Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Budżet obywatelski czy listek figowy?

Marta Madejska
Marta Madejska jest doktorantką Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, animatorką społeczną, zaangażowaną w pracę łódzkiego sektora pozarządowego
Marta Madejska jest doktorantką Instytutu Kultury Współczesnej UŁ, animatorką społeczną, zaangażowaną w pracę łódzkiego sektora pozarządowego
Doraźna komisja ds. budżetu obywatelskiego zakończyła już swoje prace i przed nami ostatnie etapy tegorocznej edycji "BO" - pięć spotkań dzielnicowych informujących o projektach oraz głosowanie, które trwać będzie od 20 do 28 września.

Kilka miesięcy temu pisałam o Budżecie Obywatelskim pozytywnie i zdania nie zmieniłam. W Łodzi powstało przejrzyste narzędzie pozwalające na bezpośrednie decydowanie o skrawku budżetu. W tym roku to aż i tylko 40 mln. Aż - bo najwięcej spośród budżetów partycypacyjnych w całej Polsce i tylko - bo to wciąż zaledwie dwa promile ogólnego budżetu miasta. Cały proces pobudził sporą energię społeczną i dał możliwość szybkiej diagnozy problemów dzielnicowych, które pozostawały niewystarczająco rozpoznane.

Ale co dalej? Czy zdiagnozowane problemy zaczną być rozwiązywane również poza "BO"? Czy jest to krok początkowy, zmierzający do całkowitej zmiany we wpływie mieszkańców na miasto, czy tylko przysłowiowy "listek figowy", który ma odwracać naszą uwagę od dużych polityczno-finansowych gier, a jednocześnie doraźnie zaspokajać codzienne braki, których gry te w małym stopniu dotyczą?

Głos krytyczny wypłynął ostatnio w artykule Wojciecha Makowskiego "Odsłuchać i zapomnieć. Koszmar partycypacji po łódzku" (tekst pochodzi ze styczniowego numeru miejskiego Liberte!). Oskarżany o malkontenctwo Makowski nie pozostaje bez racji, wyróżniając "sześć podstawowych technik radzenia sobie z tym, co wypłynie w procesach partycypacyjnych": 1. Rozmydlanie 2. Pobawcie się zabawką, ale niezbyt drogą 3. Zapominanie 4. Dziękujemy za wypowiedź, przemyślimy to za dwa lata 5. Konsultujemy, by RDOŚ się nie czepiał, ale tak naprawdę to nie ma żadnych alternatyw 6. Ups, naprawdę nie ma żadnych alternatyw.

Sprawa budżetu obywatelskiego została umieszczona w punkcie 2.: Sukces budżetu obywatelskiego - pisze autor krytyki - chroni przed zwróceniem uwagi na inny proces: konsultacje całości budżetu miasta. Przeprowadzano je już trzykrotnie najprostszą metodą (spotkanie z PowerPointem plus ankieta dostępna w internecie). Wyjaśnienia, dlaczego różne zadania nie mogą być sfinansowane, a inne nie mogą być usunięte, naprawdę zniechęcają do udziału. Do decyzji o prawdziwej kasie mieszkańców się nie dopuszcza. A idzie ona na trzy jasne priorytety: stadiony piłkarskie, drogi i Nowe Centrum Łodzi.

Pojawia się również zarzut o braku przestrzeni do dyskusji pomiędzy twórcami projektów: Łódzkie ćwiczenie uczy konkurencji, a nie współpracy i wyważania potrzeb różnych grup. Nie daje przestrzeni na poprawianie projektów czy lepsze poznanie intencji wnioskodawców. Zgłoszono na przykład dwa projekty proponujące przywrócenie kursowania autobusów nocnych co pół godziny: eden tylko do 1.30, a drugi przez całą noc. Głosy się rozproszyły, obie propozycje przegrały. W tej kwestii dużo zależy od samych autorów projektów, którzy są zachęcani do współpracy, ale rzeczywiście obecna forma buduje zagrożenie zmierzania ku prostemu plebiscytowi, zamiast całościowego decydowania o przyszłości miasta.

Łódzkie praktyki partycypacyjne, coraz częstsze, ale czasem absurdalnie rozdrobnione, nie są jednolite w różnych sektorach i na przestrzeni całej ostatniej kadencji. W pewnych kwestiach, jak rewitalizacja, widoczna jest ewidentna pozytywna zmiana w myśleniu magistratu; w innych - kluczowych i związanych również ze wspomnianą rewitalizacją, jak transport - pozostajemy w obszarze twardych decyzji podejmowanych zanim na czyichkolwiek ustach pojawi się (straszne zwłaszcza dla urzędników ZDiT-u) słowo "konsultacje". Powszechnie, choć nie otwarcie, uznaje się tam, że ilość sprzecznych interesów w ogóle wyklucza miejskie planowanie w zgodzie z potrzebami mieszkańców, trzeba więc ekspercko zadecydować za nich.

Kiedy porównuję sytuację z innymi dużymi miastami - jest nieźle. Taki na przykład Wrocław dobrze prosperuje, ale posiada Dutkiewiczowe jedynowładztwo niszczące obecnie cały projekt Europejskiej Stolicy Kultury 2016 (za co być może przyjdzie wstydzić się nam wszystkim) oraz karykaturę budżetu obywatelskiego, gdzie projekty wybiera kolegium prezydenckie, a nie mieszkańcy. Albo Poznań, gdzie ego rządzącego od wielu lat prezydenta jest równie legendarne, jak jego zgolone niedawno wąsy. Poznań ma nowiutki, ale całkowicie dysfunkcjonalny dworzec, ciche przyzwolenie na czyścicieli kamienic, a obecnie zmaga się psychicznie z czymś, czego Łódź doświadcza od zawsze - odpływem młodych, twórczych do Warszawy.

Kiedy jednak zastanawiam się, jak powinno być, spływa na mnie konkluzja powtarzająca się ostatnio coraz częściej w dyskusjach o szczęsnej-nieszczęsnej partycypacji łódzkiej: być może naprawdę poważnie o całej kasie miasta zaczniemy rozmawiać dopiero, kiedy skończy się duża kasa z unijnych dotacji (skutkująca jednocześnie zagrożeniem zadłużenia przez generowanie wkładów własnych). Dużej kasy nie odpuściły jak dotąd żadne władze polityczno-biznesowe w żadnym z polskich miast.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki