Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rolnik szuka żony: żeby pracowita była, szpilek mieć nie musi

Anna Gronczewska
Pan Wojtek nie ma żony, ale nie traci nadziei, że ją znajdzie
Pan Wojtek nie ma żony, ale nie traci nadziei, że ją znajdzie Krzysztof Szymczak
Czy dziewczyny chcą zostać żonami rolników? Wiele boi się pracy na wsi. Tego, że trzeba rano wstać, pracować do nocy. Ale są i takie, które decydują się na życie na wsi. Nawet gdy wcześniej były związane z miastem

Damian mieszka w niedużej wsi pod Piotrkowem Trybunalskim. Już wie, że swoje życie zwiąże z gospodarstwem. Miał 10 lat, gdy umarł mu ojciec. Matka została sama z trójką dzieci. On od małego musiał pomagać przy krowach, jeździł w pole traktorem. Skończył tylko zawodówkę, ale twierdzi, że dużo wie o świecie i nie ustępuje wiedzą tym po studiach. Ma 29 lat i jest jeszcze kawalerem. Na razie nie ma dziewczyny.

- Trudno taką znaleźć, która chciałaby zamieszkać na wsi - śmieje się Damian. Dziewczynom może się podobać. Ma 180 centymetrów wzrostu, ciemną karnacje i niebieskie oczy. Jako chłopakowi niczego mu nie brakuje. I biedny też nie jest. W sumie, razem z tym co dzierżawi, ma ponad 50 hektarów ziemi, spore stado krów. Nowoczesne maszyny, ciągnik z klimatyzacją i radiem. Na podwórku stoją trzy samochody. Jeden terenowy, prawie nowe audi. Ale mimo tego dziewczyny nie znalazł. Ciągle szuka.

- Choć przyznam, że już z mniejszym entuzjazmem - dodaje. Kilka lat temu to nie opuścił żadnej dyskoteki w okolicy, jeździł nawet do Łodzi. Poznał kilka dziewczyn. Gdy dowiadywały się, że jest ze wsi, to dziękowały mu po pierwszym spotkaniu.

- Przyjechała kiedyś do mnie studentka z Łodzi. Ładna, sympatyczna - wspomina Damian. - Wystroiła się, założyła buty na wysokim obcasie, a wcześniej padało... Przez podwórko przejść nie mogła. Potem narzekała, że śmierdzi jej obornikiem. Więcej już się nie spotkaliśmy...

Damian słyszał, że teraz TVP1 pokazuje program "Rolnik szuka żony". Ale nie oglądał żadnego odcinka.
- Mama to ogląda - dodaje. - Ja nie mam czasu na takie głupoty. Mama żartowała, że też powinienem się zgłosić. Może doczekałaby się wtedy synowej?

Gdyby nie to gotowanie, to jedna kobita na całą wieś by wystarczyła

Nikt nie przeprowadził badań, mówiących, ilu kawalerów mieszka w polskich wsiach. Można zaryzykować stwierdzenie, że w każdej znajdzie się kilku panów po trzydziestce, którzy nie założyli jeszcze rodziny. Jedni dalej szukają żon, inni już nie dają sobie nadziei na to, że się ożenią. Wojciech Kaczmarek skończył 57 lat i mieszka we wsi Kalinowo koło Będkowa, w powiecie tomaszowskim. Po podwórku biegają kury, stoi traktor, samochód. I ładny dom, który trzeba wykończyć wewnątrz. Pan Wojtek jest kawalerem. Kiedyś mieszkał z rodzicami. Ale nie żyją. Mama umarła w tym roku.

- Dlaczego się nie ożeniłem? - zastanawia się rolnik. - Pewnie jak ona chciała, to mnie nie pasowało, a jak mnie się dziewczyna podobała, to jakoś nie wychodziło...
Pan Wojtek przyznaje, że wiele dziewczyn nie chce zostać na wsi. Boją się pracy na gospodarce.

- To nie jest tak, że chłop leży i samo mu rośnie! - zapewnia. -W gospodarce nie ma leżenia! Trzeba pracować od świtu do nocy. Ja mam 57 lat, z czego 42 lata przepracowałem na roli. I co z tego mam? Dziś to już złom jestem! A jeszcze mówią mi, że mam 10 lat dopracować do emerytury.

Pan Wojtek narzeka na zdrowie. Niedawno wrócił ze szpitala. Gospodarki nie prowadzi. Zawsze miał pięć - sześć krów, do tego "młodzież", czyli jałówki.

- Krowy sprzedałem, tylko ziemię zostawiłem, niedużo, pięć hektarów - dodaje. Nie ukrywa, że samemu jest ciężko. Stara jednak sobie radzić. Sam ugotuje, posprząta, a pierze pralka.

- Kiedyś mówiono, że gdyby nie to gotowanie, pranie i sprzątanie, to jedna kobita na całą wieś by starczyła! - śmieje się. Nie traci jednak nadziei, może jeszcze kiedyś znajdzie żonę?

W Kalinowie, niedaleko pana Wojtka, na polu pracuje Michał z braćmi. Wszyscy trzej nie mają jeszcze żon.
- Całą noc przy kiszonce na polu pracowaliśmy! - mówi Michał. Ma teorię na temat tego, dlaczego na wsi jest tylu kawalerów. Jego zdaniem żadna mądra, wykształcona kobieta na wieś nie przyjdzie.

- Po to? By tyrać od rana do wieczora? - pyta. Sam ma dziewczynę. I wie, że ona w życiu nie będzie pracować w gospodarstwie. Ma wykształcenie, jest urzędniczką, pracuje w mieście. Idzie na osiem godzin do pracy i ma potem spokój.

- A na wsi musiałaby pracować od rana do wieczora! - dodaje Michał. - Krowy nie mają weekendu!

On sam razem z braćmi wychował się na wsi. Lubi tę robotę, choć nie jest łatwo. Nie wie więc, jak to będzie z jego miłością. Woli się nad tym nie zastanawiać.

- My nie dosyć, że mamy swoją gospodarkę, to musimy jeszcze obrabiać tę po chrzestnym! - wyjaśnia Michał. - Wuj był kawalerem. Umarł w ubiegłym roku. Miał 60 lat. I gospodarstwo przejęliśmy w spadku.

Stojący obok sąsiad zapewnia, że zmarły był dobrym gospodarzem. Zostawił ładny dom, ale żony się nie dorobił.
- Pewnie przyjść nie chciała na gospodarkę, ale dokładnie nie wiem, czy rzeczywiście tak było - twierdzi sąsiad. On sam też nie chciał zostać gospodarzem. Miał dobrą pracę w Łodzi. Ale przyszedł Balcerowicz i jego zakład - tak jak inne - upadł. Nikt nie chciał przejąć gospodarki po ojcu. Wypadło na niego. Żonę sobie znalazł na wsi.
Przyjechały z Łodzi, ale krowy wydoić potrafią i obiad ugotują

- Dziś dziewczyna, która decyduje się zostać w gospodarstwie, wyjść za rolnika, musi znać się na wszystkim po trochu - twierdzi mężczyzna. - Jak potrzeba, być weterynarzem, wydoić krowy, to znaczy najczęściej obsłużyć maszyny do dojenia, a czasem w pole pójść. Moja córka skończyła studia, pracuje w mieście i chyba tam zostanie. Ale niedawno dwóch chłopaków z Będkowa ożeniło się z dziewczynami z Łodzi! Teściowe nie mogą się ich nachwalić. Krowy wydoją, w pole pójdą, obiad ugotują.

Michał twierdzi, że dziewczyna, która decyduje się zostać na wsi, musi wiedzieć, co ją czeka. Nie zawsze da się pojechać na wczasy. A i o zabawie trzeba czasem zapomnieć.

- Weźmy taką dyskotekę - opowiada. - Najmłodszy brat kiedyś lubił na nie chodzić. Ale po ósmej kończył pracę w gospodarce. Zanim się wyszykował, to po godzinie dziewiątej jest na dyskotece. Pobawił się kilka godzin, wypił piwo, jakiegoś drinka. Do domu wrócił o drugiej - trzeciej w nocy, a po godzinie czwartej musiał wstać, bo trzeba bydło nakarmić, wydoić. Tak więc, zanim się wybierze na taką dyskotekę, to kilka razy się zastanowi, czy w ogóle iść! Teraz ma w sobotę wesele i kombinuje, jak to zorganizować...

Damian wie, jak to jest. Pamięta, że kiedyś z koleżanką ze wsi pojechali na wesele do kolegi. - Musiałem ją zostawić na godzinę, wrócić do domu i wydoić bydło - przypomina Damian. - Bo zwierzę jest najważniejsze...

Pani Irena mieszka w Czarnocinie. Sama wychowała się na wsi, męża też ma ze wsi. Mają gospodarstwo.

- Jak kto chce, to znajdzie żonę - dodaje. - Byleby tylko ludzie byli za sobą, kochali się. Syn sąsiadki ożenił się z dziewczyną, która mieszkała 200 kilometrów od Czarnocina. Przyjechała tu i pracuje w gospodarce, że miło patrzeć!

Niewielka wieś koło Tuszyna. Na drodze spotykamy panie Kazimierę i Józefę. Obie mają synów, ale szczęśliwie znaleźli żony, które chciały zostać na wsi. Widziały program o rolnikach, szukających żony.

- Ale to tylko ładnie w telewizji wygląda! - mówią obie panie. - Tam każda będzie udawała, że jest wspaniała, kocha wieś, a jak co przyjedzie do czego, to wyjdzie szydło z worka. Telewizja to telewizja, a życie to życie!
U nich we wsi kawalerów nie brakuje. Potrafią od razu wymienić wszystkich.

- Ten syn Heńka, Paweł, to ma już grubo po trzydziestce - wylicza pani Kazimiera. - Nie może znaleźć dziewczyny. Ale on jest bardzo nieśmiały, nie odzywa się prawie, choć robotny jest.

- A ten syn Jadźki, Stasiek, on już czterdzieści lat na pewno ma i nadal kawaler? - pyta sąsiadkę pani Józefa.
- Co ty gadasz! - oburza się pani Kazimiera. - Przecież on ma "żółte papiery". Która dziewczyna takiego by chciała!
W Biskupiej Woli przed sklepem siedzą pan Mirek i pan Władek. Z dumą mówią, że od ponad trzydziestu lat są żonaci.

- Gdy brałem ślub, to do nas ze cztery autokary z łódzkiego Unionteksu przyjeżdżały i dziewczyny codziennie do pracy zabierali- opowiada pan Mierek. - Moja żona nie pracowała w Łodzi. Razem z nią zaczęliśmy na gospodarce pracować.

Ale zdaniem pana Mirka dziewczyny boją się wsi. Tu nigdy nie wiadomo, jaki rok przyjdzie, czy będzie urodzaj, ile za świniaka zapłacą.

- Pamiętam, że w 1970 roku z ojcem pojechaliśmy wozem na skup sprzedać dwa świniaki - wspomina pan Mirek. - Za pieniądze z tych świń kupiliśmy pięć ton węgla, sto kilo saletry i jeszcze na "ogonkowe" zostało, czyli na jakąś flaszkę. A dziś? Szkoda mówić...
Damian się nie załamuje. Będzie dalej szukał żony. Na dyskoteki nie jeździ już tak często jak kiedyś. Ale może miłość swego życia znajdzie w internecie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki