Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kaya Mirecka-Ploss: Jan Karski był człowiekiem, który żył z poczuciem winy

rozm. Anna Gronczewska
Kaya Mirecka-Ploss właśc. Hanna Adela Czech. Od 1966 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Była prezesem Amerykańskiej Rady Kultury Polskiej, dyrektorem w Amerykańskim Centrum Kultury w Waszyngtonie. Współpracuje z fundacją Jolanty Kwaśniewskiej "Porozumienie bez barier". Otrzymała Order Uśmiechu, a także Komandorię Orderu Odrodzenia Polski. Jest autorką kilku książek: "Droga przez most" , "Kobieta, która widziała za dużo" i wydanej w tym roku "Jan Karski - człowiek, któremu powiedziałam prawdę".
Kaya Mirecka-Ploss właśc. Hanna Adela Czech. Od 1966 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych. Była prezesem Amerykańskiej Rady Kultury Polskiej, dyrektorem w Amerykańskim Centrum Kultury w Waszyngtonie. Współpracuje z fundacją Jolanty Kwaśniewskiej "Porozumienie bez barier". Otrzymała Order Uśmiechu, a także Komandorię Orderu Odrodzenia Polski. Jest autorką kilku książek: "Droga przez most" , "Kobieta, która widziała za dużo" i wydanej w tym roku "Jan Karski - człowiek, któremu powiedziałam prawdę". Grzegorz Gałasiński/archiwum Dziennika Łódzkiego
Kaya Mirecka-Ploss, przyjaciółka Jana Karskiego, opowiada o wybitnym łodzianinie, o swoim życiu, o tym, jak tworzyła "Modę Polską" i mieszkała w domu samego Einsteina.

Odwiedziła Pani Łódź, rodzinne miasto Jana Karskiego. Chyba nie pierwszy raz?
Oczywiście! Pierwszy raz przyjechałam tu w 2001 roku. Wtedy zgłosiła się do mnie Ilona Bulska o nazwanie szkoły imieniem Jana Karskiego. Tak więc łódzkie Gimnazjum nr 18 zostało pierwszą szkołą w Polsce, której patronem został Janek.

Jakie wrażenie robi na Pani Łódź?
Na mnie żadne miasto nie robi wrażenia, tylko ludzie. Mieszkam w Waszyngtonie. Znam Nowy Jork, Chicago. Czterdzieści osiem lat już jestem w Stanach Zjednoczonych. Najkrócej mieszkałam w Polsce. Do wojny, a po jej zakończeniu osiem lat. Od 1958 do 1966 roku. Polski dobrze nie znam. Najdłużej mieszkam w USA. Wcześniej przez jedenaście lat przebywałam w Anglii, cztery lata siedziałam w Niemczech. Półtora roku mieszkałam we Włoszech. Ja Polski nie znam...

Jan Karski opowiadał Pani o Łodzi...
Nie, tylko mówił, że należał tu do Sodalicji Mariańskiej. I o swojej dacie urodzenia. Po jego narodzinach ojciec poszedł zameldować go do kościoła. Ksiądz jednak postawił wódkę. Wypili i zapomniał o zameldowaniu syna. Zrobił to dopiero w imieniny Jana, w czerwcu. Tak naprawdę Jan Karski urodził się 24 kwietnia. Podkreślał, że wtedy jego urodziny obchodziła mama. Dużo mówił o swym bracie, Marianie Kozielewskim. O wiele mniej o siostrze.

Brat Jana Karskiego był przed wojną komendantem Policji Państwowej w Warszawie...
Tak. Potem do Stanów Zjednoczonych sprowadził go Janek Karski. Najwyższym stanowiskiem, jakie tam dostał, był stróż nocny w galerii. W 1964 roku popełnił samobójstwo. Zostawił list pożegnalny. Napisał, że najgorsze więzienie w komunistycznej Polsce nie mogłoby być bardziej samotne niż jego życie za oceanem. Janek Karski miał z tego powodu poczucie winy. Czuł się też winny, że nie mógł pomóc Żydom, że nie udało mu się przekonać Franklina Roosevelta. Jan Karski był tragiczną postacią. Znałam go 32 lata. On nigdy nie roześmiał się, jak to się mówi, całą gębą. On się tylko ledwo uśmiechał... To był człowiek, który żył z poczuciem winy, że nie pomógł Żydom. Czuł się odpowiedzialny za śmierć brata i żony. Żona, Pola Nireńska, była Żydówką. On namówił ją, by została katoliczką. Ja miałam męża Żyda. Kiedyś zapytała mnie z goryczą, czy kiedykolwiek namawiałam męża, by przeszedł na katolicyzm. Odpowiedziałam, że nie. Kochałam go takim, jakim był. A ona powiedziała, że widocznie Janek nie kochał mnie taką, jaką byłam.

To była prawda?
Nie! Kiedyś zapytałam Janka, czy kochał żonę. Zapewnił, że była miłością jego życia. Znał ją jedenaście lat, zanim się ożenił. Gdy żył brat, nie brali ślubu. Brat był jej przeciwny, nie lubił jej specjalnie. Pamiętam, jak Jan Karski zawiadomił mnie, że Pola nie żyje. Byłam wtedy dyrektorem Centrum Kultury Polskiej. Pojechałam do niego. Oni mieszkali na tej samej ulicy co ja, dzieliły nas dwa domy. W styczniu 1992 roku wyprowadzili się, a w czerwcu Pola nie żyła. Gdy pojawiłam się w ich domu, zobaczyłam, że myją schody, jest policja. Janek nie powiedział mi, jak Pola zginęła. Drzwi otworzył mi Miles Lerman, Żyd ze Lwowa, który był dyrektorem Holocaust Museum, najbliższy przyjaciel Karskiego. Poszłam do laboratorium policyjnego... Zabrałam ciało jego żony, zawiozłam do domu pogrzebowego i od tego dnia opiekowałam się Janem Karskim. Już był na emeryturze. Był bardzo chory na białaczkę. Bolało go biodro, powoli chodził. Był już bardzo stary. Miał 78 lat. Powiedziałam, że musi się do mnie przeprowadzić. Nie będę jeździła do niego nocą. Znowu upadł, rozbił głowę, trzeba było zawieźć go do szpitala. Kiedy usłyszał, że ma się do mnie przeprowadzić, powiedział: Nie mogę, musimy się pobrać... Ja na to, że nie śpimy ze sobą, jesteśmy jak stare małżeństwo. Lubimy się, dbamy o siebie. Choć myślę, że on się kochał we mnie. Nie mówiliśmy jednak na ten temat. Dla mnie mężczyźni nie są prawie obiektem miłości. Należę do bardzo chłodnych bab, takich śląskich.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Opowie Pani o swej rodzinie?
Jestem z dziada pradziada Ślązaczką. Ze strony ojca Polką Ślązaczką, ze strony matki niemiecką Ślązaczką. Od dziecka z matką rozmawiałam po niemiecku, z ojcem po polsku. Rodzina ojca pochodziła z Pyskowic. Rodzina miała młyn. Mój pradziad, dziad byli organistami. Dziadek ożenił się z Żydówką. Wynajmował pokój u szynkarza, Samuela Gutmana. Zakochał się w jego córce, która przeszła na katolicyzm. Była najbardziej religijną osobą w rodzinie. Od niej wiele się nauczyłam. Ojca kościół specjalnie nie obchodził. Moja matka była ewangeliczką. Babka codziennie rano chodziła do kościoła. Ja mam jej charakter, połączony ze śląskim. To babka rządziła całą rodziną. Pochodzę z dużej biedy. Ojciec był z zawodu ślusarzem, nie miał pracy. Często byłam głodna. Mama miała32 lata, gdy zachorowała na raka. Po trzech latach umarła. Idąc za jej trumną przez całe Nakło Śląskie mówiłam: Mamo, ja nie będę umierać w wieku 35 lat! Ja mamo nie będę głodna, bez pieniędzy, jak ty! Ja będę kimś! Taki tytuł miała mieć moja książka. Jest jednak Rok Karskiego, więc tytuł mojej książki zmieniono na "Jan Karski - człowiek, któremu powiedziałam prawdę".

Jan Karski namówił Panią na napisanie tej książki?
Tak. Prosił, bym napisała całą prawdę o sobie. O tym, że byłam gwałcona przez homoseksualistów w obozie. Miałam szesnaście lat, gdy zabrali mnie Niemcy. Nie mówiłam o tych gwałtach. Bo komu miałam powiedzieć? Mojemu pierwszemu mężowi, którym był hrabia Wiesław Szeliga-Mirecki, aktor Teatru Narodowego? Pochodził z bardzo dobrej rodziny, nie znał biedy. Co miałam mówić? Żenić się ze mną też nie chciał, twierdził, że dzieli nas zbyt duża różnica intelektualna. W Polsce skończyłam tylko siedem lat szkoły powszechnej. Byłam niewykształcona, mówiłam ze śląskim akcentem. Dopiero w Anglii zrobiłam maturę. W 1945 roku do naszego obozu przyjechały samochody. Zapytali, kto chce jechać do Polski, a kto dostać się do Włoch, do II Korpusu generała Andersa. Nie chciałam wracać. Nie wiedziałam, gdzie jest ojciec, brat. W Polsce znałam tylko biedę. Wybrałam Włochy. Ale nie zadecydowały o tym żadne polityczne sprawy. W tym II Korpusie sierżant przydzielił mnie do kuchni. Powiedziałam, że gotować nie umiem. Potrafię za to śpiewać. Miałam naprawdę świetny głos po matce. Zaśpiewałam "Puchowy śniegu tren". Zaległa cisza, a potem usłyszałam oklaski. Postanowiono, że będę śpiewała dla żołnierzy II Korpusu. Przy korpusowym teatrze była szkoła dramatyczna, zaczęłam do niej chodzić. Potem pojechałam do Anglii. Tam nie tylko zdałam maturę, a ukończyłam Uniwersytet Sztuki Londyńskiej. Zostałam specjalistką od mody.

Potem jednak przyjechała Pani do Polski. Dlaczego?
Ja nie chciałam wracać, tylko mąż. Przyjechałam za nim dwa lata później.

Tworzyła Pani "Modę Polską"...
Poszłam do komunistycznego ministra Mieczysława Lesza. Powiedziałam, że to wstyd! W komunistycznym kraju tak mało dba się o przeciętnych ludzi! W sklepie "Ewy", który zakładała pani Jadwiga Grabowska, suknia kosztowała 2500 złotych, tyle, ile mój mąż zarabiał miesięcznie w Teatrze Narodowym. Zapytałam, dla kogo te suknie? Powiedziałam też ministrowi, że ludzie w Polsce są źle ubrani, trzeba to zmienić! Nie pani Grabowska, nie ja wymyśliłyśmy nazwę "Moda Polska", zrobił to minister Lesz! Nie byłam przy tym, jak zakładano pierwsze sklepy, bo mnie aresztowano.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Za co?
Przyniosła mi kiedyś projekty pani Barbara Pawlak. Jej mąż był najbliższym współpracownikiem Mieczysława Moczara. Odrzuciłam je, były nie do przyjęcia. Trafiłam do Pałacu Mostowskich. Tylko dzięki temu, że znałam Leona Kruczkowskiego, przyjaciela mojego męża, stamtąd mnie wydobyli. Jednak pracy już nie miałam. Przyjechałam na Śląsk, do ojca, zaczęłam pisać pierwsze rozdziały książki "Droga przez most". Potem zaczęto mnie namawiać na współpracę. Chciano, bym niszczyła od środka "Wolną Europę". Nie zgodziłam się. Znów mnie zamknięto. Gdy wy-szłam, mąż powiedział, że dla mnie tu nie ma miejsca. Musimy się rozwieść. Wyjechałam z kraju w 1966 roku. Wyszłam za mąż za człowieka, którego poznałam w Londynie. Przystojny, cztery lata młodszy, bardzo bogaty. Był sowietologiem. Pojechaliśmy do USA. Zaprowadził mnie do pięknego domu. Powiedział, że wynajmuje go od dwóch sióstr, które odziedziczyły go po swoim bracie, Albercie Einsteinie. Całą noc chodziłam i dotykałam ścian. Przywiozłam z sobą kota, syjamskiego. Miał kuwetę, piasek, a chodził do zlewu. Zadzwoniłam do tych dwóch sióstr i zapytałam, czy mieszkał tu kot. One zaczęły się śmiać: Nasz brat nie tylko uczył ludzi, nauczył kota, by chodził do zlewu, a nie do kuwety. Tak zaczęło się moje życie w USA... Między innymi z Martą, córką Wańkowicza, wydawałyśmy pismo o Polsce. W 1968 roku poznałam Jana Karskiego, od 1992 roku był moim towarzyszem życia.

Powiedziała Pani kiedyś, że wszyscy podkreślają bohaterstwo Jana Karskiego, a on był przede wszystkim dobrym człowiekiem...
Czytam o nim nieraz tyle kłamstw... Na przykład, że żona gotowała mu obiady. Ona w życiu nie gotowała mu obiadów, nie była w żadnym obozie! Dwa miesiące przed wybuchem wojny wyjechała z rodzicami do Anglii i tam wyszła za mąż. Rozwiodła się z nim i pojechała do Ameryki. Myślała, że zrobi karierę. Była tancerką. Ale tancerka zbliżająca się do pięćdziesiątki nie zrobi kariery. Myła talerze w restauracji włoskiej w Waszyngtonie. Tam przychodził Jan Karski i tam się poznali. A czytam, że poznali się w synagodze... To była bardzo depresyjna kobieta. Pięć razy próbowała się zabić. Udało się za trzecim razem. Jan Karski był najbardziej tragiczną postacią, jaką znałam. Nie powiedział o nikim złego słowa. Wysyłał do każdego, kto prosił, pieniądze. To był republikanin, ja jestem lewicową demokratką. Nagle widzę, że Janek wypisuje czek dla prezydenta Clintona. Zdziwiłam się. Powiedziałam, że przecież Clinton jest demokratą. Karski na to, że wszyscy są teraz przeciw niemu. Nie ma przyjaciół, więc on mu będzie przyjacielem. On nie miał wiele pieniędzy. Ja odziedziczyłam po mężu 2 miliony dolarów i dom warty 1,3 miliona dolarów. Sprzedałam go Barbarze Piaseckiej-Johnson, która w tym roku umarła. Jan Karski powiedział, bym wydawała pieniądze na dzieci polskie. Wydałam na nie 1,8 miliona dolarów. Sprowadziłam ponad 200 dzieci z Polski na dwutygodniowe wakacje do USA. Dałam 48 stypendiów. Jedno dla kogoś z Łodzi, nazwiska nie pamiętam... Przyznałam też trzy pięcioletnie stypendia na studia w Stanach dla chłopaka z Jedwabnego, dziewczyny z Limanowej i dziewczyny z domu dziecka w Łodzi.

Czego można Pani życzyć?
Mam już 90 lat i to już chyba moja ostatnia podróż do Polski. Zrobiłam, co mogłam, mogę spokojnie umierać. Co wieczór żegnam się, rozmawiam z Karskim, moją mamą. Potem do Pana Boga mówię: Nie zabieraj mnie nocą, chciałabym umrzeć w ciągu dnia, by pożegnać się z moimi przyjaciółmi i kotami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki