Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzyże przy łódzkich drogach. Zwolnij - tu ktoś zginął w wypadku

Anna Gronczewska
Ofiary wypadku przy ulicy Ogrodowej
Ofiary wypadku przy ulicy Ogrodowej Krzysztof Szymczak
Krzyże, nagrobki, upamiętniające ludzkie tragedie, stoją przy polskich drogach, ulicach. Mają tyle samo przeciwników, co zwolenników. Choć są nielegalne, nikt ich nie usuwa. Byłoby to nieludzkie...

Po estakadzie nad aleją Włókniarzy w Łodzi przejeżdżają codziennie tysiące kierowców. Nie tylko łódzkich. To przecież część trasy, łączącej południe i północ Polski. Wielu z nich zauważa krzyż, kwiaty, znicze i motocyklowy kask. Dwa lata temu w tym miejscu zginął 27-letni Bartek, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, utalentowany grafik komputerowy. Krzyż ustawił jego ojciec Bogusław.

- Kiedyś sam byłem przeciwny stawianiu takich krzyży - mówi Bogusław Lewicki. - Gdy mnie spotkała ta tragedia, inaczej spojrzałem na tę sprawę...

Nigdy nie zapomni lipca sprzed dwóch lat... Był na Węgrzech. Nagle dostał telefon. Głos po drugiej stronie słuchawki informował, że z Bartkiem stało się coś złego. Zaczął dzwonić, dowiadywać się. Usłyszał w końcu, że stało się najgorsze...

- Śmierć rodziców można przewidzieć, potem jakoś z tym się pogodzić, ale śmierć dziecka trudno wytłumaczyć - dodaje Bogusław Lewicki.

Znajomi wspominają Bartka jako miłego chłopaka. Dał się lubić. W jednej z firm projektował T-shirty. Motocykle były jego pasja. Choć zaczynał od roweru, bmx. Potem ojciec kupił jemu i bratu motorower.

- Nie wiem, ale chyba każdy ma zapisany swój los - twierdzi dziś ojciec Bartka. - Syn, jadąc motocyklem, miał dwie sytuacje, w których ledwo uszedł z życiem. Za trzecim razem stało się najgorsze.

Postawił krzyż w miejscu, gdzie leżała głowa syna

O postawieniu krzyża, upamiętniającego miejsce wypadku, Bogusław Lewicki początkowo nie myślał. Ale po pogrzebie zostały pieniądze z wieńców, na które składali się członkowie Łódzkiego Forum Motocyklowego. Zamówił krzyż w kowalstwie artystycznym. Dokładnie przejrzał materiały policyjne i ustalił miejsce, gdzie po wypadku leżała głowa syna. Tam ustawił krzyż. Długo czekał, aż policja zwróci mu kask, który Bartek miał na głowie w chwili tragedii. Był roztrzaskany. Widać było ślady krwi. Niestety, ten kask potem ktoś ukradł z miejsca, upamiętniającego tragedię.

- Położyłem przy krzyżu drugi kask, który też należał do syna - wyjaśnia Bogusław Lewicki.

Nikt nie jest w stanie obliczyć, ile takich krzyży, pomników, upamiętniających ofiary tragicznych zdarzeń, jest w województwie łódzkim. Takich statystyk nie prowadzi ani Zarząd Dróg i Transportu Urzędu Miasta Łodzi, ani łódzki oddział Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Sprawa miejsc, upamiętniających różne tragedie, budzi kontrowersje. Jednym nie przeszkadzają, inni uważają, że nie powinno się na ulicy palić zniczy, stawiać nagrobnych tabliczek. Od tego są cmentarze.

- Te krzyże stawiane są spontanicznie, po różnych tragediach - mówi Wojciech Kubik, rzecznik prasowy Zarządu Dróg i Transportu Urzędu Miasta w Łodzi. - Nie są one przez nas usuwane. Staramy się sprawdzać, czy nie zagrażają bezpieczeństwu na drodze. Gdy znajdują się zbyt blisko jezdni, są przesuwane. Te krzyże upamiętniają miejsca tragedii. Są związane z bolesnymi sprawami i ich usuwanie byłoby niewłaściwe.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Usunęli krzyż, bo był za duży i przeszkadzał mieszkańcom

Przez kilka miesięcy krzyż pamięci stał przy ulicy Pogonowskiego w Łodzi. Gromadziło się przy nim mnóstwo młodych ludzi. Palili znicze. Dziś tego krzyża już nie ma.

- Przeszkadzał podobno okolicznym mieszkańcom - wyjaśnia sprzedawczyni z jednego ze sklepów. - Tłumaczyli, że to nie cmentarz. Przeszkadzało im też, że przychodzi tu tyle młodych ludzi, palą znicze. I krzyż usunięto. Krzyż był duży, miał półtora metra wysokości. Porządnie zrobiony. Mnie tam nie przeszkadzał, mógł tam stać, widać inni go nie chcieli...

Ten krzyż nie upamiętniał jednak ofiary wypadku drogowego. W sierpniu tego roku 20-letni Michał szedł ulicą, wyglądał na zdrowego, pełnego życia chłopaka. Nagle zasłabł, zatrzymało się jego serce... Reanimacja nic nie dała. Nie udało się go uratować.

- Znałam tego chłopaka - opowiada sprzedawczyni. - Spokojny był z niego chłopak. Mieszkał w okolicy. Był bardzo lubiany, dlatego tyle zniczy się zawsze paliło... Szkoda chłopaka. 20 lat to nie czas na umieranie...

To chyba jeden z niewielu przypadków, gdy znajdujące się na ulicy miejsce upamiętniające zmarłego zostało usunięte.

Naprzeciwko łódzkiej Manufaktury, na chodniku przy murze jednego z domów robotniczych, zbudowanych jeszcze w dziewiętnastym wieku przez Izraela Kalmanowicza Poznańskiego, stoi krzyż, a na nim zawisła cmentarna tabliczka. Informuje, że w tym miejscu zginęli Łukasz, Marcin i Robert. Wszyscy byli kibicami Łódzkiego Klub Sportowego. Przypomina o tym napis na murze. Zginęli 13 października cztery lata temu. Ich pijany kolega, niemający prawa jazdy, prowadził bmw. Jechał od strony ulicy Zachodniej. Nie udało mu się pokonać zakrętu... Uderzył z wielką szybkością w ścianę famuł. Trzech jego kolegów zginęło.

- Wracali z wieczoru kawalerskiego jednego z nich - wyjaśniają znajomi zmarłych. - Świętowali też zakup bmw. Kierowca kupił auto dzień przed wypadkiem.

Na ulicy Żeromskiego, niedaleko skrzyżowania z ulicą 6 Sierpnia, przy wejściu do bramy kamienicy, stoi niewielki krzyż, a przy nim kilka pluszowych zabawek. Przechodzący obok ludzie zatrzymują się na chwilę i czytaj napis, umieszczony na tabliczce: Krystian, miałem tylko 10 lat...

- Chłopiec nie żyje, a ta łajza, która go zabiła po pijanemu, żyje, siedzi w więzieniu i ma sanatorium za darmo! - nie potrafi ukryć emocji przechodzący koło tego miejsca mężczyzna po pięćdziesiątce. Spieszy się do pracy. - Codziennie mijam to miejsce, mieszkam w okolicy. Byłem tu niedługo po wypadku. Kierowca potrącił tego chłopca i jedną panią. Krystian przechodził przez jezdnię przy zielonym świetle. Siła uderzenia była okropna, tego chłopca to na masce wiózł.

Do tej tragedii doszło niemal rok temu, 13 października. Mówiła o niej cała Polska. Krystian wyszedł na spacer z psem. Stanął na pasach, czekał, aż zapali się zielone światło. Tak jak uczyli go w szkole... Wtedy wszedł na pasy. Miał pecha, że spotkał na swej drodze 32-letniego Kamila, który pędził z prędkością stu kilometrów na godzinę złotym oplem tigrą. Wjechał na pasy na czerwonym świetle, uderzył w Krystiana. Po chwili wjechał na chodnik. Potrącił idącą nim 63-letnią kobietę, która mieszkała w okolicy. Wracała do domu. Zdążyła jeszcze odprowadzić na przystanek znajomego, który ją odwiedził. Kobieta i chłopiec zginęli na miejscu... Kierowca miał dwa promile alkoholu. Pijani byli też jego pasażerowie. Sprawcę tego tragicznego wypadku sąd skazał na 12 lat więzienia i dożywotnio zabrał mu prawo jazdy.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Krzyż, znicze palą się też na ulicy Przybyszewskiego, niedaleko skrzyżowania z ulicą Lodową. Cztery lata temu, w maju, zginął tu 34-letni motocyklista, Jarek. Znajomi, przyjaciele, rodzina tym krzyżem oddali mu hołd.

- Znałem go od lat - mówił po wypadku jeden ze znajomych motocyklisty - Wracał do domu po nocnej imprezie. Kochał motocykle. To straszne, że zginął... Życie go nie głaskało, przeszedł tyle trudów, zakrętów, pokonał tyle przeciwności losu, że dla wielu byłoby to zbyt dużo. Ale on zawsze podnosił odważnie głowę i uśmiechnięty szedł dalej. Nigdy nie poddał się, nigdy nie miał dość życia, nigdy nie narzekał na swój los. Dla każdego miał ciepłe słowo i zawadiacki uśmiech na twarzy. Mogę tylko powiedzieć: najlepsi z nas zawsze odchodzą pierwsi. Będą tam na nas czekać...

Możesz postawić krzyż, ale płać złotówkę dziennie

Kilka lat temu samorząd powiatu gdańskiego chciał pobierać opłaty za zajęcie pasa drogowego i - jak to określano - za umieszczenie w nim urządzeń, niezwiązanych z funkcjonowaniem dróg. Opłata miała wynosić złotówkę dziennie za ustawienie krzyża, zniczy. Po uiszczeniu takiej opłaty miejsce upamiętnienia wypadku przy drodze w powiecie gdańskim miało stać się legalne. Choć prace nad wprowadzeniem tych opłat były zaawansowane, nie zdecydowano się na nie.

- Z formalnego punktu widzenia te krzyże, nagrobki są samowolą budowlaną - mówi Maciej Zalewski z łódzkiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. - Jednak ze względu na symbolikę nikt takich miejsc, upamiętniających ofiary wypadków, nie likwiduje. W przypadku remontów, przebudów część z nich znika. Ale pojawiają się też nowe.

Maciej Zalewski wyjaśnia, że pomysł z wprowadzeniem opłat za ustawienie takich krzyży, symbolicznych nagrobków jest zgodny z prawem.

- Jeśli ktoś bowiem zajmuje pas drogowy, ma obowiązek za to płacić - dodaje Maciej Zalewski. - Tak stanowi prawo. Ze względu na delikatność materii nikt jednak tych opłat nie ściąga. Poza tym taki krzyż budzi pewną refleksję. Może dzięki temu ktoś się zastanowi, zwolni? Kogoś to przestrzeże. Nie można też zapominać, że w naszej kulturze krzyż jest symbolem szczególnym.

Bogusław Lewicki zawsze dba, by w miejscu śmierci jego syna na alei Włókniarzy paliły się świeczki. Nie tylko w jego urodziny, rocznicę śmierci czy we Wszystkich Świętych. W tym roku w tym samym miejscu miał miejsce kolejny wypadek. Dokładnie 2 maja. Autem jechało małżeństwo z dzieckiem. Wypadli z drogi i najechali na miejsce, w którym stał krzyż, leżał kask. Spadli z wiaduktu.

- To cud, że przeżyli - mówi pan Bogusław. - Mężczyzna, który prowadził ten samochód, urodził się w tym samym roku co Bartek.

Po Bartku został nie tylko krzyż na alei Włókniarzy, ale też jego prace. W kwietniu w Akademii Sztuk Pięknych otwarto wystawę, poświęconą jego pamięci...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki