Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cyrk Zalewski od kuchni. Jak wygląda codzienne życie cyrkowców?

Anna Gronczewska
Gabi przemywa roztworem soli fizjologicznej płetwy swego ulubieńca Mika, lwa morskiego. Zapewnia, że jest bardzo inteligentny i uwielbia występować na arenie
Gabi przemywa roztworem soli fizjologicznej płetwy swego ulubieńca Mika, lwa morskiego. Zapewnia, że jest bardzo inteligentny i uwielbia występować na arenie Paweł Miecznik
Cyrkowcy przez 8-9 miesięcy w roku są w trasie. Jeżdżą od miasta do miasta, ich dom stanowi przyczepa kempingowa. Z cyrkiem wędrują całe rodziny. Im więcej ktoś osiągnął w zawodzie, tym w lepszej mieszka przyczepie.

Do Łodzi zjechał cyrk. Na placu rozłożono wielki namiot obok przyczep, które przez większą część roku są domem cyrkowców. Gabi z Hiszpanii właśnie wyszedł ze swojej i poszedł sprawdzić, co dzieje się u jego "dzieci", czyli lwów morskich. Teraz opiekuje się trzema, ale jego dumą jest Mike.

- Jest bardzo inteligentny! - zapewnia.

Mike i dwa inne lwy morskie mieszkają w wielkim tirze. Tam urządzono basen. Lwy morskie pod nadzorem opiekuna po specjalnej drabince wchodzą i wychodzą z basenu. Potem dumnie stają na specjalnych podestach, prężą się jak na występie i czekają na rybkę.

- Za darmo nic nie ma! - śmieje się Gabi, który już wiele lat występuje na cyrkowej arenie.

Trenuje nie tylko lwy morskie, ale delfiny, papugi. Cieszy się, że jego pasję dzieli żona Chelo. Mogą więc razem podróżować...

Cyrk Zalewski to jeden z największych polskich cyrków, ale występują w nim niemal sami obcokrajowcy.

- Polaków jest trzech - śmieje się Bartek Bukład, który jest w cyrku konferansjerem, ale jak potrzeba sprzedaje też bilety. - Ja, drugi konferansjer Rafał i jeszcze jeden chłopak. Reszta naszych artystów jest z zagranicy.

Bartek pochodzi z Sanoka, ale mieszka w Krakowie. Tam skończył anglistykę, kulturoznawstwo. Ale, jak sam mówi, zakochał się w cyrku.

- Byłem chłopcem, gdy do Sanoka przyjechał cyrk - opowiada. - Podglądałem cyrkowców, chodziłem na przedstawienia. Tak było za każdym razem, gdy do naszego miasteczka przyjeżdżali cyrkowcy. Miałem 17 lat, gdy dzięki koledze załapałem się do pracy przy cyrku. Zajmowałem się reklamą, roznosiłem ulotki. Potem zostałem konferansjerem. Ruszyłem z Cyrkiem Zalewski w trasę po Polsce. Potem zaczęły się studia, więc miałem przerwę, ale wróciłem.

Bartek twierdzi, że praca w cyrku wciąga, choć nie jest łatwa. W trasę wyrusza się pod koniec lutego, w marcu, a do domu wraca w listopadzie.

- Zaczynamy czasem jak jeszcze leży śnieg i kończymy, kiedy znów pada! - dodaje.

Teraz do Łodzi przyjechali na dwa tygodnie, więc mają szanse trochę pomieszkać w jednym miejscu. Na co dzień tak nie jest. Zwykle cyrk codziennie daje przedstawienie w innym miejscu.

- To jest dla nas męczące, ale cieszymy się, że ludzie z mniejszych miejscowości pierwszy raz w życiu widzą tygrysa, fokę, wielbłąda - mówi Bartek.

Kiedy mają takie "jednodniówki", dzień zaczyna się już o godzinie 3.25. Cały cyrk jest już wtedy na nogach. Zaczyna się pakowanie.

- W pierwszej kolejności ruszają zwierzęta, one są najważniejsze - zapewnia Bartek. - Wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano, by na drogach nie było dużego ruchu, by nasze zwierzęta się nie płoszyły.

O godzinie czwartej rano wyrusza cała cyrkowa kawalkada. Zwykle ma do pokonania 80-100 kilometrów. Koło godziny 6-7 są już na miejscu. Karmi się zwierzęta, stawia stajnie. Potem przychodzi czas na namiot. Artyści zwykle sami dbają o urządzenie areny. Kiedy wszystko jest już gotowe, pracownicy cyrku jedzą obiad i idą... spać.

- Trzeba odespać to ranne wstawanie - śmieje się Bartek. - Wstajemy o godzinie 17. Przebieramy i na godzinę 18 jesteśmy gotowi do występu. Potem gasną światła rampy i znów zwijamy namiot.

Bartek przyzwyczaił się do takiego życia. Tak jak Marina. Jest Rosjanką, pochodzi z miejscowości Czerepawiec, położonej 700 kilometrów na północ od Moskwy. Marina jest akrobatką. Wykonuje ewolucje pod kopułą. Podobno bardzo trudne. W tym roku prezentuje specjalny numer. Do kopuły przyczepione jest koło i na nim Marina wykonuje akrobacje. Nie jest zabezpieczona... Nie myśli o tym, co by się stało, gdyby coś nie wyszło. Gdyby o tym myślała, to nie mogłaby pracować w cyrku. Wie, że nie może się pomylić.

- Miałam kiedyś wypadek, ale żyję i dalej występuję! - uśmiecha się tajemniczo Marina.
Na polskich arenach możemy ją oglądać od 18 lat.

- Gdzie jest mój dom? - pyta Marina. - Tak naprawdę nie wiem. Chyba przyczepa cyrkowa. Do domu, do Rosji, jadę raz w roku, na miesiąc, czasem dwa tygodnie. Raz zdarzyło się, że w domu byłam tylko 3 dni. Gdy jestem dłużej w domu, to tęsknię za ćwiczeniami, występami...

Na placu koło hipermarketu stoją przyczepy, które stają się na wiele miesięcy domami cyrkowców. Ewa Zalewska, która razem z mężem Stanisławem i synem Kamilem prowadzi Cyrk Zalewski mówi, że im więcej ktoś w zawodzie osiągnął, to mieszka w lepszej przyczepie. Przyczepa pani Ewy jest najbardziej ekskluzywna. Ale pani Ewa i jej mąż osiągnęli w cyrkowej sztuce niemal wszystko.

Jej przyczepa nazwana jest presidental. W środku znajduje się łazienka, prysznic, suszarnia, salon, sypialnia. Ale Ewa i jej mąż Stanisław w cyrku występowali ponad 40 lat, z czego blisko 17 za granicą. Na koncie mają srebrnego Klauna, odpowiednik filmowego Oscara, zdobytego na festiwalu sztuki cyrkowej w Monte Carlo.

Rodzina Ewy, z domu Nowotnej, już w XIX wieku miała swój mały cyrk. Nowotni, tak jak Niemeczkowie, też cyrkowcy, ale krewni ze strony babki Anny, pochodzą z Czech. Historia tych dwóch rodów mogłaby być kanwą scenariusza dobrego serialu. Ale żeby ją skrócić, powiedzmy, że do Polski przyjechali dziadkowie pani Ewy, Rudolf i Anna. Występowali w rodzinnym cyrku. On był akrobatą, zapaśnikiem, ona tańczyła, zajmowała się woltyżerką. W okolicach Żywca mieszkał najstarszy brat Rudolfa, Józef Nowotny. Początkowo był furmanem, handlował końmi. Potem kupił kinematograf, karuzele i objeżdżał z nimi okoliczne miasteczka. Pod koniec lat 20. zakłożył cyrk "Józefiego". Zaczął w nim występować Jan Nowotny, najstarszy syn Rudolfa i Aniczki.

- To mój ojciec - mówi Ewa Zalewska.

Odtąd jego życie związane było z cyrkiem. Występował w wielu. M.in w "Adlonie", który założyli jego rodzice. Cyrk zbankrutował, więc przeniósł się do "Korony". Po roku jego rodzice założyli kolejny cyrk, tym razem "Atlantyk". Ten znów zbankrutował. Ale Nowotni nie poddali się i otworzyli cyrk "Arena". Działał przez całą wojnę, aż do 1950 roku, kiedy wszystkie cyrki polskie zostały upaństwowione.

- W socjalistycznej Polsce cyrk nie mógł być prywatny, więc tata poszedł pracować do Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych - wyjaśnia Ewa Zalewska. - Dziś sytuacja jest odwrotna, nie ma państwowych cyrków, są tylko prywatne.

W cyrku Jan poznał przyszłą żonę Halinę. Pochodziła z Torunia i była tancerką. Ale po wojnie ze swoim partnerem nie mieli gdzie tańczyć, więc występowali w cyrku. Halina tańczyła na arenie, zajmowała się woltyżerką, a jej mąż Jan był antypodystą, czyli żonglował nogami różnymi przedmiotami. I 8-letnia Ewa była jednym z takich "przedmiotów". To był jej debiut na arenie.

- Nie ma u nas w rodzinie chyba nikogo, kto nie byłby związany z cyrkiem - śmieje się Ewa Zalewska. - Jeden z wujków zabił się na trapezie, zresztą w mojej rodzinie umiera się młodo i zwykle na serce. Stres zabija, a w tym zawodzie go nie brakuje.

Ewa Zalewska też była skazana na cyrk. Co prawda nie urodziła się już w wozie cyrkowym, jak jej babka czy prababka, ale od małego podpatrywała rodziców i wędrowała z nimi przez Polskę. Zanim zaczęła chodzić do piątej klasy, zmieniła z pięćdziesiąt szkół! Do podstawówki w Warszawie chodziła pół roku, w Krakowie 3 miesiące, w innym małym mieście z miesiąc.

- Przy czym były to czasy, że w jednym miejscu cyrk stał nieraz kilka miesięcy, nie tak jak teraz, gdy po jednym dniu jedzie w inne miejsce - tłumaczy.

Przyzwyczaiła się do życia w drodze. Tak jak do tego, że nowo poznane koleżanki i koledzy różnie na nią patrzyli. Jedni jak na dziwoląga z cyrku, inni byli dumni, że siedzą z nią w ławce.

- Zawsze za to moja klasa miała darmowy wstęp do cyrku! - śmieje się Ewa.

Jednak w pewnym momencie tata Jan uznał, że córka jest już w piątej klasie, więc czas na porządną naukę. Odesłał córkę do babci, do Torunia. A kiedy Nowotni dostali mieszkanie w Warszawie, Ewą i młodszą siostrą Lidką opiekowała się podczas nieobecności rodziców sąsiadka. Ewa tęskniła za cyrkiem. W czasie krótkich wizyt w domu ojciec uczył ją szpagatów, stójek. Starsza córka zapisała się więc do warszawskiego klubu akrobatyki sportowej "Batut".

- Akrobatyka jest podstawą sztuki cyrkowej! - przekonuje Ewa. - To królowa wszystkich dyscyplin cyrkowych!
Jednak mimo miłości do cyrku, zaraz po maturze - zgodnie z wolą rodziców - zdawała do Wyższej Szkoły Języków. Egzamin zdała, ale jak się dawniej mówiło, nie została przyjęta z powodu braku miejsc. Już wtedy wiedziała, co zrobi. Do Julinka, jedynej szkoły cyrkowej w Polsce, dostała się bez problemów. Choć miejsc było 30, a kandydatów 300-400. Rodzice byli zadowoleni, że córka została w cyrku. Podobnie jak młodsza siostra Ewy, Lidia, która zaczęła występować w nim po skończeniu Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie.

W tym samym czasie w Julinku pojawił się Stanisław Zalewski. Do dziś w rodzinie żartują, że do szkoły cyrkowej poszedł tylko dlatego, by uchronić się przed wojskiem. Chłopak z warszawskiego Żoliborza nie miał wcześniej nic wspólnego z cyrkiem.

- Jedynie moja mama marzyła, by jedno z jej dzieci zostało artystą - śmieje się Stanisław Zalewski. - No i ja zostałem artystą cyrkowym.

Ewa i Stanisław, zanim zostali małżeństwem, zaczęli razem występować na cyrkowej arenie. Wykonywali handwoltyżerkę z trampoliną.

- Bardzo trudno opisać ten numer - opowiadała nam Ewa Zalewska. - Na środku areny stała trampolina. Po jej bokach dwóch partnerów. Jednym z nich był Stanisław, drugim Andrzej Suszczyński. Ja robiłam wyrzucane salto z rąk jednego partnera, odbijałam się od trampoliny i wpadałam w ręce drugiego. Był to dosyć trudny numerem.

Zalewscy wyjechali za granicę. Przez 17 lat występowali na niemal wszystkich cyrkowych arenach Europy, a także świata. Wrócili na początku lat 90. W 1993 roku Zalewscy razem z siostrą Ewy, Lidią Król, i jej mężem założyli pierwszy w Polsce prywatny cyrk po zmianach ustrojowych. Prowadzili go kilka lat.

- Ale, jak to w rodzinie, było za dużo dyrektorów i każdy poszedł w swoją stronę - tłumaczą Ewa i Stanisław Zalewscy. - Postanowiliśmy, że nasz cyrk nazwiemy własnym nazwiskiem.

Kamil, jedyny syn Zalewskich, był już wtedy kilkunastoletnim chłopakiem. Nie myśleli, że zostanie w cyrku. On sam też miał wątpliwości. Gdy był mały, to czasem miał dość tych ciągłych podróży z rodzicami po Europie. Ewa pamięta słowa nauczycielki Kamila, która radziła, by brać dziecko ze sobą, by spędzał jak najwięcej czasu z matką, bo zaległości w szkole nadrobi. I Kamil te zaległości nadrabiał. Skończył liceum, potem zdał na zarządzanie i marketing. Przez moment wydawało się, że z cyrkiem nie będzie miał nic wspólnego. Ale dziś też występuje na arenie. Do cyrku wrócił z dyplomem ekonomisty. Nie żałuje wyboru.

- Koledzy są handlowcami, prowadzą biura rachunkowe, a ja wolałem cyrk i życie w przyczepie kempingowej - mówi Kamil Zalewski. - Moja praca, życie nie różnią się specjalnie od życia moich kolegów. Oni też pracują 24 godziny na dobę, żyją w hotelowych pokojach, a ja mam przyczepę, którą mogę urządzić, jak chcę i czuć się jak w domu.

Kamil przejmuje pałeczkę od rodziców. On reżyseruje spektakle, zajmuje się tresurą koni. Ale jego największą pasją jest iluzja. Śledzi nowinki, w ich poszukiwaniu jeździ nawet do Los Angeles. Ewa i Stanisław Zalewscy wiedzą, że zawód cyrkowca, tak jak tancerza, nie jest na całe życie. Artyści, by zostać w cyrku, przebranżawiają się. Zostają klaunami, treserami zwierząt, iluzjonistkami...

Właśnie z przyczepy wychodzi trzech Brazylijczyków. Homero, Fabricio i Sani. Idą przejrzeć motocykle. Wieczorem wykonają mrożący krew w żyłach numer nazywa się... W "kopule śmierci".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Cyrk Zalewski od kuchni. Jak wygląda codzienne życie cyrkowców? - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki