Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożegnajmy dinozaury, oddajmy głos mieszkańcom

Marta Madejska
Na scenie przedwyborczej pojawił się nowy powiew - Porozumienie Ruchów Miejskich, czyli koalicja organizacji obywatelskich łącząca w sumie 12 miast (Gdańsk, Gliwice, Gorzów Wielkopolski, Kraków, Poznań, Opole, Płock, Racibórz, Świdnica, Toruń, Warszawa, Wrocław).

Kandydaci PRM rekrutują się spośród mieszkańców - takich, którzy w pewnym momencie stwierdzili, że niewygodnie im w tych miastach, a wyprowadzać się nie chcą. Zaczynali od działań oddolnych, nieraz ograniczonych do rady własnej dzielnicy, czasem rośli w opozycję wobec lokalnych władz, by wreszcie dojść do wniosku, że tylko ścieżka samorządowa, regularny start w wyborach, jest szansą na skuteczne działanie. Awangardę stanowiło Stowarzyszenie My-Poznaniacy (długość kadencji prezydenta Grobelnego pozwoliło na wyrośnięcie odpowiednio zorganizowanej opozycji). W wyborach samorządowych startowali już w 2010 roku, osiągając naprawdę niezły wynik 9,36 proc., nadzieje na zmianę zabiła jednak ordynacja wyborcza, która premiuje duże partie.

Od tej pory odbyły się trzy zjazdy Kongresu Ruchów Miejskich (Poznań 2011, Łódź 2012, Białystok 2013), w których miałam okazję uczestniczyć. Tam przekonaliśmy się najpierw, że wiele problemów naszych miast wypływa ze wspólnego podłoża - systemu prawnego i tendencji polityczno-inwestycyjnych - potem, że łącząc siły możemy wydać słyszalny głos w sprawie polskiej polityki miejskiej. Część osób zdecydowała się na próbę "odzyskania samorządów dla samorządności". Nie są to niewątpliwie ludzie "znikąd", to osoby z wyższym wykształceniem, obeznane z dokumentami strategicznymi i prawnymi, niejednokrotnie specjalizujące się również zawodowo w dziedzinach związanych z zarządzaniem miastem.

Ci nowi kandydaci zmagają się na każdym kroku z regułami panującymi w wyborach i całym świecie polityki: czy można jasno przekazać o co chodzi nie ocierając się o populizm? Czy wchodzić w koalicje dla strategicznych celów? Czy zakładać szpilki i garniturową koszulę na konferencję prasową? Bo takie rzeczy właśnie się im wytyka.

O tym, jak zabetonowana jest nasza scena polityczna najlepiej świadczą niektóre reakcje na nowych kandydatów - ostatnio po Warszawie rozniosło się, że jedna konferencja prasowa, na której ponoć zabrakło konkretów i kilka niezgodności pomiędzy kandydatami świadczyć mają o fundamentalnym podziale i braku szans na zmianę wobec polityki partyjnej. Niby wszyscy mają dosyć tych samych twarzy w polityce, ale ci państwo nie wiadomo skąd się biorą i co mówią (ostatecznie okazuje się, że lubimy jednak tylko te piosenki, które już kiedyś słyszeliśmy).

Poza stolicą, szczególnie w mniejszych miastach, jest nieco lepiej - tam twarze aktywistów mogą być bardziej rozpoznawalne niż polityków "z nadania"; mniejsze jest polityczno-biznesowe ciśnienie; lokalne komitety wyborcze, na których opiera się PRM mają tam szansę przebicia nawet bez zaplecza finansowego.

Co zatem deklarują obywatele-kandydaci? Że w polskich miastach zdiagnozować i leczyć trzeba trzy choroby. Primo: chaos, na który nas nie stać. Gwałtowna modernizacja ostatnich lat odbywa się całkowicie chaotycznie, przy ogromnych inwestycjach następuje prywatyzacja zysków i uspołecznienie kosztów. Niedługo obudzimy się w plastikowo-betonowym sztucznym mieście, w którym całe miejskie życie przeniosło się do galerii handlowych. Nie chcemy, by nasze miasta stały się drugim Detroit. Secundo: politycy stracili kontakt z rzeczywistością - oglądają otoczenie z okien służbowych samochodów, nie wiedzą, ile kosztuje bilet komunikacji publicznej, niejednokrotnie przychodzą z partyjnego nadania, bez jakiejkolwiek znajomości lokalnej specyfiki i problemów. Spory światopoglądowe nazbyt często są tematem zastępczym wobec realnych problemów miast lub siatką maskującą brak kompetencji radnych. Tertio: Nikt nie dba o interesy polskich miast - niesprawiedliwy podział środków, praktyki sądowe, leżące odłogiem ustawy reprywatyzacyjna, metropolitalna, rewitalizacyjna, przepisy budowlane i urbanistyczne.

Istotnym elementem działalności Porozumienia Ruchów Miejskich jest tworzenie presji politycznej w celu wymuszenia spójności polityki miejskiej na szczeblu centralnym oraz dostosowania jej do potrzeb mieszkańców, a nie lokalnych polityków czy inwestorów. Cel, do którego dążą to stworzenie administracji, która da mieszkańcom narzędzia do zarządzania miastem. W Porozumieniu chcą tworzyć przeciwwagę dla de facto lobbystycznych organizacji takich, jak Związek Miast Polskich czy Związek Firm Deweloperskich.

Zarzuca się im, że deklarują apolityczność idąc w politykę. "Nie jesteśmy apolityczni - mówi Kacper Pobłocki z Poznania - jesteśmy bezpartyjni". Deklarują że "ani w lewo, ani w prawo"; jesteśmy centrum - mówią - i może to zarówno okazać się dla nich kluczem do sukcesu, jak i nawiększą pułapką. Szczerze im życzę, żeby zapał i strategia wytrzymały próbę czasu, bo może to być prawdziwa alternatywa dla naszych rozkopanych miast.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki