Choć wiadomo, że prezydent Zdanowska kiepsko radzi sobie z publicznymi wystąpieniami, podczas których musi odpowiadać na pytania nie otrzymawszy ich wcześniej, to mimo wszystko dziwię się jej sztabowi, że trzyma ją z daleka od debat. Największa konkurentka Zdanowskiej mogłaby być nawet dla niej łatwym celem, bo przecież przez kilka sezonów firmowała projekty, które teraz kontestuje.
Rozumiem zatem, że strategia na odmawianie to po prostu świadoma gra obliczona na efekt taki, że nie będzie prezydent przez udział w debacie posyłać sygnału, że uznaje kogokolwiek za godnego kontrkandydata. Dziś jednak zalatuje to arogancją, bo w drugiej turze jednak Zdanowska się będzie musiała pokazać. I tego właśnie nie mogę się doczekać, z tym, że i tak mam wątpliwości, co kto z takiej debaty mógłby wynieść.
To przecież show, ktoś może mieć świetny program, którego jednak nie będzie umiał efektownie wyartykułować. Poza tym publiczność zazwyczaj nie słucha programów, a jeśli słucha, to nie wyciąga wniosków, zatem debaty są ciekawostkami dla dziennikarzy i konkurencji politycznej. Publiczność chce tylko wrażenia, kto tę debatę wygrał. Bo w debacie chodzi przecież de facto o jeden prosty strzał między oczy, który zapewni takie właśnie wrażenie, że oto znamy zwycięzcę, na którego trzeba głosować. Tak zrobił kiedyś Tusk pytając Kaczyńskiego o cenę chleba. Wystarczyło.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?