Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Skotnicki: Marzy mi się rafa koralowa w zoo...

Redakcja
Józef Skotnicki jest doktorem nauk przyrodniczych.  Opublikował wiele prac o zwierzętach nieudomowionych oraz monografię o Lesie Wolskim. Przez lata wykładał na Akademii Rolniczej w Krakowie. Jest członkiem Światowej Organizacji Ogrodów Zoologicznych i Akwariów
Józef Skotnicki jest doktorem nauk przyrodniczych. Opublikował wiele prac o zwierzętach nieudomowionych oraz monografię o Lesie Wolskim. Przez lata wykładał na Akademii Rolniczej w Krakowie. Jest członkiem Światowej Organizacji Ogrodów Zoologicznych i Akwariów Anna Kaczmarz
Krakowskie zoo w tym miesiącu obchodzi 85-lecie istnienia. Przez prawie połowę tego czasu kieruje nim wciąż ten sam człowiek. Józef Skotnicki opowiada o swoich sukcesach, a także trudnych chwilach w ogrodzie zoologicznym. Tłumaczy jak to miejsce się zmienia, wyjaśnia dlaczego w zoo nie ma niedźwiedzia, nosorożca ani goryla. Z dyrektorem- rozmawia Karolina Gawlik.

Zacznijmy od samego początku...
Mojego czy ogrodu? (śmiech). Oczywiście historia ogrodu jest ważniejsza, choć muszę powiedzieć, że 50 procent czasu istnienia zoo to również mój czas. W tym roku obchodzę jubileusz 40-lecia pracy w tym miejscu. Początkiem ogrodu była bażanciarnia przy Lasku Wolskim. Bażanty hodowano w klatkach, ludzie przyjeżdżali, oglądali, spacerowali. W międzyczasie grupa pasjonatów przyrodników postanowiła założyć prawdziwy ogród zoologiczny. Budowano go trzy lata, po czym sprowadzono zwierzęta. W dniu otwarcia mieliśmy 94 gatunki ssaków, 98 ptaków i 12 gadów, czyli sporo. Prezentowane były tu głównie zwierzaki rodzime, jak jelenie, sarny, ale również egzotyczne - małpy, później lwy, lamparty czy jaguary. Początkowo w zoo była tylko jedna ścieżka dla zwiedzających. Co ciekawe, wzdłuż niej zachowały się do dziś ogromne, wiekowe tuje. Kilka lat temu jedna z tych tui została porażona piorunem, złamał się wierzchołek i musieliśmy ją usunąć. Liczyliśmy słoje i okazało się, że ich liczba odpowiada dokładnie dacie otwarcia ogrodu!

Jak wtedy sprowadzano zwierzęta?

Transport należał do osoby, która dokonywała zakupu. Przez długie lata zakupy były realizowane w firmach, które handlowały zwierzętami. Jedna z najbardziej znanych w Europie była w Hamburgu. Na jej podwalinach powstał zresztą ogród w Hamburgu, który istnieje do dzisiaj. W 1963 roku w ramach tzw. importu centralnego ministerstwo organizowało import zwierząt dla wszystkich ogrodów na terenie Polski. Przeznaczyło pulę dewiz i delegowało odpowiedniego pracownika, który dokonywał zakupu za granicą w ogrodach lub u handlarzy. Tak sprowadzono 10 słoni z Indii. Nam dostała się Kinga urodzona w Kalkucie.

Jak funkcjonowało zoo w czasie II wojny światowej?
Las Wolski i ogród był pod nadzorem niemieckim, z tego względu, że na skałach przegorzalskich, czyli na skraju Lasku Wolskiego, znajdowała się letnia rezydencja gestapo. Dziś mieści się tam obiekt Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracownicy zoo pozostali nasi. Mimo sąsiedztwa wojsk okupanta, Armia Krajowa tu przechowywała np. broń w klatce niedźwiedziej. Do niedźwiedzia nikt by nie wszedł, bo było to zbyt niebezpieczne. Część zwierząt wywieziono do Niemiec - cztery żubry pod koniec wojny wyjechały do Berlina. Niemcy nie zdążyli ich jednak dostarczyć, bo w wyniku nalotu wszystkie zginęły.

Jaki był najdramatyczniejszy moment w historii zoo?
Było ich wiele. Przed transformacją ustrojową mieliśmy ogromny problem z mięsem, cytrusami, rybami. Przed stanem wojennym na półkach sklepowych stały tylko butelki octu, a my musieliśmy wykarmić zwierzęta. Dla kierownictwa było to trudne zadanie, żeby wszystko to, co zostało zdobyte, rzeczywiście dotarło do zwierząt. Natomiast z hodowlanych przypadków najgorszy był upadek słonicy Kingi. Utrzymywałem wtedy bliskie kontakty z dyrektorem Gucwińskim z Wrocławia, na którego programach telewizyjnych wychowywały się pokolenia hodowców. Zadzwoniłem wtedy do niego jako lekarza weterynarii, żeby spytać, co zrobić z leżącym słoniem. Wiedziałem, że tak jak wieloryb wyrzucony na plażę, słoń dusi się pod własnych ciężarem. Powiedział: "Nie zazdroszczę ci... widok leżącego i odchodzącego słonia to najgorszy widok w ogrodzie zoologicznym". To się sprawdziło. Próbowaliśmy ją jeszcze ratować. Ściągnęliśmy ekipę straży pożarnej, która podkładała ogromne poduszki pod grzbiet Kingi, starając się po ich nadmuchaniu postawić ją do pionu. Niestety, nie udało się jej pomóc.

Płakał Pan wtedy?

Raczej nie płaczę, ale było to bardzo ciężkie przeżycie.

A jaka była największa kradzież w ogrodzie?
Była jedna brutalna, żeby nie powiedzieć: chamska. Zabito wydrę, chodziło oczywiście o jej skórę. Zoo wszystkim się kojarzy z uczuciem radości, spokoju, a to nie jest tak do końca. Dla personelu to ciężki kawałek pracy. Wszystkim się wydaje, że tu się wypoczywa. Nieprawda. Codziennie spotykamy się z chorobami, śmiercią, ale też urodzinami - te miłe akcenty nagradzają smak goryczy. To żywe organizmy, a my musimy je odpowiednio poprowadzić.

Pamięta Pan najbardziej spektakularną ucieczkę z ogrodu?

Mieliśmy dosyć groźną ucieczkę Michała i Kaśki - dwóch szympansów. Kaśka była inteligentna, Michał głupi, ale nieprawdopodobnie mocny. Klatki wtedy miały pręty w formie pustych rurek. Michał dzień przed ucieczką pukał kostką w poszczególne pręty, a Kaśka przykładała ucho i nasłuchiwała. Szukali słabego punktu.

Znalazły?
Michał zdołał ukruszyć dwie słabsze rurki i zrobił sobie miejsce do wyjścia. Początkowo uciekły na najwyższe drzewo koło wybiegu. Zoo zostało zamknięte. Pracowała wtedy u nas wspaniała pielęgniarka - pani Stachowa, która miała świetny kontakt z małpami. Wołała je, one zeszły na dół, ale mimo to czmychnęły na przystanek autobusowy. Były zdezorientowane, nie wiedziały co zrobić. Myślałem sobie: "Boże kochany, jak je ściągnąć, skoro przestały reagować na wołania pani Stachowej?!". W pewnym momencie przypomniałem sobie jednak, że małpy boją się ciągnika. Jeden z pracowników wyjechał ciągnikiem na ten przystanek. W momencie szympansy wróciły do małpiarni. Pamiętam, jak pani Stachowa wzięła bardzo energicznie Michała do klatki - szedł pokornie jak małe dziecko. Kaśka wróciła spokojnie do klatki, ale Michał sam nie chciał. Pani Stachowa poszła z nim, ale kiedy chciała wyjść, objął ją z całej siły. Wiedziała, że się nie wyrwie. Przez jakiś czas głaskała go, skrobała go za uszkiem, zainteresowała go czymś i udało jej się opuścić klatkę.

Czy przywiązuje się Pan do zwierząt?

Bardzo. Ale szczególnie przywiązują się pielęgniarze. To pasjonaci, dlatego jeśli coś sugerują, to staramy się to realizować. Ostatnio w pawilonie dla żyraf wykonaliśmy pełny monitoring boksu, wejścia, wybiegu. Pielęgniarze mają dzięki temu podgląd wszystkiego, co dzieje się ich gospodarstwie. Zarówno pielęgniarze jak i kierownictwo to ogrodowi patrioci. To nie jest taka praca, że idzie się do biura, zamyka szufladę, drzwi i wraca do domu. Zoo zajmuje myśli człowieka, prowokuje do przemyśleń, pisania, do przyjazdów tutaj również poza godzinami pracy.

Ma Pan takie momenty, że Panu żal tych zwierzaków?
Zupełnie inaczej do tego podchodzę, bo wiem, że są to zwierzęta urodzone w niewoli, a te nie potrafią żyć bezpiecznie na wolności. Taką dewizę zawsze reprezentowałem na arenie międzynarodowej. Dążymy do tego, aby funkcjonował taki system w Europie, żeby nie kupować zwierząt od handlarzy. W ramach europejskich programów hodowlanych wymieniamy się gatunkami. Na przestrzeni lat w naszym zoo rozmnożyliśmy aż 100 gatunków ginących i zagrożonych wyginięciem. Wśród nich takie zwierzęta jak Koń Przewalskiego - jedyny dziko żyjący koń, który wyginął na oczach naszego pokolenia, czy jeleń Milu, który wyginął w III wieku naszej ery. Mieliśmy też cudowne rozmnożenie kondorów. To pierwszy w Polsce i trzeci na świecie przypadek takich narodzin w niewoli. Odchowujemy właśnie piątego osobnika. Piękny wynik. Architektura w zoo też się zmienia. Z klasycznych klatek przeszliśmy na nowoczesne konstrukcje.

Opieka nad którym zwierzęciem należy do najtrudniejszych?

W tej chwili na pewno możemy tak mówić o żyrafach i słoniach. Słoń musi mieć np. wykonywany pedicure. Do tego potrzebne są ogromne obcęgi, tasaki, młotki, piłki. Wycina się też skórki, bo u słonia one porastają i pękają, a wtedy może dochodzić do tworzenia groźnych ran. Tak było w przypadku Kingi. Wiele lat leczyliśmy u niej tę chorą nogę. Ciężar słonia jest tak ogromny, że ukrwienie części stąpającej nóg jest słabsze niż u innych zwierząt. Jakakolwiek infekcja może być groźna dla zdrowia i życia.

A dlaczego żyrafa?
Żyrafa jest natomiast bardzo podatna na stres. Reaguje na wszystkie zjawiska zewnętrzne, a jak zlękniona odskoczy gwałtownie, może sobie zrobić krzywdę.

Z czego jest Pan tak naprawdę dumny?
Ze zmiany charakteru ogrodu. Udało się zrobić zoo bardziej nowoczesne, pozbyliśmy się ogrodzeń, siatek, krat, które nadawały wrażenie ciężkości. Poza wybiegami kopytnymi, od zwierząt oddziela nas tylko fosa, więc jest z nimi duży kontakt. Rozerwaliśmy ciągłość klatek, które niegdyś stykały się i przebiegały jedna za drugą. Zrobiliśmy to za pomocą zieleni, która osłania każdy następny obiekt. To jest ciekawsze, bo zwiedzający spotyka cały czas coś nowego.

Zwiedzający zauważają, że zmieniła się szata roślinna.

Ogród położony jest w lesie liściastym, więc prawie pół roku było tu szaro, pusto, ponuro. Przez wprowadzenie zimozielonych roślin, ogród nabrał charakteru. Widać je nawet pod pokrywą śnieżną. To zachwyca ludzi. Wprowadzanie zieleni szło w parze z dużą dyscypliną higieny. Ogród nie może brzydko pachnieć. Co prawda są takie gatunki jak wilk grzywiasty, który ma gruczoły piżmowe i zapach ten czuć z daleka, ale to naturalne. Pielęgniarze doskonale wiedzą, że w sferze higieny wszystko musi chodzić jak w zegarku. Codziennie są sprzątane chodniki, wybiegi, klatki, wymieniany piasek. Nie mamy ekstra ekipy sprzątającej jak w biurach.

Widać w ogrodzie dużo grup młodych ludzi...

Współpracujemy z domami dziecka, z młodzieżą upośledzoną, z porażeniem mózgowym, z chorymi na downa, ze szpitalami psychiatrycznymi czy szkołą dla niewidomych. Mają u nas bezpłatny wstęp, przyjeżdżają z opiekunami na zajęcia. Kontakt ze zwierzętami to jedna z metod terapeutycznych. Największym skarbem wśród wszystkich upominków, jakie dostałem, to figurki z plasteliny: słonik, uchatka i nosorożec wykonane przez osoby niewidome. Tylko po opisaniu jak wyglądają, dziecko potrafiło wiernie odwzorować te zwierzaki. Cieszę się, że osoby chore mogą u nas czerpać radość.

Ma Pan jakiegoś pupilka wśród zwierząt?

Wszystkie traktuję równo, choć bardzo lubię pantery śnieżne. To piękne zwierzę, o bardzo ciekawym charakterze. Groźny drapieżnik, ale jednocześnie bardzo spokojny i wyważony. Nic dziwnego, żyją wysoko w górach, na pułapie aż 5 tysięcy metrów nad poziomem morza.

Jaki jest stosunek zwiedzających do zwierząt?
Dawniej był dramatyczny. Mieliśmy naprawdę tragiczne przypadki. Kiedyś mężczyzna w wieku około 45 lat przyszedł podpity do zoo, trzymał w ręku harmonijkę. Podszedł do klatki z lwicami, przeszedł przez barierkę ochronną, przełożył rękę i zaczął je drażnić. Rzecz jasna nie były zainteresowane harmonijką, tylko złapały go powyżej łokcia. Jedna trzymała rękę, druga drapała pazurami. Opatrywaliśmy go, ściągnęliśmy pogotowie, ale i tak amputowano mu rękę. Gdy wprowadziliśmy uchatki, to podczas czyszczenia wody aż trzy czwarte wiader wypełnionych było metalowymi haczykami, agrafkami, kamieniami przeróżnej wielkości. Do dziś bulwersuje mnie śmierć pięknego samca uchatki patagońskiej.

Co się stało?
Był on bardzo ufny, stawał na podeście, żeby być blisko ludzi. Myślałem, że zwiedzający to uszanują. Pewnego dnia padł. Zrobiliśmy sekcję. W żołądku miał wielki kamień, który sperforował jego ścianę. Innym razem młoda uchatka się topiła, a przecież to zwierzę wodne. Lekarz stwierdził, że miała ogromnego krwiaka na głowie. Ktoś rzucił w nią kamieniem, ogłuszył ją, a ona poszła na dno. Żeby temu przeciwdziałać zamontowaliśmy szyby u uchatek.

A dziś ?
Jest nieco lepiej i z czystością i z karmieniem. Czystość wymusza czystość. Porządek u nas powoduje, że ludzie to szanują. W ostatni weekend odwiedziło nas 7 tysięcy osób i wszystko było bez zarzutu.

Czuje się Pan spełniony ?
Jeśli jest się ambitnym, ma się plany, kocha swoją pracę, to człowiek nigdy nie będzie czuł się spełniony. Ale to, czego nie mogłem zrobić teraz, odrobię w następnym wcieleniu (śmiech).

To czego Panu brakuje w tym pięknym krakowskim ogrodzie zoologicznym?
Nie mamy goryli ani orangutanów, bo brakuje dla nich pawilonu. Moglibyśmy mieć za darmo niedźwiedzie różnych gatunków, ale... nie posiadamy wybiegu. Mieliśmy też już nosorożca, którego ofiarował nam ogród w Norymberdze. Ale z tych samych względów nie mogliśmy go sprowadzić do Krakowa - a trzeba powiedzieć, ze obecnie jest to gatunek na wagę złota. Nie mamy też porządnej ptaszarni. Marzy mi się piękne egzotarium, z morskimi akwariami, rafą koralową. Teraz mamy tylko jego namiastkę.

Zawsze chciał Pan pracować w zoo?

Skądże. Byłem biologiem. Po studiach pracowałem ponad 10 lat w Instytucie Zootechniki, tam zrobiłem doktorat i wyjechałem do Instytutu Maxa Plancka w RFN. Po tym pobycie zaproponowano mi pracę dyrektora zoo. Po dłuższym namyśle zdecydowałem się i tak już pracuję od 40 lat. Na początku to był naprawdę ciężki kawałek chleba.

Żałuje Pan?
W tej chwili w ogóle nie żałuję. Lubię tę pracę, te zwierzęta. Daje mi to mnóstwo satysfakcji. Tylko szkoda, że mam tak mało czasu, bo bardzo lubię też o nich pisać.

Ma Pan w domu zwierzę?
Miałem sukę owczarka alzackiego. Była prawdziwym członkiem rodziny. Kiedy leżałem chory w łóżku, kładła głowę i godzinami na mnie patrzyła. Na okres choroby przenosiła się też z legowiska pod stołem w kuchni, pod drzwi mojego pokoju. Po chorobie wracała do siebie, niesamowite.

Przed Panem, za pięć lat, 90-lecie zoo.
Dusza by chciała... ale czy to możliwe?

CO TY WIESZ O WIŚLE? CO TY WIESZ O CRACOVII? WEŹ UDZIAŁ W QUIZIE!"

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska