Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Są granice sensownej reanimacji pacjenta [WYWIAD]

rozm. Piotr Brzózka
Prof. Janusz Anders
Prof. Janusz Anders archiwum
Z prof. Januszem Andersem, prezesem Polskiej Rady Resuscytacji, rozmawia Piotr Brzózka.

Prawie połowa ankietowanych przez Uniwersytet Medyczny odparła, że byłaby gotowa podpisać oświadczenie o niepodejmowaniu resuscytacji (DNAR), gdy ustanie krążenie, bez szans na odzyskanie świadomości. Większość badanych jest też za prawnym uregulowaniem tematu.
Spodziewałbym się takich wyników. I już sam fakt, że się o tym mówi, to już dużo. Choć osoby, składające dziś takie deklaracje albo takie, które chciałyby regulacji prawnych tego zagadnienia, nie zawsze wiedzą, o co chodzi. Ja sam miałbym kłopot, żeby stwierdzić, co to znaczy "nie reanimować". Musielibyśmy mieć dużo czasu, żeby to doprecyzować.

Pewnie wiele osób myli DNAR z zaprzestaniem uporczywej terapii.
To nie są tożsame pojęcia. DNAR dotyczy jedynie niepodejmowania resuscytyzacji, czyli uciskania klatki piersiowej, defiblyracji, ratowania człowieka, któremu zatrzymało się krążenie. Natomiast w szerszym pojęciu uporczywej czy daremnej terapii toczy się dyskusja, do jakich granic możemy zastępować naturalną funkcję narządu. Intensywna terapia bardzo się rozwinęła, każdy narząd można zastąpić, ale jest rzeczą medyków ocenić, na ile ta terapia ma na celu przywrócenie prawidłowej funkcji organu, a na ile jest ona daremna.

A czy można mówić o granicach sensownej resuscytyzacji?
Oczywiście. Jeśli mamy pacjenta, który ma skrajną chorobę nowotworową i w pełni świadomy oświadcza, żeby go nie resuscytować, co jest odnotowane w dokumentacji - to jego święte prawo. Lekarz, świadomy tej woli i znając jego stan kliniczny, zgodnie z etyką nie powinien podejmować resuscytacji krążeniowo-oddechowej.

A jeśli ktoś jest nieprzytomny w karetce?
Jeżeli mamy wątpliwości i jest stan bezpośredniego zagrożenia, podejmujemy czynności reanimacyjne. I patrzymy na efekt. Są pewne ramy czasowe, objawy fizjologiczne, które ratownik monitoruje - czy jest postęp, czy jest szansa na przywrócenie krążenia. Jeśli nie, upoważnia to kierownika zespołu do zaprzestania reanimacji. Sytuacja jest na tyle klarowna, że 80 - 90 procent nagłych zatrzymań krążenia poza szpitalem kończy się śmiercią. Ludzie są nie do uratowania, najczęściej z powodu zbyt późnego rozpoczęcia reanimacji.

Czy nie byłoby wskazane prawne uregulowanie tego zagadnienia, stworzenie jakiegoś systemu - tak, żeby każdy mógł złożyć deklarację: ratować czy nie?
Nie sądzę, żeby to było możliwe. Każdy zdrowy człowiek może z banalnych powodów dostać przypadkowego zatrzymania krążenia, które jest tak szybko i prosto odwracalne. Więc podpisanie z góry woli o niereanimowaniu nie jest rozsądne - byłoby skazywaniem się na śmierć nawet w sytuacji, gdy ta śmierć jest do uniknięcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki