Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy lekarze odpowiadają za śmierć studenta politechniki?

Jaroslaw Kosmatka
Jaroslaw Kosmatka
Piotr Krzyżanowski
Gdy pogotowie zabierało po wypadku 22-letniego studenta, żył. W jednym szpitalu go nie przyjęli. Do drugiego karetka już nie zdążyła dojechać.

Łukasz Bednarz w czerwcu przygotowywał się do trudnych egzaminów na Politechnice Wrocławskiej. Ostatni egzamin zdał w piątek, 27 czerwca. Niestety, był to ostatni egzamin w jego życiu.

Pochodzący z Sulęcina (woj. lubuskie) chłopak miał już wracać do domu na zasłużone wakacje. Czekała go jeszcze jedna miła sprawa. W sobotę miał wziąć udział w weselu znajomych. Na imprezę w Łodzi poszedł ze swoją dziewczyną.

Gdy wyszli nad ranem w niedzielę, 29 czerwca, z sali balowej zorientowali się, że nie mają gotówki na taksówkę. Postanowili iść pieszo ul. Brzezińską w kierunku centrum Łodzi, aby skorzystać z bankomatu. Szli dyskutując, gdy w pewnym momencie Łukasz niespodziewanie wyszedł na jezdnię.

- Wszedł wprost pod nadjeżdżający samochód - mówi Anna Bednarz, mama Łukasza.

Kierowca nie miał żadnych szans na nawet najdrobniejszy manewr. Zaraz po uderzeniu w chłopaka, kierowca samochodu wezwał pomoc. Zgłoszenie do Wojewódzkiego Centrum Powiadamiania Ratunkowego wpłynęło o godz. 4.39. Chwilę później na miejsce zostały wysłane pogotowie i policja.

- Gdy Łukasz był wkładany na noszach do karetki był przytomny. Strasznie bolała go tylko noga - opowiada Anna Bednarz.

Karetka odjechała z rannym ze skrzyżowania ul. Brzezińskiej i Spiskiej po blisko godzinie od wypadku. Najpierw ambulans pojechał do szpitala MSWiA.

- W szpitalu MSWiA lekarz dyżurny Izby Przyjęć odmówił przyjęcia pacjenta. Tłumaczył, że mają nieczynny tomograf. Nie było też ortopedy, który miał być dopiero po godz. 8, a urolog był na dyżurze telefonicznym - mówi Danuta Szymczykiewicz, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.

- 28 czerwca w godzinach popołudniowych nastąpiła awaria tomografu komputerowego. Lekarz dyżurny izby przyjęć zgłosił to dyspozytorowi WSRM i lekarzowi koordynatorowi ratownictwa medycznego. Poinformował o czasowym braku możliwości diagnostycznych i poprosił o nieprzywożenie do czasu naprawy sprzętu pacjentów wymagających diagnostyki tomografem - tłumaczy Barbara Zajączkowska, naczelny lekarz szpitala MSWiA.

Według wstępnej diagnostyki przeprowadzonej na miejscu wypadku, ranny mężczyzna miał poważne złamanie nogi. Jednak największym zagrożeniem dla życia Łukasza był podejrzewany krwotok wewnętrzny.

- W naszej ocenie pacjent z podejrzeniem urazu wielonarządowego winien trafić bezpośrednio do Centrum Urazowego albo SOR, co byłoby zgodne z zapisami ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym - dodaje Zajączkowska.

Po tym jak w szpitalu MSWiA nie przyjęto rannego, ta sama karetka zabrała Łukasza do szpitala im. Kopernika. Ambulans dotarł tam o godz. 5.45, czyli ponad godzinę po wypadku. W ratownictwie medycznym najważniejsza jest tzw. złota godzina. Mówi ona, że pierwsza godzina po wypadku jest najważniejsza, jeśli chodzi o dalszy los rannego.

Serce Łukasza przestało bić o godz. 7.30. Mimo kilkudziesięciominutowej reanimacji, mężczyzny nie udało się uratować.
- Uważam, że nie było szans na uratowanie tego pacjenta z uwagi na bardzo rozległe obrażenia wewnętrzne - mówi dr Janusz Morawski, dyrektor ds. medycznych WSRM w Łodzi.

Na pytanie, czy Łukasz faktycznie nie miał szans, odpowiedzieć będzie musiała łódzka prokuratura.

- Pismo od pełnomocnika rodziny wpłynęło 17 lipca - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Pismo dotyczy domniemanego nieudzielenia odpowiedniej pomocy medycznej rannemu w wypadku mężczyźnie - dodaje Krzysztof Kopania.

Najbliżsi Łukasza chcą wiedzieć, czy lekarze zrobili wszystko, co było w ich mocy, by uratować chłopaka.

- Jeśli Łukasz miał od razu zdiagnozowany krwotok wewnętrzny, to czemu z nim od razu nie jechali do szpitala, w którym byliby w stanie mu pomóc? - pyta Anna Bednarz.

22-latek miał wyraźne objawy, jakie występują przy krwotoku wewnętrznym, m.in. kłopoty z ciśnieniem krwi.

- Pacjent został przywieziony do nas w stanie zatrzymania krążenia i był reanimowany przez półtorej godziny przez kilkunastoosobowy zespół lekarzy. Nie mieliśmy już szans na jego uratowanie - mówi Adrianna Sikora, rzecznik Wojewódzkiego Szpitala im. Kopernika w Łodzi.

Kolejna bolesna sprawa dla rodziny to fakt, że nie wiadomo, gdzie jest zegarek i łańcuszek, które Łukasz miał w chwili wypadku na sobie.

- Zapytaliśmy o to łódzkie pogotowie, gdyż stanowią dla nas wartość przede wszystkim sentymentalną, ale odpowiedź przyszła lakoniczna - mówi mama Łukasza.

"Rozumiejąc Państwa ból i smutek pragnę poinformować, że w depozycie WSRM w Łodzi nie ma przedmiotów, o których Państwo piszecie. Tym niemniej traktując bardzo poważnie Państwa prośbę chcemy dotrzeć do wszystkich członków zespołu, aby od nich bezpośrednio uzyskać informacje i wyjaśnienia. Ze względu na okres urlopowy jest to w tej chwili niemożliwe" - napisała w piśmie do rodziny Grażyna Kazimierczak, dyrektor finansowy WSRM w Łodzi.

Przeprowadzona sekcja zwłok wskazała jednoznacznie jako przyczynę zgonu krwotok wewnętrzny, będący skutkiem urazu wielonarządowego. Czy Łukasz przeżyłby, gdyby trafił na stół operacyjny wcześniej, już się nie dowiemy. Pozostaje poza bólem i cierpieniem wrażenie, że ktoś zabrał mu szansę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki