Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Telewizje dbały o polskie małżeństwa

Dariusz Kuczmera
Grzegorz Gałasiński/Dziennik Łódzki/archiwum
Polsat zbiera zasłużone słowa krytyki za zakodowanie transmisji siatkarskiego mundialu, ale zbiera też finansowe żniwo na dekoderach! Kiedyś nie telewizje, ale telewidzowie byli najważniejsi. Przed laty, gdy (trzymajcie się krzeseł, droga młodzieży) Telewizja Polska uruchomiła drugi kanał, a piloty do niczego nie były potrzebne, ustalający program ze szczególnym pietyzmem dbali, by nie doszło do sytuacji, że na Jedynce leci film, a w tym samym czasie na Dwójce - mecz.

Nasze gospodarstwa były w posiadaniu jednego odbiornika, więc trzeba było dokonywać wyboru programu. Wtedy awantura w każdym domu murowana. Telewizje dbały o polskie małżeństwa. Realizatorzy zatem w porze ważnego meczu na Dwójce emitowali na przykład nudny program Gucwińskich o Zoo, albo Tele-Echo. Zadowoleni po obejrzeniu transmisji panowie następnego dnia ze zdwojoną energią (niezmarnowaną na kłótnie z żoną) przystępowali do pracy przy falbanku.

Dziś małżeństwami żadna telewizja się nie przejmuje. Za wyjątkiem tej, która emituje program "Zdrady".

Polsat każe płacić kibicom za mundial, a 31 lat temu za transmisję do Polski meczu Widzewa z Liverpoolu zapłacił prezes łódzkiego klubu Ludwik Sobolewski. Wiedział Ojciec Widzewa, że mecz w TV będzie świetną promocją klubu i futbolu, tym bardziej że Widzew wtedy na Anfield Road wyeliminował słynną drużynę z miasta Beatlesów. A przecież mógł zakodować transmisję (chociaż pewnie nie było takich możliwości technicznych).

Jakże inne wtedy były też realizacje telewizyjne. Oszczędzało się taśmę, więc żaden operator nie kręcił meczów w całości, kiedy potrzebne były skróty na przykład do Sportowej Niedzieli. Włączał kamerę, gdy sytuacja podbramkowa stawała się gorąca. Niezwykle często więc w telewizji zamiast całej akcji poprzedzającej gola oglądaliśmy piłkę w siatce i do tego płynął telewizyjny komentarz: "to był taki strzał, proszę państwa, że zaskoczył nawet naszego operatora".

Nie było też tzw. oprawy, czy wodzireja (jak dziś na siatkówce). Wiodące i głośne role na trybunach odgrywali taksówkarz-kibic, który non stop basem narzekał na sędziego i ostrą grę rywali. Słychać też było reklamę płynącą z ust sprzedawcy ubranego na biało z dużą lodówką na ramieniu. Krzyczał: "lody bambino, sezamki, dropsy".

Ludzie kupowali słodycze, niektórzy dropsami zabijali smak wypitego soku kilkudziesięcioprocentowego. Awantur nie było, a gdy padło przekleństwo z ust zdenerwowanego kibica opitego sokiem, reszta sympatyków na trybunach uciszała go mniej więcej w takim stylu: "cicho bądź, kobita siedzi tutaj". Co za czasy!

Kibice kochali swych komentatorów. Nawet jeśli Jan Ciszewski mylił piłkarzy, Stefan Rzeszot mylił nawet drużyny (na Bayern mówił Dynamo i odwrotnie), a Wojciech Zieliński nie zauważył gola dla ZSRR podczas meksykańskiego mundialu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki