Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oni "nie kochają" Łodzi [ZDJĘCIA]

Piotr Brzózka
ONI "NIE KOCHAJĄ" ŁODZI, czyli pierwszy subiektywny ranking postaci, które myślą, mową bądź uczynkiem szkodzą naszemu miastu. A przynajmniej mogłyby być o to podejrzewane przez ekipę rządzącą Łodzią. UWAGA: poniższego zestawienia prosimy nie brać na poważnie, faktyczny stan uczuć może się różnić od podejrzewanego...

Kto źle mówi o Łodzi, ten Łodzi nie kocha. To filozofia Hanny Zdanowskiej. Niestety, z takiego myślenia wybuchu uczuć do miasta nie będzie. A nachalna próba nadrobienia emocjonalnych zapóźnień może wywołać odwrotny efekt.

Mimo że Gdynia się rozbudowuje" - to chwytliwe sformułowanie ukuł nieczuły na sanacyjną propagandę Antoni Słonimski, w odpowiedzi na stawiane mu zarzuty krytykanctwa. No bo jak tak można gderać, gdy na froncie robót w Gdyni same sukcesy? Poeta widział to nieco inaczej, więc wciąż pisał o bezrobociu i niedożywionych dzieciach. Mimo że Gdynia się budowała...

Niemal wiek cały upłynął, a słowa poety nie tracą na aktualności. Weźmy Łódź, która - jak wiadomo - też się buduje. Kto tego nie widzi, ten Łodzi nie kocha. Zarzucając łódzkim radnym brak miłości do własnego miasta, prezydent Hanna Zdanowska też ma szansę przejść do klasyki, przynajmniej w lokalnym wymiarze. Zdanie "wy po prostu nie kochacie Łodzi", zaczyna żyć własnym życiem, funkcjonować jako żartobliwa riposta w sporach.

Pytanie, czy zmasowana krytyka stanu Łodzi i poczynań władz jest tożsama z brakiem miłości do miasta? Oczywiście, są to dwa zupełnie odrębne zjawiska, choć wzajemnie się niewykluczające. O ile wypowiedź Hanny Zdanowskiej można poczytywać za jeden z elementów walki politycznej, o tyle nie da się ukryć, że występuje w Łodzi faktyczny problem deficytu uczuć w stosunku do własnego miasta i to ze strony samych jego mieszkańców. Jest to ponoć jedna z pierwszych rzeczy rzucających się w oczy po przyjeździe do Łodzi. Nie zmieni tego fakt, że widać też grupę osób gorąco oddanych sprawom miasta, czy to w głębi serca, czy jedynie w sferze deklaracji. Mimo to, jako cała zbiorowość wyglądamy słabo. Czy jest w nas coś specyficznego, co ten chłód wywołuje? A może to z obiektem westchnień coś jest nie tak? A jeśli tak, to czy należy o tym milczeć?

Na brak pozytywnej identyfikacji z miastem zwraca uwagę prof. Piotr Szukalski, demograf i socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego. Jego zdaniem, wynika to m.in. z braku wyrazistych wydarzeń w przeszłości bądź wspólnego celu w przyszłości, z którymi łodzianie mogliby się utożsamiać. Nie znajdujemy w naszej historii takich wydarzeń, jak choćby warszawianie, którzy od kilku lat skutecznie budują jednoczącą narrację w odwołaniu do roku 1944. Powstanie Warszawskie łączy na zasadzie: jesteśmy lepsi, bo nasi przodkowie heroicznie przelewali tu krew.

Prof. Szukalski przekonuje, że są w naszej historii epizody, z których moglibyśmy być dumni, choćby prezydentura Aleksego Rżewskiego, dzięki któremu międzywojenna Łódź, jako pierwsze miasto w Polsce, wykorzeniła analfabetyzm. Tylko kto we współczesnej Łodzi słyszał o Rżewskim?

Łódź od dawna legitymuje się stosunkowo niskim, w porównaniu z innymi metropoliami, poziomem wykształcenia. W latach 70. minionego stulecia dyplom wyższej uczelni miało jedynie 7 proc. mieszkańców, a przeszło 50 proc. pracujących skończyło najwyżej podstawówkę. Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku odsetek łodzian z wyższym wykształceniem nie przekraczał 16 proc., podczas gdy w Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu oscylował w granicach 20 proc.

- Istnieje, silnie związane z wykształceniem, pojęcie orientacji temporalnej, czyli myślenia w kategoriach czasu. W skrócie, im wyższy poziom wykształcenia, tym dłuższy obejmuje się myślowo horyzont czasu, więcej myśli się o przyszłości, ma się też lepsze rozeznanie w przeszłości. To zwiększa szansę znalezienia zdarzeń, z których można być dumnym - mówi Piotr Szukalski.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE
Tylko to też nie jest takie proste. Wspomniany Rżewski to nieco wysublimowana kandydatura. A gdyby poszukać czegoś bardziej oczywistego? Niestety, plebiscyty na wydarzenie ostatnich 25 lat w Łodzi, wygrywa upadek przemysłu lekkiego. Mitu z tego nie będzie. Z czasów PRL niewiele da się wyciągnąć, strajk na Uniwersytecie Łódzkim nie ma mocy strajku w Stoczni Gdańskiej, wizyta papieża u włókniarek spowszedniała w świetle kolejnych pielgrzymek papieskich do kraju.

Jerzy Kropiwnicki wskrzesił pamięć o tragedii Litzmannstadt Ghetto, za co był tyleż chwalony, co i mieszany z błotem. Część łodzian ewidentnie z Żydami ma jakiś problem, co nie ułatwia też budowy pamięci o Łodzi czterech kultur, zwłaszcza że dwie pozostałe nacje, Niemcy i Rosjanie, nie cieszą się specjalną sympatią.

Skrajna łódzka lewica usiłuje krzewić mit rewolucji 1905 roku, ale raz - że to bardzo odległa przeszłość, dwa - rewolucja o zabarwieniu proletariackim zawsze źle się kojarzy, nawet w mieście o robotniczych korzeniach. Nieszczególnym wzięciem w Łodzi cieszą się też pierwsi fabrykanci. Twórcy miasta nie są bohaterami masowej wyobraźni, a jeśli ktoś się do nich odwołuje, to najczęściej jest to finansowa elita miasta, która sama dla przeciętnego zjadacza chleba, harującego za 1600 zł , sama nie jest żadnym autorytetem. Zresztą 45 lat PRL też nieźle przeorało zbiorową pamięć łodzian. W każdym razie symptomatyczne jest, że do dziś fabrykanci nie mają w Łodzi nawet ulic swego imienia.

Być może ważne dla tych rozważań jest stwierdzenie, że mimo dużego stopnia zasiedziałości mieszkańców miasta, łodzianinem często jest się w drugim, góra - trzecim pokoleniu. W czasie wojny Łódź straciła na skutek różnych procesów połowę ludności, w tym dużą część przedwojennych elit. W ten sposób Łódź przerwała pewien łańcuch pamięci.

Brak miłości nie jest oczywiście problemem zdiagnozowanym w naszych czasach. Już przed wojną Łódź była nazywana przez niektórych "wielką wsią" i "brzydkim miastem". Co niekoniecznie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że hołubiona dziś tkanka z XIX i początku XX wieku to nie tylko wspaniałe rezydencje i kamienice fabrykantów, lecz także morze czynszówek i cuchnących rynsztoków. To też las kominów, brak wyższych uczelni oraz specyficzna struktura społeczna, bez starego mieszczaństwa, za to z grupą właścicieli i rzeszami przybyłych ze wsi robotników, którym Łódź dała wprawdzie chleb, ale niewiele więcej.

Wizerunek robotniczego miasta umacniany był w PRL, a przecież nawet w czasie rzekomej dyktatury proletariatu przymiotnik "robotniczy" splendoru przynosić nie mógł. Łódź się modernizowała, ale na pewno nie piękniała, wiele z tego, co było naprawdę wartościowe, popadało w ruinę. Oczywiście to, co było spuścizną Łodzi fabrykanckiej było dezawuowane, nawet wartość zabudowy ulicy Piotrkowskiej zaczęła być dostrzegana z dużym opóźnieniem.
Pierwsze lata po transformacji tylko pogłębiły ponury obraz miasta w oczach samych mieszkańców. Niestety, do dziś nie wydarzyło się nic takiego, co pozwoliłoby na spontaniczny wykwit uczuć. Ekipa Hanny Zdanowskiej próbuje wprawdzie nadrobić emocjonalne "zapóźnienie" łodzian, tyle że jest zbyt niecierpliwa, czyni to trochę na siłę: kto nie widzi, że Łódź się buduje, ten nie kocha Łodzi. A z takiego myślenia miłości nie będzie.

Jako materiał do przemyśleń polecamy pani prezydent cytat z książki Lucjusza Włodkowskiego "Łódź 2000", napisanej w połowie dekady Edwarda Gierka. Nad-używamy tego tekstu na łamach "Forum", ale to ze względu na zaskakującą aktualność wielu sformułowanych 40 lat temu spostrzeżeń. Pisał więc Włodkowski tak:

"Przez długie lata po wojnie miasto rozwijało się zbyt wolno, a przemysł łódzki nie był doinwestowany. Starano się więc ukazywać w pewnym powiększeniu to, co w mieście się zmieniało, podnosząc te zmiany do rangi wielkich przeobrażeń. Starano się wytworzyć przekonanie, że rozwój miasta jest właściwy i przy każdej okazji podkreślano, ile to zbudowano kilometrów torów tramwajowych, dróg, sieci kanalizacyjnej i wodociągowej. Była to oczywiście prawda, ale nie mówiono jednocześnie, że wszystkie osiągnięcia są niewspółmierne do potrzeb, że są zaledwie pewnym postępem w stosunku do lat poprzednich, że nie likwidują różnicy, jaka pod tym względem występuje między Łodzią a innymi dużymi miastami. Dobre intencje, dążenie do tego, aby u łodzian wyrobić przekonanie, że coś się w mieście dzieje, że Łódź też się zmienia, wywołały wręcz odwrotny efekt".

Czegoś to nie przypomina? Wracając do początku - na razie prezydent Łodzi podtrzymuje to, co powiedziała radnym w trakcie sesji absolutoryjnej.

- Większość radnych zachowuje się tak, jak gdyby nie kochała Łodzi - mówi Hanna Zdanowska. - Choć remontujemy najwięcej szkół i kamienic w historii, rewitalizujemy zabytkowe fabryki, budujemy najnowocześniejszy dworzec kolejowy w Polsce, a na naszych oczach powstaje Nowe Centrum, to od dawna z ust radnych opozycji nie padło o Łodzi ani jedno dobre słowo. Radni tylko po to, aby sięgnąć po władzę, próbują zabić w łodzianach miłość do naszego miasta. Dla nich liczy się tylko polityka i kampania wyborcza. Nieustannie straszą mieszkańców, celebrują w mediach najmniejsze niepowodzenia, trzymają kciuki, aby Łodzi się nie udało. Mojemu sercu dużo bliższa jest wizja dynamicznie rozwijającej się Łodzi, która dzięki wysiłkowi wszystkich mieszkańców, dumnie stara się nadrobić stracony czas i chce dołączyć do grona europejskich metropolii - mówi prezydent Zdanowska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki