Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden z dziewięciu, czyli kto walczy o prezydenturę Łodzi

Piotr Brzózka
Wiele wskazuje, że w wyborach prezydenta Łodzi doczekamy się drugiej tury. Dominować będą kandydaci spod silnych partyjnych szyldów, ale nie należy lekceważyć pretendentów niezależnych i spod słabszych znaków. Choćby dlatego, że ich poparcie w drugiej turze może przeważyć szalę.

Jedno jest niemal pewne - w Łodzi będzie druga tura. Wprawdzie żaden z czterech kandydatów, którzy w ostatnich dniach dołączyli do prezydenckiego wyścigu, nie ma szans na zwycięstwo, ani nawet perspektyw na drugą turę, jednak sam ich start spowoduje spłaszczenie wyników, czyniąc iluzorycznymi szanse na przekroczenie 50 proc. przez jednego z kandydatów. Jeszcze kilka tygodni temu pewne nadzieje na to mogła mieć, karmiona partyjnymi sondażami, Hanna Zdanowska.

W sierpniu w rozważaniach braliśmy pod uwagę 5 nazwisk - polityków, którzy ogłosili już start w wyborach, bądź też ich start był uznawany za pewnik. Byli to Hanna Zdanowska (PO), Joanna Kopcińska (PiS), Tomasz Trela (SLD), John Godson (niezależny) i Krzysztof Makowski (Twój Ruch). Teraz stawkę uzupełnili Agnieszka Wojciechowska van Heukelom (Kongres Nowej Prawicy), Piotr Misztal (niezależny), Piotr Biliński (niezależny) i Wojciech Łaszkiewicz (PSL). W ocenie ich szans brakuje póki co gruntu pod nogami, bo nie ma uwzględniających pełną stawkę sondaży, nawet partyjnych. A przynajmniej żadne ugrupowanie nie chce się do tego przyznać, choć o takiej ankiecie krążą już legendy.

Jedyną partią, która puszcza trochę pary - zresztą we własnym interesie - jest PO. Platforma w ostatnim czasie robi wewnętrzne sondaże co miesiąc, jeden z nich, sierpniowy, pokazaliśmy tutaj: SONDAŻ - SIERPIEŃ 2014.

Z niewiadomych powodów sondaż wrześniowy ponoć wciąż uwzględniał jedynie 5 nazwisk. Nieoficjalnie PO chwali się utrzymaniem przewagi Zdanowskiej nad Kopcińską (w sierpniu kandydatka PO wygrywała z reprezentantką PiS w stosunku 46 do 25 proc.). Latem trzecie miejsce, z poparciem 12 proc., zajmował Godson, teraz, jak głoszą przecieki, Godsonowi miało spaść do 9 proc. Co pozbawiło go też 3 miejsca w stawce na rzecz Treli (skok z 9 do 11 proc.). Notowania Makowskiego miały zatrzymać się na poziomie 7 proc. Oczywiście, należy brać poprawkę na błąd oszacowania, no i cele zamawiającego. Jednak temu, że faworytem pierwszej tury jest Hanna Zdanowska, nie przeczy nawet konkurencja. Pytanie, jakich rozmiarów będzie to zwycięstwo.

4 lata temu Zdanowska w pierwszej turze zdobyła 69 tys. głosów, co dało jej wynik w granicach 35 proc. Drugą turę wygrała wprawdzie z 60-proc. poparciem, lecz liczba głosujących na nią łodzian wzrosła ledwie o 10 tys. Dziś, przy założeniu, że 16 listopada przy urnach stawi się około 200 tys. łodzian, do osiągnięcia 50 proc. niezbędny byłby głos około 100 tys. osób. To niemożliwe. Ciężko oczywiście na bazie danych historycznych czynić jakieś ekstrapolacje, brać owe 79 tys. wyborców z 2010 roku za kapitał początkowy Zdanowskiej w roku 2014. Zupełnie inaczej dziś wyglądają realia i personalia, sama kandydatka jest zupełnie innym politykiem.

Pisanie o "efekcie Tuska" to disco polo publicystyki politycznej, choć niewątpliwie efekt taki w notowaniach sondażowych PO występuje. Czy jest on wart 5-6 proc., jak chcieliby tego w samej PO, ciężko powiedzieć. Wspominanie o Tusku w kontekście wyborów samorządowych jest o tyle uzasadnione, że od kilku lat głosowanie w Łodzi jest upartyjnione. A zatem, jeśli w siłę będzie rósł szyld, to Zdanowska będzie tego naturalną beneficjentką. Łódź pozostaje niezmiennie bastionem Platformy, pytanie tylko, czy jej szyld wart jest dziś 35, 40 czy 45 proc.

Do wyborów są jeszcze prawie 2 miesiące, efekt Tuska będzie blakł, pozostanie naga rzeczywistość, czyli ocena gabinetu Ewy Kopacz. Jego początki nie wróżą Platformie dobrze. Odpuścimy sobie w tym miejscu pokusę pisania o "efekcie Grabarczyka", bo takiego nie będzie. Polityczny mentor Zdanowskiej wszedł wprawdzie do rządu, jednak dla łódzkiego wyborcy szczęście Grabarczyka nie ma wielkiego znaczenia, czego dowodem jego słaby wynik w wyborach do Sejmu w 2011 r. Renomy ministra nie będą też podnosić tacy junacy, jak Kamil Deptuła w roli członka jego gabinetu politycznego.

Z pewnością PiS będzie jeszcze rozgrywać np. sprawę Jana Mędrzaka, który został bulterierem Zdanowskiej, pisząc o kur... Kopcińskiej. Damscy bokserzy nie są w cenie, a PiS sprytnie grzechem Mędrzaka obciążył również Zdanowską. Oczywiście, pytanie, na ile łódzka społeczność, w niewielkim procencie zainteresowana życiem publicznym, w ogóle dostrzega takie niuanse; tak samo jak można wątpić, by przeciętny łodzianin emocjonował się ryzykownym budżetem, czy milionami utopionymi w trasie W-Z. Niektórzy doceniają za to, że pod ich domem pojawiła się ścieżka rowerowa. Co pokazały dwie nieudane próby przeprowadzenia referendum, elektorat negatywny Zdanowskiej jest liczny, ale nie idzie w setki, a najwyżej dziesiątki tysięcy łodzian.
4 lata temu Zdanowska szła do wyborów jako protegowana Grabarczyka, która kandydatką została wskutek niemożności dogadania się naprawdę znaczących graczy - właśnie Grabarczyka i Krzysztofa Kwiatkowskiego. Dziś wciąż jest z tym pierwszym kojarzona, jednak przez 4 lata przeszła proces usamodzielnienia. Może to tylko anegdota, ale jak mówią na sejmowych korytarzach, Grabarczyk miał się kiedyś żalić: "ona mnie w ogóle nie słucha". Jednocześnie przyszło polityczne osamotnienie, Zdanowską opuściła nawet część własnego zaplecza, tworząc najgroźniejszy wobec niej ośrodek opozycyjny. Trzeba też zauważyć, że nie jest to już ta sama pani Hania z rozbrajającym "dzień dobry" na ustach. Witalność Zdanowskiej z kampanii 2010 roku prezentuje dziś jej największa rywalka - Joanna Kopcińska.

Pozornie Kopcińska ma większość tradycyjnych wad kandydata PiS w Łodzi - jest "ciałem obcym" (bo przechrztą z PO), w dodatku wciąż słabo rozpoznawalnym. Tyle że za Kopcińską stoi to, czego partii dotąd w Łodzi brakowało - sprawna machina propagandowa, nakręcana przez mocnych zawodników - Marcina Mastalerka i Łukasza Magina, z domniemanym dyskretnym udziałem Krzysztofa Kwiatkowskiego. Repertuar retoryczny Kopcińskiej nie jest rozbudowany, ale wielokrotnie powtarzane frazy w stylu "PO opuściła ludzi" za setnym razem wbijają się w głowę. Lud PiS-owski Kopcińskiej szczególnie nie kocha, ale na nią zagłosuje, bo to karny elektorat. Tym bardziej że kandydatka robi wiele, by mu się przypodobać. Zaliczyła już wizytę w toruńskiej rozgłośni, a w czasie konwencji PiS sfinalizowała rytuał przejścia na drugą stronę mocy, kończąc swe przemówienie o złych ludziach PO i społecznikach z PiS, deklaracją: "lepiej mi wśród was".

Kopcińską poparła poważana na lewicy Zdzisława Janowska (która 4 lata temu w wyborach zgarnęła 11 tys. głosów). Jest też w drużynie Włodzimierz Tomaszewski. 4 lata temu zdobył 35 tys. głosów, reprezentując odsuniętą od władzy ekipę Jerzego Kropiwnickiego. Wynik ten uzyskał, mimo że własnego kandydata miał PiS. (Witold Waszczykowski zdobył 31 tys. głosów). Oczywiście, poparcie nigdy się nie sumuje, ale gdyby prawica wystawiła wtedy przeciw Zdanowskiej jednego kandydata, miałby on szansę na 2. turę. A tak i Tomaszewski, i Waszczykowski przegrali z Jońskim. Dziś ten obóz nie powiela błędu. Nie ma pytania o drugą turę, jest tylko pytanie, z jakim wynikiem Kopcińska do niej wejdzie.

Wielu komentatorów zwraca uwagę, że balastem dla niej może być Tomaszewski. Panuje jednocześnie przekonanie, że głównym celem rozgrywających PiS było wyłączenie Tomaszewskiego z gry indywidualnej. Nawet więc, jeśli miałby on nieco wizerunkowo zaszkodzić Kopcińskiej jako przyjaciel, to i tak będzie to strata niewspółmiernie niższa do tej, którą generowałby jako samodzielny kandydat ŁPO. Zresztą już widać, że po początkowej ekspozycji, Tomaszewski został schowany w cień...

A czy z cienia wyjdzie kandydat SLD Tomasz Trela? Póki co spowija go mrok wyborczych plakatów. Trela wciąż walczy o rozpoznawalność. Podczas środowej sesji Rady Miejskiej, gdy przewodniczący Grzegorz Matuszak (kolega z SLD) oddał głos... Jerzemu Treli, na sali zaszumiało, Matuszak nie stracił jednak rezonu: "chciałbym przypomnieć, że Jerzy Trela to wybitny aktor, rozpoznawalny w skali całego kraju. I takiej rozpoznawalności życzę panu Tomaszowi".

Póki co, pan Tomasz może zapomnieć o wyniku, który 4 lata temu zrobił jego kolega ze studiów Dariusz Joński, zdobywając w pierwszej turze 49 tys. głosów. Dało mu to poparcie rzędu 24 proc. i przepustkę do drugiej tury. Trela jest skazany na walkę o trzecie miejsce, którą zresztą pewnie wygra, mimo słabego startu w sondażach, bo można się spodziewać, że poparcie ścigającego się z nim w sondażach Johna Godsona będzie się w jakimś zakresie znosić z poparciem Agnieszki Wojciechowskiej, która właśnie weszła do gry.

PO po cichu deklaruje, że jest gotowa dać Treli wiceprezydenturę, wskazuje też, że to z nim, a nie Jońskim chce rozmawiać o ewentualnej koalicji w Radzie Miejskiej. Pytanie, czy SLD w ogóle weźmie udział w rozdaniu mandatów, a jeśli tak, na ile Trela będzie samodzielny w swoich decyzjach, a na ile ograniczony przez cel nr 1 dla Dariusza Jońskiego, jakim jest zawarcie porozumienia z PiS w sejmiku.
Miesiąc temu pisaliśmy, że wiele będzie zależeć od tego, kogo John Godson umieści na swoich listach do rady. Nie urażając zaprezentowanych kandydatów, trzeba Godsonowi przypomnieć, że w wyborach liczy się masowość, nie niszowość. I tylko kandydaci powszechnie rozpoznawalni są w stanie grać na lidera. W przeciwnym razie pozostaje magia nazwiska Godson, w którą sam zainteresowany najwyraźniej wierzy.

W 2010 r. w wyborach do Rady Miejskiej Godson dostał 4 tys. głosów, co było jednym z lepszych wyników w PO. Rok później w wyborach do Sejmu dostał 29 tys. głosów, co było wynikiem rewelacyjnym, zważywszy, że startował z 5. miejsca, a pierwszy na liście Grabarczyk otrzymał 24,5 tys. Jednak już w maju 2014 r. Godson, pod słabym Szyldem Polski Razem Jarosława Gowina, wrócił do poziomu 4 tys. głosów. Tyle że nie w jednym z ośmiu łódzkich okręgów, jak w roku 2010, lecz w całej Łodzi. To uzasadnia pytanie, czy Godson wysokiej wartości bojowej nie osiąga jedynie w zbiciu z szyldem dużej partii. Może nawet on sam już to wie, dowodzić tego mogłyby plotki o rozmowach z PO i PiS w kontekście przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Jeśli to prawda, wynik z 16 listopada będzie kartą przetargową Godsona.

Krzysztof Makowski uzyskał rekomendację władz Twojego Ruchu i został oficjalnym kandydatem partii na prezydenta, wbrew wcześniejszym spekulacjom, że już latem, wraz z żoną, poprze Hannę Zdanowską, w zamian za miejsca na listach PO. Makowski cały czas pozostawia jednak wiele pola do wyobraźni, bo mówi, że o jego decyzjach wyborcy dowiedzą się jeszcze przed wyborami. Czy to znaczy, że po pierwszej turze powie, iż w drugiej popiera Zdanowską? Czy też ogłosi to wycofując się jeszcze przed pierwszym dzwonkiem? Ciekawe jest też, że Makowski przystępuje do wyborów z głębokim żalem. Jego adresatem jest Dariusz Joński, który nie chciał wspólnych list z palikotowcami.

Jeśli ktoś miałby aspirować do roli czarnego konia, to w największym stopniu Agnieszka Wojciechowska van Heukelom - to jej z największym zaciekawieniem przygląda się konkurencja. Oczywiście nie wygra, pytanie komu i ile zabierze? "Pani Agnieszko, pani się nie boi, dwie trzecie Manhattanu za panią stoi" - mógłby zaśpiewać Kazik, parafrazując swój dawny przebój. Dwie trzecie mieszkańców Spółdzielni Mieszkaniowej Śródmieście na Wojciechowską nie zagłosuje, lecz ci, którzy to zrobią, wraz z rodzinami, to jest już jakiś kapitał. Będzie się kandydatka zarzekać, że zaangażowanie w konflikt i problemy mieszkańców to jej praca społeczna, a nie kalkulacja polityczna, niezależnie jednak od oceny, jej zaangażowanie przyniesie odzwierciedlenie w wyniku.

Wojciechowska startuje z poparciem Kongresu Nowej Prawicy, co teoretycznie też powinno stanowić duży kapitał, jako że partia cieszy się w Łodzi poparciem w granicach 7-8 proc. Jak jednak wynika z badań, do których mieliśmy kiedyś dostęp, partię Janusza Korwin-Mikkego popiera aż 12 proc. mężczyzn w Łodzi i ledwie 1 proc. pań. Jeśli wyborcy JKM podzielają choć w części lekceważący stosunek swojego guru wobec kobiet, może się okazać, że to nie był taki udany mariaż.

W wyborach wystartuje znany medialnie architekt Piotr Biliński. Przekonuje, że nie jest związany z żadną opcją. Nie jest to jednak jego debiut w polityce, w 2011 roku bez powodzenia startował do Senatu. Jego komitet wyborczy z wynikiem 6,8 proc. zajął wprawdzie ostatnie miejsce w swoim okręgu, ale też nie był to wynik kompromitujący, co może Bilińskiego zachęcać do dalszej aktywności. W kampanii wyborczej Biliński póki co błysnął ofertą dla Godsona, by ten zrezygnował i wystartował z jego list. Godson w odpowiedzi zaoferował Bilińskiemu pierwsze miejsce na swojej liście. Może któryś z nich pęknie w dalszym toku kampanii?

Piotra Misztala można opisać mianem kandydata "ulicy". Zarzeka się, że do Samoobrony nie należał, choć z jej list startował do Sejmu. Ma na podorędziu cały zestaw prostych komunikatów do sfrustrowanego wyborcy, jak choćby obietnicę rozprawienia się w ciągu 48 godzin z parkomatami. Misztal jednak realistycznie podchodzi do swoich szans, wie, że prezydentem nie będzie. Prędzej w styczniu wyjedzie w podróż dookoła świata.

I wreszcie największa niespodzianka - Wojciech Łaszkiewicz, kojarzony z Jerzym Kropiwnickim, były wiceprezes łódzkiego lotniska, startuje jako kandydat PSL. To typowy kandydat... koalicyjny. "Wiemy, że prezydent Hanna Zdanowska dobrze zarządza miastem, ale my potrafimy zarządzać lepiej" - mówi Łaszkiewicz. Zapewnia, że startuje, by zrobić wynik w granicach 10-12 proc. Odważna deklaracja...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki