Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Knapik, Maciej Gudowski i Andrzej Matul. Nieznane historie najlepszych polskich lektorów

Anita Czupryn
Tomasz Knapik: Mówili na mnie "sznapsbaryton"
Tomasz Knapik: Mówili na mnie "sznapsbaryton" Piotr Smoliński/Polskapresse
Wszyscy rozpoznają ich głosy, ale niewielu zna ich twarze. O polskich lektorach zrobiło się teraz głośno, bo warszawski ratusz wspólnie z Polskim Radiem ogłosił konkurs na lektora, który będzie czytał nazwy stacji drugiej linii metra.

Lektor filmowy to zawód, który występuje tylko w Polsce. W innych krajach lektorzy też czytają filmy, ale są to filmy dokumentalne. Żaden z nich nie potrafiłby ogarnąć fabuły, wszystkich bohaterów i tak przeczytać filmowe dialogi, aby widzom wydawało się, że to oni tak świetnie rozumieją obcojęzycznych aktorów. Maciej Gudowski, Andrzej Matul, Tomasz Knapik to książęta wśród byłych już spikerów Polskiego Radia i lektorów telewizyjnych i filmowych.

Maciej Gudowski: Magia radia

"Hania, ten twój Maciek to powinien pracować w radiu" - mówiły koleżanki mojej żony, gdy dzwoniłem do niej do pracy. Jako dziecko codziennie chciałem być kimś innym. Czterema pancernymi, strażakiem, astronautą. Imponował i do dziś mi imponuje zawód lekarza.Ale to w radiu przepracowałem ponad 30 lat. W grudniu 1983 r., w wigilię usłyszałem w radiu komunikat o konkursie na spikerów. Postanowiłem się zgłosić. Pracowałem wtedy w jednym z instytutów naukowych, skończyłem Szkołę Główną Planowania i Statystyki. Już po pierwszym przesłuchaniu w radiu pani Stella Weber, znakomita spikerka Polskiego Radia, i Stanisław Mikołajczyk, wiceszef działu, w którym potem pracowałem - realizacji i emisji, zdradzili się, że widzieliby dla mnie miejsce w swoim dziale.

Swój pierwszy radiowy spikerski dyżur miałem 1 lipca 1984 r. Pierwsze miesiące, ba, lata, to czas nauki. Nie ma żadnej szkoły, która by uczyła wtedy spikerów radiowych, lektorów. Byliśmy ludźmi różnych profesji, po filologii, ekonomii, fizyce, jak Janusz Szydłowski. Spajała nas magia radia. Pracowałem we wszystkich programach Polskiego Radia, po roku wybrano mnie do Trójki na stałe dyżury. Czytałem wiadomości, komunikaty, prowadziłem "Powtórkę z rozrywki", zapowiadałem wieczorne koncerty Jerzego Kordowicza, Jerzego Wasowskiego. Jurek Kordowicz wieczorami puszczał płytę Pink Floyd "Dark side of the moon". Kiedy spiker chciał kichnąć, miał na szczęście urządzenie, zwane zwieraczem, które pewnie jest w radiu do dzisiaj - pozwalające na chwilę odłączyć mikrofon od anteny. Ale nie ma siły, żeby nie było wpadek. Wpadki to pieprz radia, stanowią koronny dowód na to, że tam siedzi żywy człowiek, a nie maszyna.

Ze spikera stałem się lektorem. 6 stycznia 1986 r., w moje urodziny, redakcja filmowa TVP zaproponowała mi współpracę. Nie mam jednego ulubionego filmu. Fellini, Spielberg - to genialni reżyserzy. W latach 90. w "Teleexpresie" byłem i spikerem, i prowadzącym. Trwało to ze dwa lata i było czymś innym, bo przypadłością spikerów jest to, że głosy są znane, a twarze nie. To Piotr Borowiec spopularyzował powiedzenie: "Ten głos ma twarz". Ale najchętniej tę twarz zachowuje dla znajomych, przyjaciół, rodziny. Na szczęście teraz znów zniknąłem. Cenię sobie prywatność.

W liście dialogowej pojawiły się sformułowania: "full czasu" i "słitaśny wisiorek". Zerwałem nagranie

Na nagrobku chcę mieć napisane: "spiker polskiego radia". Żaden artysta. Jestem fizycznym od czytania. Ale nie przeczytam wszystkiego. Zerwałem nagranie kilka dni temu. Dostałem tekst z amerykańskiego filmu, w liście dialogowej pojawiły się sformułowania: "full czasu" i "słitaśny wisiorek". Złapałem się na tym, że nie wiem, o co chodzi, a lektor nie powinien czytać tekstu, jak go nie rozumie. Finał: inny lektor przeczytał tak, jak było.

W konkursie na lektora czytającego nazwy stacji metra wygrana jest tylko jedna - Warszawa. I dlatego, że już wygrała, że ma metro i że będzie miała głos, który będzie zapraszał ludzi do podróżowania, stwarzał dobry klimat, będzie ich prowadził. Kto to będzie - sprawa otwarta. Jeśli to mnie przypadnie w udziale, zrobię to z przyjemnością. Użytkowy jestem. Chciałbym się na coś ludziom przydać.

Andrzej Matul: Psi tenor

Bardzo wcześnie zorientowałem się, że ludzie zwracają uwagę na mój głos. O takim głosie mówię: psi tenor. Co oznacza, że setki, tysiące ludzi mają taki głos. To jak damski sopran. Głosowym ideałem jest dla mnie Ksawery Jasieński, który czyta stacje I linii warszawskiego metra. To niepowtarzalna barwa głosu. To głos do zjedzenia, zachwycam się nim i mi imponuje.
W dzieciństwie chciałem zostać sprawozdawcą sportowym. W swoim ogrodzie, przy domu w Aninie sam organizowałem igrzyska olimpijskie: skocznie, wyrzutnie, skakałem w dal i wzwyż i komentowałem. Bogdan Tomaszewski był moim bogiem. Po latach uścisnął mi dłoń i powiedział: "A pan jest moim ulubionym dziennikarzem radiowym".

Moja polonistka, która nauczyła mnie czytania, uparła się, abym brał udział w konkursach recytatorskich. Ale ja unikałem tych konkursów, oszukiwałem ją, mówiąc, że nie udało mi się na niego trafić. Następnie uparła się, że mam zdawać do szkoły teatralnej, no bo przecież nie na polonistykę! Polonistyka to dla chłopaka dramat - uważała. Złożyłem dokumenty do szkoły teatralnej, ale na egzaminy nie poszedłem, za to poszedłem na polonistykę. I to obycie w mowie i czytaniu przydało mi się później, jak już trafiłem do radia. A czytanie filmów to namiastka tego, co mogłem mieć w szkole teatralnej.

Skończyłem polonistykę, ale na studiach znalazłem się w teatrze studenckim i grałem całkiem niezłe role. A że w domu się nie przelewało, to pomyślałem o pracy. Zaczynałem w "Kurierze Polskim" jako współpracownik - pisałem reportaże kulturalne, wywiady, artykuły o teatrze. Kolega zaproponował: spróbuj w radiu, co roku przyjmują kilka osób. Zgłosiłem się do Radiokomitetu, byłem czterysta sześćdziesiąty któryś na liście chętnych. Ale pani w kadrach powiedziała: - Chyba pan nieźle brzmi.

To był 1972 r. - inne stulecie. Ale dostałem się i w radiu zaczynałem od etatu spikerskiego, potem przyszły "Sygnały dnia", "Lato z radiem", "Cztery pory roku" i niemal równocześnie zacząłem czytać filmy. To była okazja, żeby obejrzeć filmy, jakich normalnie w kinach nie było, pojawiały się np. przy takich imprezach jak Konfrontacje Filmowe. Filmowe dialogi czytałem w kinie, na żywo. Teraz też się to zdarza przy okazji premier. Ciągle uważam, że najwybitniejszym filmem jest "Pół żartem, pół serio". Uwielbiałem czytać filmy dla dzieci: "Królika Bugsa", "Strusia Pędziwiatra", "Muppet Show", "Ulicę Sezamkową". Ale już siebie słuchać nie lubię. Nie nadaję się do filmów akcji, nie radzę sobie z szybkim czytaniem. Kiedyś podział był jasny - wiadomo, że jak western, to czyta Jan Suzin, a jak kryminał - to Lucjan Szołajski. Jasiński sprawdzał się w starych, przed- albo powojennych filmach. A ja - filmy psychologiczne.

Uwielbiałem filmy Viscontiego. Jeśli czegoś żałuję, to, że nigdy nie zdarzyło mi się przeczytać filmu Almodóvara, bo to rodzaj sztuki bardzo mi bliskiej.

Wpadki się zdarzały, to oczywiste, ale to zupełnie normalne przy pracy na żywo. Grubsze dotyczyły polityki. Kiedy w Bydgoszczy pobito Jana Rulewskiego, to cenzor zgodził się, aby przeczytać to na antenie, ale żeby złagodzić, nie "brutalnie", ale "pobili". Ale po wiadomościach natychmiast chciano mnie kibitkami na Sybir wywozić. Na szczęście informację podała też TVP, bo była zmiana stylu propagandy i się upiekło.

Innym razem w "Czterech porach roku" mieliśmy kącik "Jesień poezji". Czesław Miłosz dostał Nobla, ale w polskich mediach czytanie jego wierszy było zakazane. Dostałem telefon, w którym pani ostrzegła, że najwybitniejszego polskiego poety w tym programie nie będzie. Nie będzie? Miałem przy sobie jego wiersz. I przeczytałem "Który skrzywdziłeś człowieka prostego". Cenzor rwał włosy z głowy.

Mój głos działa na panie, które sprzedają znicze i kwiaty przy cmentarzu na Powązkach. To moje wielbicielki - stałe słuchaczki Polskiego Radia i oglądaczki filmów w telewizji. Kwiaty i znicze mam u nich za darmo, choć nie skorzystałem. Ale ostatnio jedna z nich, widząc mnie, zawołała: - Panie Andrzeju, ojej! Nie poznałabym pana. I głos już nie ten - śmieje się, dodając: - No, ubywa urody, kilogramów przybywa, a głos już nie taki dźwięczny. To normalne. Specjalnie o głos nie dbam. Palę, lubię się napić, robię to, czego nie powinienem. Dość długo mój głos brzmiał młodzieńczo, ale wolę go takim, jaki jest teraz - spatynowany, dojrzały.

Pojawiają się opinie, aby stacje II linii metra czytała teraz kobieta. I są kobiety, które się do tego nadają. Krysia Czubówna byłaby idealną kandydatką. Miły głos o cudownej barwie, niedrażniący, wszyscy go kochają. Ale czytanie nazw stacji to zupełnie inna sprawa. Lektorzy zwykle czytają większą całość, wtedy mogą rozwinąć swoje umiejętności głosowe. A zrobić tak, aby przeczytać cztery słowa i żeby się ich fajnie słuchało, to jest bardzo trudne. Nie wiem, czy ja umiałbym. Ale urząd miasta porozumiał się z Polskim Radiem i mnie wytypowano do konkursu.
To wyróżnienie, nie mogłem się nie zgodzić. Jestem warszawiakiem z dziada pradziada chciałbym coś dla Warszawy zrobić, zaznaczyć swoją obecność. No, ale w konkursie bierze też udział Maciej Gudowski, a on jest fachowcem i myślę, że najlepiej by się tu sprawdził. Przez ten konkurs ostatnio stałem się niezwykle popularny. Jestem w księgarni, zatrzymują mnie i pytają: - I co? Wygrał pan?

Spiker to była sól radia, bóg radia, najważniejsza osoba. Ale w latach 90. etaty spikerskie zlikwidowali. Z lektorów jednak nigdy nie zrezygnują, bo to jest najtańszy pan od czytania. I stąd zawsze będzie ważną postacią.

Tomasz Knapik: Głos to dar od losu

Koledzy w szkole mówili na mnie "Sznaps baryton". Wcześnie przeszedłem mutację. Jeszcze przed maturą na lekcji języka polskiego pojawiły się studentki praktykantki. Jedna z nich, Wirginia Ciesielska, była sekretarzem w Rozgłośni Harcerskiej. Po lekcji podeszła do mnie i zaproponowała, abym wpadł do tego radia. Miałem wtedy 16-17 lat.

Z Rozgłośni Harcerskiej wyszła cała masa znanych lektorów, np. Tadek Sznuk czy Szołajski. To była kuźnia przyszłych lektorów. W Rozgłośni czytałem wiadomości, miałem i swoją audycję. Odszedłem do audycji Piotra Kaczkowskiego, do Trójki. Był taki dowcip, że saper myli się tylko raz, a lektor co drugie zdanie, no bo czasem język się zawinie i mnie też się to przydarzyło, kiedy w latach 60. w magazynie dla pań przeczytałem: "Talerz po śledziu spółkujemy zimną wodą".

Pracowałem w programach oświatowych, politycznych i w końcu zadzwoniła redakcja filmowa. Pierwszy film, jaki przeczytałem, to był na pewno film radziecki, bo innych wtedy nie było. Głównie to były filmy akcji, raczej nie melodramaty, od tego są lepsi, na przykład Maciej Gudowski. Dziś już w ogóle nie czytam filmów fabularnych. To strasznie nudne i szkoda czasu.

Ale jestem ostatnim lektorem, który do końca czytał "Kronikę filmową". Lubię nowe wyzwania. Takim była propozycja od jednego znanego rapera, abym z nim rapował. Spróbowałem, ale stwierdziłem, że rapowanie mi nie idzie.

Lubię reklamę i chętnie bym brał w niej udział, ale nie wolno mi po tym, jak podpisałem kontrakt z jedną z wytworni piwa na wyłączność. Nie trafiło mi się źle, no i mogę się piwa napić, gorzej z tymi, którzy swoim głosem firmowali np. reklamy Amber Gold, bo co tu teraz zrobić? Udało mi się w tym sensie, że teraz wstydzić się nie muszę. Ale politykom nie dam się skusić. Teraz idą wybory, to będą dzwonić z prośbami, abym czytał spoty reklamowe partii. Odmawiam, nie chcę być utożsamiany z żadną partią i nie chcę, aby mówiono, że Knapik to stary komuch albo moherowy beret.

Mam charakterystyczny głos, co wcale nie jest dobre. Lektor powinien być przezroczysty, nieinwazyjny, ale nie może też być takim drewnem, który jednym tonem powie zarówno "Kocham cię", jak i "Stój, bo strzelam".

Dziś, kiedy w sklepie proszę o ser czy cukier, natychmiast głosem zwracam uwagę. "Ach, to pan Knapik, od razu wiedziałam" - woła ekspedientka. Częściej jednak słyszałem: "Ojej. Nie tak sobie pana wyobrażałam". Tymczasem lektor to nie aktor i nie celebryta.

W konkursie na lektora, który ma czytać nazwy stacji drugiej linii metra, nie startuję. Wystarczy, że mój głos jest we wszystkich tramwajach i autobusach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tomasz Knapik, Maciej Gudowski i Andrzej Matul. Nieznane historie najlepszych polskich lektorów - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki