Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łódzkie lokale: "Bal Mleczny" w Klubie Dziennikarza

Redakcja
Dariusz Romanowicz
Poniższy tekst pochodzi z książki Jerzego "Krzywika" Kaźmierczyka zatytułowanej "Lorneta z meduzą", wydanej przez Dom Wydawniczy Księży Młyn Michał Koliński (www.km.com.pl)

Klub Dziennikarza zaprasza jutro o godz. 22 na "Bal Mleczny", organizowany wspólnie z Okręgową Spółdzielnią Mleczarską. W programie degustacja: jogurtu, twarożków, cocktaili, milk-koniaku itp. Gra kwintet J. Krzywika. W. Armacki - fotrepian. Z. Rędzikowski - bas. Z. Samul - perkusja. Posiadacze kart klubowych mogą już nabywać bilety na imprezę.

Notatka tej treści ukazała się w "Dzienniku Łódzkim" 16 lutego 1968 roku.

Nazajutrz, w sobotę, orkiestra godzinę wcześniej stawiła się w powiększonym składzie osobowym. Już parę chałtur wcześniej dołączył do zespołu trębacz Andrzej Idon-Wojciechowski. Na taki bal zespół muzyczny musiał być odpowiednio przygotowany. Alina Grabowska, organizatorka, miała takie życzenie i chłopcy w komplecie stawili się przed jej oblicze, tym ochotniej, że zbiórka była zarządzona przy bufecie. (...).

Idon już na wstępie oznajmił, że… dziś nie wystąpi, albowiem nie ma go w gazecie, choć "stało napisane", że gra kwintet, a on jest przecież podporą właśnie kwintetu. Na co pianista:

- Co się dziwisz? Nie słyszałeś, że prasa kłamie?

Faktycznie. W południe na głównej ulicy miasta demonstrowali młodzi ludzie z bardzo głośnym postulatem widocznym na licznych transparentach: "Prasa kłamie!". Rozpoczynał się rok 1968.

Grabowska przyniosła pięć białych fartuchów wiązanych w pasie, takie, jakie noszą pracownicy mleczarni, ci od serwatki. Kapela nawet fajnie wyglądała.

- Jeszcze brakuje gumiaków - rezonował złośliwie Idon.

- Cicho! Ciebie tu nie ma. W gazecie nie było, artysty nie ma.

- Prasa kłamie, prasa kłamie!

Trębacz chodził po klubowej estradzie z kartą mlecznego menu przewidzianego na bal jak z transparentem.

- Idon, nie udawaj protestanta!

- Protestującego, klarnecie jeden! - pouczał trębacz Idon.

Mleczny Bal w Klubie Dziennikarza zapowiadał się atrakcyjnie. Sala klubowa była gustownie ustrojona białymi elementami, symbolizującymi chyba mleko i jego pochodne. Wisiał nawet ozdobny plakat z hasłem: "Mleko pijemy - dłużej żyjemy". Idon kąśliwie zauważył: - Brakuje jeszcze jednego: "Redaktor mleko pił - krócej żył".

Orkiestra klubowa była już odpowiednio przyodziana, mlecznego poloneza czas było zacząć.

W poniedziałek rzędem, na barowych stołkach oparci łokciami o szynkwas Janeczki, wielce zatroskani siedzieli wykonawcy sobotniej zabawy. Klubowy bar był ich Canossą, a pani Janka niczym papież rozgrzeszała sprawców, dolewając im do kielichów płyn pokutny. Przed każdym, w pękatym szkle, mieniła się pięknym brązem "Pliska". Alina Grabowska na czele tego hufca wyzywającym wzrokiem toczyła dookoła, gotowa brać na pierś wszelkie razy od sobotnich balowiczów. Przechodzący obok baru panowie redaktorzy, niby to nie zwracając uwagi na siedzących, syczeli przez zaciśnięte usta, ale z uśmiechem:

- Bal Mleczny, bar mleczny!

- Mleka im się zachciało!

- W barze mlecznym grać!

- Całe szczęście, że byli za barem fachowcy z OSM - radośnie kwilił redaktor o imieniu Lucjusz, czyli pan Włodkowski.

- Te drugie, znaczy, późniejsze zestawy koktajlowe były wspaniałe. To rewelacja!

Wiesław Machejko głośno doceniał produkcję zespołu OSM z solistką Grabowską na czele.

- Mleczarze jajcarze! - skandował przechodzący obok z udawaną odrazą Roman Gorzelski. (...)
A było to tak: W sobotę o godzinie dziesiątej wieczorem w Klubie Dziennikarza rozpoczął się "Bal Mleczny" - szeroko i wielokrotnie reklamowany w prasie jako wyjątkowa atrakcja, albowiem po raz pierwszy w mieście Łodzi nie będzie na balu wódki!

Tak jest. To nie pomyłka. Nie będzie żadnego alkoholu! Zapytany o ten iście szatański pomysł na taki bal w mieście Łodzi i w Klubie Dziennikarza pan redaktor z "Karuzeli" Adam Ochocki odpowiedział:

- Czy widział Polak jakiś bal taki? Nie widział i nie chce zobaczyć. Zbrzydziłby się okrutnie. Bal bez wódki? W Polsce? Ludzie!

Jerzy Wilmański absolutnie był tego samego zdania i skwapliwie wtórował koledze, "obalając" pod okiem pani Janeczki już drugiego kusztyczka.

Gadali podobnie i inni panowie redaktorzy, ale na bal przyszli. Nie wierzyli, że to może się zdarzyć. Żeby tak bez wódki? Przyszli i zobaczyli.

Orkiestra zagrała pierwszy kawałek, czyli amerykański standard Sweet Sou. To Idona ulubiony utwór. Gra na trąbce i śpiewa: "Kto tak pięknie gra/to ja i ty…" i dalej, swingującą improwizacją w asyście Krzywikowego klarnetu, toczą dixielandowe frazy. W połowie utworu, już po fajnej swingowej wstawce Idona, ten odkłada trąbkę i w asyście Aliny Grabowskiej - oczywiście oboje ślicznie ubrani w fartuchy, maślankowe - razem z naczelnym dyrektorem Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej, też w bieli, ruszyli do stolików, rozdając za darmo kubki z jogurtem truskawkowym, absolutną nowością w tym czasie.

Reakcja obdarowanych gości była różna. Panie z należnym damom wdziękiem przyjmowały podarunek i z pomocą męskich paznokci otwierały kubeczek i dołączoną drewnianą szpatułką, podobną do tych co doktor w gardłach szpera, spożywały zawartość. Już na tym etapie miny panów nie wróżyły wzmożonej konsumpcji tego produktu. Twarożki, które obsługa również serwowała uczestnikom mlecznego balu, już zupełnie pognębiły męską część balowiczów. Z widoczną ciekawością i miną zagubionego wędrowca na piaskach pustyni, spoglądali w kierunku baru. Mieli strach w oczach! Na barowych półkach nie było butelek z wykwintnymi wódkami, które zawsze tam stały. Nie było za bufetem Janeczki, zawsze tam stojącej, rozlewającej ochoczo te złociste trunki do kieliszków. Zły to znak. Byli za to panowie w białych kitlach, krzątający się za bufetem zastawionym butelkami wypełnionymi płynem w kolorze białym. Złowróżbne skojarzenie jeszcze bardziej zasępiło oblicza męskiej części sali.

Bezradnych i zszokowanych panów pocieszał napis nad bufetem: "Nowość! Milk-koniak, naszym napojem!". A jednak jest jakaś nadzieja. Słowo "koniak", mimo że poprzedzało je jakieś fikuśne słowo "milk", dawało szansę na właściwy męskim gardłom płyn konsumpcyjny.

Nic to, że grała już muzyka, a panie do tańca się rwały. Panowie ławą ruszyli do baru. Tańce muszą mieć właściwą temperaturę emocjonalną, a nic jej tak nie podnosi, jak dwie szybkie pięćdziesiątki z lodu.

W oka mgnieniu panowie utworzyli dwa szczelne szeregi i las wyciągniętych rąk uchwycił wysokie, cienkościenne szkła z milk-koniakiem.

Po chwili cicho jakoś zrobiło się w szeregach panów. Złowroga to była cisza. Nawet orkiestra grająca rzewnego bluesa z niepokojem zerkała w kierunku baru, przy którym od zawsze było głośno. Teraz cisza. Nagle dwa rzędy panów, niczym kohorta rzymskich legionistów, zgodnym ruchem obróciła się i ławą ruszyła w kierunku orkiestry.

Na czele tego groźnego hufca szedł redaktor Gustaw Markun. Mąż okazały w posturze, a skąpe owłosienie skroni odsłaniało jeszcze bardziej surowe oblicze jego. Stanął i rzekł:

- Teraz nie gramy panowie muzycy. Nie gramy! Teraz idziemy do baru pić! Tak jest pić milk-koniak, bo podobno to pomysł orkiestry, a zatem musicie przecież popróbować. Wasza szefowa Alina już pije. Idona jeszcze nie złapaliśmy.
I stało się. Rzeczywiście "milk-koniak" był płynem niepijalnym i nieprawdą jest, jakoby był wymysłem orkiestry. Nie pomogły prośby i błagania. Orkiestra "pod okiem" kohorty rozeźlonych panów redaktorów, siedziała rzędem przy barze i piła. Tuż obok wielce strapiona Alina Grabowska, która jak rzadko kto znała się na trunkach, i to w każdej postaci: koktajli i na surowo (jak nazywała wódkę czystą). Takiego jednak zestawu o nazwie "milk-koniak" nie trawiła. Tragedia wisiała w powietrzu. Jeszcze szklaneczka tego szatańskiego płynu, pomysłu OSM (czytaj: Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej), i orkiestra stanie się nieużyteczna. Nie z powodu opilstwa. Ale konieczności długiego pobytu w ustronnym miejscu. (...)

Po tych karniakach orkiestra już z honorami za dzielność odprowadzona została na estradę. Za mikrofonem gotowy do grania i śpiewania stał Idon i z wyrzutem w głosie przemówił:

- Jakoś długo was chłopcy nie było, a grać trzeba.

Miał szczęście, że reszta orkiestry bardzo "obsłabiona" była.

Faktycznie czynności balowania, czyli tańce w parach mieszanych, były poważnie zagrożone. Hufiec panów pozbawiony płynów prawie że ustrojowych toczył bój o prawidłowe traktowanie człowieka płci męskiej. Kupą zgromadzeni przy barze widać było, że już pertraktują z panami odzianymi w białe fartuchy, tymi od OSM. Była wśród nich cudem jakimś odnaleziona Janeczka, no i oczywiście Alina.

Napis nad barem Milk-koniak pozostał, ale półki zapełniały się sukcesywnie właściwymi butelkami z prawdziwą zawartością, jaka jest przynależna butelkom z takimi etykietami. Jednak mimo wszystko coś dziwnego działo się w barze. Niespotykanego do tej chwili. Butelki z mlekiem nie ustąpiły całkowicie miejsca tym właściwym. Wręcz odwrotnie, pojawiły się w zwiększonej ilości? Grupa robocza pod przejętym dowództwem pani Janeczki i Aliny Grabowskiej działała z widocznym skutkiem. (...).

Zabawa z tańcami nabierała właściwego tempa i realizowały się tradycyjne maniery panujące w tym klubie, a jednak było coś innego, nowego i zauważalnego. Na stołach i w rękach balowiczów widać było wysokie szklanki koktajlowe napełnione białym płynem i… Oni to pili?!

To na tym balu, który miał być mleczny, biesiadnicy posmakowali i doszli do wniosku, że można pić mleko z… wódką! Tak jest. Można, bo "to" jest smaczne i nie szkodzi nawet aborygenom znad rzeki Łódki.

Jak to się stało? Noc, zabawa. Jest wódka, nie ma popitki, bo takowej na balu mlecznym nie przewidywano. Zakąszać natomiast Polak musi. Były jajka, ale nie było pieca i patelni. Były natomiast lody o różnych smakach. I tu na wysokości zadania stanęli panowie w białych kitlach, ci z OSM-u, którzy pod wodzą Aliny Grabowskiej coś tam kombinowali, dyskutowali i po dłuższej chwili zaczęli serwować koktajle na… bazie mleka, jajek i lodów, oczywiście z odpowiednią zawartością wódki czystej. (...)

Panowie z należnym uznaniem, z szacunkiem, małymi łyczkami sączyli jakby z niedowierzaniem ów płyn. Co z tego, że biały był?

"Kręcił" właściwie. (...)

PS. Po latach, kiedy to redaktorzy mogli już podróżować po świecie, w Hurghadzie, na licznych plażach Costa Brava lub nawet na Ipanema, podawali im koktajl, który przecież oni znali już od lat. Pijali go w swoim klubie lata temu, tyle tylko, że ten tu był cholernie drogi i nazywał się "Malibu".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki