 roku. Pracował w okolicach Drezdenka na zachodzie kraju, gdzie po wojnie mieszali się przybysze z dawnych Kresów i innych rejonów Polski. Spotykali się na weselach i często, zamiast integrować, zaczynali bójkę.

- Zwłaszcza ci z Ukrainy mieli temperament. Wystarczyło, że jeden drugiego popchnął i już 10 czy 20 osób zaczynało się bić - opowiada pan Michał. - To było tak powszechne, że wesele bez bójki, nawet przy dobrej zabawie, uważano za nieudane.

Awanturom sprzyjał też styl konsumpcji alkoholu.

- Gdy zaczynałem pracę, nie było kupnych wódek. Królowały pędzone w domu bimbry. Na stole stawiało się kankę od mleka i chochlą nalewało alkohol do szklanek - wspomina muzyk.

Ale i wtedy potrafiono się bawić z klasą, wkładając w to całe serce. Choć dziś trudno to sobie wyobrazić, kapela grała oberki, polki, tanga i walce.

- Goście domagali się wręcz takich tańców. Czasy były trudne, ludzie chcieli się bawić. Jeśli nie wytańczyli się tak, że nie mogli złapać oddechu, to nie byli zadowoleni - mówi pan Michał. - Nie było wzmacniaczy i mikrofonów, więc po całej nocy palce miałem zdarte do krwi. Teraz muzyk nawet nie czuje, że gra na klawiszach - przyznaje.

Zespoły były liczniejsze niż dziś i miały więcej instrumentów. W kapeli u pana Michała były akordeon, skrzypce, perkusja, a nawet klarnet. Pani Ewa, mieszkająca w Pabianicach córka pana Michała, wciąż wspomina dzieciństwo, gdy wraz z siostrą czekała na powrót taty z wesela.

- Akordeon niósł na plecach, a w futerale miał torty, kiełbasy, alkohol i inne smakołyki. Członkowie orkiestry po weselu byli wtedy hojnie obdarowywani. Dla nas to była wielka atrakcja - wspomina.

Jednak czasy się zmieniły. Z pomocą przyszła elektronika i zespoły się skurczyły. Pracę straciło zwłaszcza wielu perkusistów. Ich najłatwiej zastąpić podkładem muzycznym.

Ale jeszcze Piotr Pająk, wodzirej z Pabianic, rozpoczynał karierę 20 lat temu od stanowiska tzw. stacza.

- To był czas, gdy instrumenty klawiszowe zaczęły mieć wgrane algorytmy perkusji i basów. W zespole nie było potrzebnych już tylu ludzi, jednak dwuosobowa grupa nie była na wesela wystarczająco prestiżowa. Przez całą noc udawałem więc, że gram na basie - wspomina wodzirej.

Sławomir Bartkiewicz, mąż pani Ewy, na weselach gra od końca lat 80. Pamięta imprezy w starym stylu: organizowane w remizach, z potyczkami na przyśpiewki przy oczepinach i obowiązkowym przyłączaniem się do toastów przez zespół.

- Teraz panuje podejście profesjonalne - mówi pan Sławomir. - Kiedyś nie napić się z zespołem było niehonorowo. Także kucharki dostawały swoją porcję. Teraz trudno sobie wyobrazić, by goście pili razem z kelnerami, kiedyś tak się zdarzało. Dla nas to raczej dobrze, bo można wrócić z pracy i nie być chorym - opowiada.
Nadal jednak zespół zostaje podjęty obiadem i otrzymuje symboliczną paczuszkę na wynos.

- To zazwyczaj kawałek ciasta, na wsi czasem także alkohol - mówi muzyk.

Jednak czasem z pokoleniowej tradycji ktoś się wyłamuje.

- Pamiętam wesele, na którym jako zespół nie dostaliśmy obiadu - wspomina Michał Ostrowski. - Wzięliśmy więc rowery i pojechaliśmy kilka kilometrów do najbliższej gospody, by się posilić. W tym czasie na sali goście już zjedli i zaczęli się niecierpliwić. Gdy usłyszeli, że zespół pojechał na obiad, zrobiła się straszna awantura. Państwo młodzi wyrzucili gospodarza wesela, przysłali po nas ciężarówkę, a na dodatek zapłacili za nasz obiad w gospodzie. Wróciliśmy i graliśmy do białego rana - wspomina.

Wesela się skracają: kiedyś wynajmowano salę w remizie na tydzień, przez dwa dni bawiło, a potem "porządkowało", w czym pomagali sąsiedzi i znajomi. Teraz, przy zabawach w restauracjach, bywa to niemożliwe.

Coraz rzadsze są tradycyjne oczepiny z ludowymi przyśpiewkami.

- Dawniej przy oczepinach popularne były potyczki na zwrotki między prowadzącym a gośćmi. Trzeba było mieć w głowie wiele zwrotek, a co bystrzejsi układali riposty na bieżąco. Niestety, zwyczaj ten powoli zanika - mówi Sławomir Bartkiewicz.

Jednak muzyk zatrudniający się na weselu w rejonie łowickim czy opoczyńskim wciąż musi znać ludowe utwory z tamtych stron.

- Państwo młodzi mogą ich nie chcieć, ale i tak dziadkowie lub wujkowie będą domagać się tradycyjnych piosenek, które na weselach grane są od lat - tłumaczy muzyk.

Podobnie bywa z disco polo.

- Nawet jeśli młodzi zarzekają się, że nie chcą takiej muzyki, to w czasie imprezy często ktoś podejdzie i poprosi o utwór "Jesteś szalona" dla cioci Krysi. I kogo wtedy zespół ma słuchać: zleceniodawców czy gości? - pyta Sławomir Bartkiewicz.

Podczas zabawy mogą wygrać goście, jednak w trakcie przygotowań najważniejsza jest para młoda. Czasy, gdy to rodzice decydowali o formie wesela, odchodzą do przeszłości. Teraz młodzi decydują i coraz częściej sami płacą.

Na obecnych przyjęciach pije się też dużo mniej alkoholu. Zdaniem Piotra Pająka, ma na to wpływ rozwój technik fotograficznych i filmowych.

- Ludzie wiedzą, że cały czas są fotograf i kamerzysta. Czują się trochę jak w Big Brotherze i w związku z tym zachowują się dużo ostrożniej - mówi.

Nie mija moda na obfite posiłki. Sprzymierzeńcem w tym trendzie jest internet.

- Kilkanaście lat temu porcje weselne zaczęły maleć. Ale jakieś 5, 7 lat temu pojawiła się moda na wrzucanie zdjęć do sieci i komentowanie ich. Restauratorzy wiedzą, że ich praca będzie oceniana. I nie mogą sobie pozwolić na oszczędności - tłumaczy Piotr Pająk.
Kilka lat temu minęła moda na przychodzenie na wesele w gorsetach i długich spódnicach.

- Teraz wszystkie kobiety, oprócz bardzo dostojnych starszych pań, przychodzą na wesela w krótkich sukienkach - zauważa Piotr Pająk.

Mija moda na tzw. wiejskie stoły z wędlinami i bimbrem, a także na hit ostatnich lat, czyli puszczone w powietrze lampiony. Ludzie zrozumieli, że są niebezpieczne.

- Sam wzywałem karetkę do gościa weselnego, któremu świeczka z lecącego lampionu spadła prosto w oko - opowiada Piotr Pająk. - Ostatecznie wyszedł z tego cało, ale przez pewien czas miał problemy zdrowotne.

Hitem ostatnich dwóch lat są multimedialne podziękowania rodzicom w formie filmików. Zamiast nieśmiertelnych "Cudownych rodziców" i kwiatów goście weselni oglądają przygotowane wcześniej nagranie z życzeniami.

Zmieniają się też oczepiny, czyli moment zamiany panieńskiego wianka na czepiec. Kiedyś w ich trakcie społeczność uznawała pannę młodą za mężatkę, śpiewając frywolne przyśpiewki. Potem była to chwila wesołych zabaw, często niezbyt mądrych lub z erotycznym podtekstem. Coraz więcej par rezygnuje z tego typu zabaw lub stara się je ograniczyć.

- Mój kuzyn podczas oczepin złamał sobie obojczyk - denerwuje się pani Joanna, łodzianka. - Zabawa polegała na kręceniu się wokół drewnianej łyżki, pobiegnięciu po kieliszek wódki, wypiciu go i znów kręceniu się wokół łyżki. Po kilku takich kolejkach zatoczył się i uderzył w stojący obok wiejski stół. Karetka zabrała go do szpitala, ale tam nie chcieli go przyjąć, bo był pijany. Musiał wrócić do domu, wytrzeźwieć i dopiero rano dowiedział się, że ma złamany obojczyk. Od tej pory nienawidzę oczepin - przyznaje.

Piotr Pająk swoich patentów na oczepiny nie zdradza, zapewnia jednak, że są one nowoczesne, ciekawe, dynamiczne i prowadzone z klasą.

- Zabawy mają pomagać dwóm obcym rodzinom lepiej się poznać - tłumaczy.

Jego zdaniem, w tym kierunku będą szły przyjęcia.

- Przyszłością wesel będzie team building, czyli budowanie wspólnoty i integracji w rodzinach - tłumaczy.

Choć coraz więcej par pobiera się w lipcu, to wciąż dla ludzi z branży jest to chwila oddechu między czerwcowym a sierpniowo-wrześniowym szczytem.

Rocznie w regionie łódzkim zawieranych jest około 12, 5 tys. małżeństw.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki