Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: "Straszny dwór" w Teatrze Wielkim

Łukasz Kaczyński
Tenor Dominik Sutowicz (po prawej z szablą) i bas-baryton Tomasz Konieczny (po lewej), łodzianin brylujący na niemieckich scenach, stworzyli bardzo udany duet braci "wiecznych kawalerów"
Tenor Dominik Sutowicz (po prawej z szablą) i bas-baryton Tomasz Konieczny (po lewej), łodzianin brylujący na niemieckich scenach, stworzyli bardzo udany duet braci "wiecznych kawalerów" Joanna Miklaszewska/materiały teatru
Jubileusz 60-lecia Teatr Wielki w Łodzi świętował w weekend wystawieniem "Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki, od którego rozpoczęła się historia Opery Łódzkiej.

Zdecydowano, że to nie czas na eksperymenty, co jest ukłonem w stronę możliwie szerokiej widowni. Dodatkiem do fety, który także zapisze się w historii teatru, jest reżyserski debiut w operze Krystyny Jandy. Nie bez znaczenia był walor marketingowy, a zadziałało to na każdym polu. Już w poniedziałek pojawiły się pierwsze recenzje w prasie ogólnopolskiej, gdzie dawno żaden teatr łódzki (jak i inne wydarzenie kulturalne) z takim refleksem się nie pojawiał. A artystycznie?

Jak Janda zapowiadała, tak zrobiła. Opus magnum Moniuszki wystawiła tradycyjnie, nie idąc w często zjadające swój ogon "awangardowe" triki. Postawiono na muzykę, która jeszcze się broni i może dać melomanom wiele przyjemności. Orkiestra pod batutą Piotra Wajraka zagrała ze swobodą i nie gubiąc tanecznego charakteru muzyki, tylko chwilami ograniczała dynamikę (nie brak jej gdy w finale pojawia się balet). Ale mimo starań Wajraka w początku drugiego aktu chór hafciarek był nie dość słyszalny.

Jednym zabiegiem Janda wytrąciła argumenty zwolennikom odczytań "na wspak" i we wszelkie inny strony - okno sceny otoczono zdobioną ramą, po jej środku umieszczono proporzec z godłem Polski, hasłem "Boże zbaw Polskę" i datą powstania styczniowego. W jego klęsce tkwi geneza opery, co ma wyraz w ezopowym ujęciu niektórych wątków. Janda sygnalizuje to publiczności w sposób, który Zbigniew Raszewski określił jako danie jej "poczucia intymnej łączności z historią". Konwencjonalna inscenizacja tworzy swoistą pocztówkę, rycinę z dawnych czasów. Ale przecież nie ramotę. Dlaczego nie?

Brawa (zasłużone) zebrał już po podniesieniu się kurtyny pomysł scenograficzny Magdaleny Maciejewskiej na pokazanie wieloplanowości scen zbiorowych i rozszerzenia pola gry "wzwyż", co podkreślone światłem tworzy malarską perspektywę scen. W końcu to opera w... obrazach.

Po ślubach kawalerskich ("Wiwat! semper wolny stan!") wraz z opuszczającymi wojsko braćmi Zbigniewem (w sobotniej premierze partię wykonał urodzony w Łodzi, ukształtowany na scenach niemieckich, a w ojczyźnie występujący po raz pierwszy Tomasz Konieczny) i Stefanem (Dominik Sutowicz), którzy zamiast mieczy biorą w dłonie lemiesze, trafiamy do ich domu rodzinnego. Przedstawienie nie rości jednak sobie prawa do "realizmu". Efekt ten rozbrajają dobrze widoczne czarne, pionowe zastawki przy kulisach. Po pierwszym antrakcie jesteśmy zaś w "strasznym dworze", przed którym braci przestrzega ciotka, a gdzie udało się stworzyć dużej urody scenę zbiorowej zabawy do świetnie wykonanego duetu Jadwigi (gościnnie Monika Korybalska) i Hanny (Patrycja Krzeszowska; obie) "Już ogień płonie...". Pomysł z ułożeniem pola gry powtórzony jest w ostatnim akcie i przynosi fenomenalny zimowy krajobraz z grubą i przytulną warstwą śniegu. Kostiumy (autorstwa Doroty Roqueplo) odwołują się do tych z epoki, ale "podrasowane" są przez użycie innych od oryginału materiałów lub ich gniecenie. Roqueplo posłużyła się monochromatycznymi barwami, głównie modnymi szarościami (ale o bogactwie odcieni), które przełamała żywszymi kostiumami Cześnikowej (udana kreacja gościnnie występującej Małgorzaty Walewskiej) czy Miecznika (Adam Szerszeń). Dominik Sutowicz pokazał kunszt w "Arii z kurantem", a jego pełen wigoru głos dobrze komponował się z metalicznym basem-barytonem Koniecznego.

Wielką zasługą Jandy jest zmienienie śpiewaków w prawdziwych aktorów - tu gest, ruch sceniczny wspomagają słowo i są jego konsekwencją. Czasem tylko słabiej to wypada w duetach i solowych ariach.

Teatr Wielki otrzymał solidną pozycję repertuarową. Wypada życzyć, by, jak na premierze, każdego wieczoru trzeba było dostawiać rzędy dodatkowych krzeseł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki