Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zachorowałam na raka. Nareszcie. Całe życie czekałam na diagnozę

Magdalena Barczykowska
Sylwia wystąpiła w kampanii gabinetu Permanentne Piękno Boroń, który specjalizuje się w wykonywaniu makijażu paramedycznego, np. osobom po chemioterapii
Sylwia wystąpiła w kampanii gabinetu Permanentne Piękno Boroń, który specjalizuje się w wykonywaniu makijażu paramedycznego, np. osobom po chemioterapii Materiały promocyjne
Sylwia Kikasicka z Łodzi jest piątą kobietą w rodzinie, która zachorowała na nowotwór piersi. Tak jak Angelina Jolie walczyła o profilaktyczne usunięcie piersi. Bezskutecznie. Rak przechytrzył ją i lekarzy onkologów.

Kilka dni po diagnozie Sylwia Kikasicka z Łodzi przeszła operację usunięcia piersi, przeżyła ogromny ból, stres, strach, walkę z lekarzami, chemioterapię, gorączkę neutropeniczną, chwile zwątpienia, utratę włosów, a na koniec utratę czucia w palcach dłoni i stóp. Przerwała chemioterapię. To jeszcze nie koniec. Walka Sylwii wciąż trwa. Odetchnie dopiero po pięciu latach - tyle potrzeba na stwierdzenie, że pacjent onkologiczny jest już zdrowy.

W przyszłym roku, w lutym, Sylwię czeka profilaktyczna mastektomia drugiej piersi. Pierwszą wycięto jej w styczniu. Kobieta wie, że piersi są dla niej zagrożeniem. Tak samo jak jajniki - przez nie też może zachorować. W listopadzie Sylwia kładzie się na stół.

- Wytną wszystko - oznajmia z niebywałą pewnością w głosie.

Sylwia dobrze wie, z czym walczy. Temat nowotworu przewijał się w jej rodzinie od urodzenia. - Przychodzi wiek 34 lat i wszystkie na niego zapadamy - mówi dziewczyna.

Sylwia jest piątą kobietą w rodzinie, która zachorowała na nowotwór piersi. Rak atakuje je bardzo wcześnie - około 34 - 35 roku życia.

- Moja mama miała dwie siostry i dwóch braci. Wszystkie siostry oraz ona zachorowały na raka piersi. Chorowały po kolei, od najstarszej do najmłodszej. Każda rozpoczynała walkę około 34. roku życia. To samo zaczęło się w drugim pokoleniu. Najpierw zachorowała córka najstarszej z sióstr - moja kuzynka. Ona się trochę wyłamała, bo rak zaatakował ją tuż po czterdziestce. Ja byłam zaraz po niej. Dokładnie po skończeniu 34 lat - mówi Sylwia.

Wiedziała, że zachoruje. Nie miała złudnych nadziei, że los ją oszczędzi.

- Rak był zawsze dla mnie oczywistą sprawą. Chciałam go tylko przechytrzyć i nie dać mu szansy rozwoju, dlatego bardzo walczyłam o badania genetyczne - mówi Sylwia.

Mamy to w genach

W 2011 roku rozpoczął się program profilaktycznych badań genetycznych. W regionie prowadzi je Wojewódzki Szpital Specjalistyczny im. M. Kopernika w Łodzi i Międzynarodowe Centrum Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie.

- Badania mają na celu wykrycie i objęcie opieką lekarską rodzin, w których występują nowotwory. Pozwalają wykryć zagrożenie nowotworowe na kilka lub kilkanaście lat przed pojawieniem się objawów klinicznych, zwiększając przez to szansę całkowitego wyleczenia. Wystarczy wypełnić ankietę, a potem oddać krew - tłumaczy Adriana Sikora, rzecznik szpitala im. Kopernika. - Program obejmuje badania genetyczne w kierunku określenia predyspozycji zachorowania na raka piersi, raka jajnika, jelita grubego.

Sylwia jest pielęgniarką. Pracuje właśnie w szpitalu im. Kopernika. Od razu zgłosiła się na badania.

- Najpierw zostały przebadane moje ciocie i wyszło, że są ujemne. Teoretycznie na tym badania powinny się zakończyć, ponieważ najwyższe w rodzie, które chorowały na raka, miały wynik ujemny. Mimo to razem z kuzynką postanowiłyśmy się przebadać. Też uzyskałyśmy wynik ujemny. Niestety, moja kuzynka rok po tych badaniach zachorowała na raka piersi - mówi Sylwia.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Dla Sylwii to był oczywisty sygnał, że teraz czas na nią. Miała już 33 lata. Zaczęła walczyć o prewencyjną mastektomię. Chciała, żeby chirurdzy profilaktycznie usunęli jej obie piersi.

- Byłam zdecydowana i pewna, że chcę to zrobić. Wiedziałam, że moje piersi są dla mnie zagrożeniem. To nie był żaden impuls po wyznaniu Angeliny Jolie, bo o swoją operację walczyłam rok wcześniej. Pewnie gdybym miała tyle pieniędzy co Angelina, już dawno zostałabym pokrojona i nigdy bym nie zachorowała, ale stało się inaczej - mówi Sylwia.

Lekarze w Łodzi patrzyli na nią jak na wariatkę. Żaden chirurg onkologiczny nie chciał się zgodzić na profilaktyczną operacje usunięcia piersi tylko dlatego, że Sylwia ma negatywny wywiad onkologiczny w rodzinie. - Wszyscy powoływali się na mój ujemny wynik na obecność genu BRCA1. Lekarze mówili, że skoro nie jestem nosicielką tego genu, to nie ma żadnych wskazań. Pocieszali mnie, że na pewno nie zachoruję - mówi Sylwia.

Zachorowała. Początkowo musiała przekonywać do tego innych. Ona pierwsza poczuła, że jest chora. Była zmęczona, wypadały jej włosy, miała wstręt do słodyczy i cały czas spała. Organizm dawał jej znaki, że jest chory.

- Gasłam z dnia na dzień. Pod koniec ubiegłego roku od października do końca roku bardzo słabłam i zaczęłam chodzić po lekarzach, żeby potwierdzić nowotwór. To nie było łatwe - wspomina Sylwia.

W grudniu ubiegłego roku Sylwia miała być w drugiej ciąży. Tak z mężem zaplanowali. Brała witaminy i kwas foliowy. Kiedy poczuła, że słabnie, nie poszła do ginekologa, żeby potwierdzić ciążę, tylko zgłosiła się do rodzinnego onkologa z informacją, że chyba jest chora.

- Podświadomie czułam, że to nie ciąża, tylko nowotwór odbiera mi siły - mówi łodzianka. - Dla ludzi to jest niewyobrażalne, ale ja czułam tego raka. Znam dobrze swój organizm. Poza tym wiedziałam, że wkraczam w 34. rok życia.

Nie jestem wariatką, mam raka

W grudniu dostała skierowanie na USG piersi. Z terminem na luty. Wiedziała, że nie ma tyle czasu. Zgłosiła się do onkologa w szpitalu im. Kopernika. Zapytał, czy Sylwia sama bada swoje piersi. Powiedziała, że raz w roku chodzi na USG piersi, ale sama piersi nie bada.

- Lekarz kazał mi się rozebrać i od razu wyczuł guzek. Powiedział, żeby się nie martwić, bo to jest łagodna zmiana. Odpowiedziałam mu, że w mojej rodzinie nie ma łagodnych zmian - odparła Sylwia.

Wiedziała już, że ma raka. Niby na to czekała, ale poczuła się bardzo zagubiona.

- Miałam żal, bo mówiłam wszystkim, że będę chora. Nie zrobiono mi profilaktycznej operacji. Musiałam zaczekać do 34. roku życia, żeby zachorować- pyta Sylwia.

Guz w piersi długo nie chciał zdradzić komórek nowotworowych.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

- Pierwsza biopsja wykazała zmianę łagodną. Druga podobnie. Ja nadal upierałam się, że mam raka. W pracy wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę. W domu podobnie - mówi Sylwia.

Rodzina i przyjaciele martwili się, że Sylwia uroiła sobie chorobę.

- Myśleli, że zwariowałam, że skoro moja kuzynka zachorowała rok wcześniej, to ja też chcę być teraz chora. Lekarze wysłali mnie do psychologa. Rodzina umówiła mnie na wizytę do psychiatry. Wszędzie grzecznie poszłam. Wytłumaczyłam lekarzom spokojnie i rzeczowo moje przekonania i obawy. Pani psychiatra stwierdziła, że jestem całkiem normalna - mówi Sylwia.

Łodzianka jeszcze raz wybrała się na biopsję. Trzeci wynik potwierdził jej odczucia - to nowotwór. W końcu rodzinny onkolog Sylwii i jej ciotek wspomniał o możliwości rozszerzonych badań genetycznych. Wszystkie wykonywane są w Szczecinie.

- Okazało się, że istnieje rozszerzony pakiet badań na obecność genu BRCA1, ale nas do niego nie zaproszono. Mam trochę żal, że nie zrobiono nam tego od razu. Może wtedy nie musiałabym przechodzić całego dramatu, związanego z leczeniem - mówi Sylwia Kikasicka.

Pod koniec ubiegłego roku od Sylwii i jej kuzynki pobrano drugą próbkę do badań genetycznych. Badania potwierdziły, że Sylwia jest nosicielką BRCA1. Podobnie jak jej kuzynka, mama i dwie ciocie. Z tą wiedzą Sylwia wjechała w styczniu na blok operacyjny w Regionalnym Ośrodku Onkologicznym przy szpitalu im. Kopernika.

- Wynik był też kartą przetargową w rozmowie z chirurgami. Dzięki temu usunęli mi całą pierś. Drugiej nie mogli, bo czekała mnie chemioterapia - mówi Sylwia.

Lekarz chciał zrobić operację oszczędzającą. - Chirurdzy upierali się na wycięcie guza i oszczędzenie piersi. Koniecznie chcieli zostawić brodawkę. Ja chciałam, żeby wycięli wszystko. Udało się tylko dzięki mojemu uporowi. Po operacji okazało się, że w piersi był jeszcze jeden guz - dobrze ukryty, bo nie wykazała go ani mammografia, ani USG. Gdyby nie usunięcie całej piersi, po dwóch miesiącach miałabym kolejną operację. Tak było w przypadku mojej mamy, a w naszej rodzinie historia lubi się powtarzać - mówi Sylwia.

Przypadek Sylwii i jej rodziny jest szczególny. Większość kobiet pierwszy raz zachorowała po przekroczeniu 30. roku życia. Kolejny raz chorują po 50. roku życia, kiedy nowotwór zaczyna atakować drugą pierś.

Sylwia nie chce już czekać, aż rak podstępnie zaatakuje ją drugi raz.

- Bardzo źle przeszłam leczenie, zwłaszcza chemioterapię. Dwa razy musiałam przerwać terapię. Pierwszy raz spowodowała ją gorączka neutropeniczna, drugi raz straciłam czucie w palcach rąk i nóg. Nie chcę drugi raz tego przeżywać. Nie chcę kolejny raz narażać mojej rodziny na strach - mówi Sylwia. - Najbardziej w chorobie wspiera mnie syn Marcinek. To on leżał przy mnie murem i całował głowę, kiedy straciłam włosy. Kładł się na mnie, by mnie ogrzać, kiedy było zimno.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W przyszłym roku Sylwia będzie miała profilaktyczną operację usunięcia drugiej piersi. Będzie też miała nowy biust - bo zdecydowała się na rekonstrukcję.

- Nie mogę się tego doczekać. Bardzo chciałam mieć nowe piersi już w tym roku, ale niestety muszę stoczyć jeszcze jedną walkę - mówi Sylwia.

W przyszłym miesiącu czeka ją profilaktyczna operacja usunięcia jajników. One też są dla niej zagrożeniem. Podobnie zrobiły kobiety w rodzinie Sylwii. - Zrobię wszystko, żeby nie dać rakowi szansy na rozwój - mówi Sylwia.

Wszystkie kobiety w jej rodzinie wygrały walkę z nowotworem. Wiedzą, że jest to ich największy wróg. Są dobrze przygotowane, ale ta walka bardzo dużo je kosztuje.

Sylwia ma syna, więc jej dziecko nie jest narażone. Kuzynka ma dwie córki. Obie zostały już przebadane genetycznie. Badania wykluczyły obecność genu. Niestety, mutację genu BRCA1 w badaniach genetycznych wykryto u rodzonego brata Sylwii. Dwa lata temu urodziła mu się córeczka. Dziewczynka jest zbyt mała, żeby przeprowadzić u niej badania genetyczne, ale istnieje duże obawa, że ojciec przekazał jej gen.

Sylwia ma nadzieje, że nowotwór w końcu zostawi jej rodzinę w spokoju, a ona będzie ostatnią, która z nim walczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zachorowałam na raka. Nareszcie. Całe życie czekałam na diagnozę - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki