Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla podopiecznych łódzkiego hospicjum nie ma rzeczy niemożliwych

Zbigniew Rybczyński
Do domu państwa Ścigałów dojechać niełatwo, ale pracownicy hospicjum są do ich dyspozycji 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu
Do domu państwa Ścigałów dojechać niełatwo, ale pracownicy hospicjum są do ich dyspozycji 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu Zbigniew Rybczyński
Już trzy hospicja prowadzi łódzka Fundacja Gajusz. Z fachowego wsparcia korzystają ciężko chore dzieci z całego województwa łódzkiego.

Krzysiek Ścigała z Osiny Dużej w powiecie pajęczańskim za kilka miesięcy skończy 18 lat. Nie będzie mu jednak dane wznieść toastu. Jest nieuleczalnie chory. Od urodzenia nie mówi, nie chodzi, nie jest w stanie nic wziąć do reki. Jego los jest zależny od innych. Na szczęście ma kochających i wytrwałych rodziców. Życie rodziny Ścigałów odmieniło się, gdy zostali objęci opieką hospicjum domowego, prowadzonego przez łódzką Fundację Gajusz. Krzyś przestał ciągle chorować na zapalenie oskrzeli, przybrał na wadze, ma zapewnioną fachową pomoc. Rodzice czują się dużo spokojniejsi.

Nie każdy ma jednak tyle siły i samozaparcia, by opiekować się ciężko chorym dzieckiem w domu. Dlatego ogromnym wysiłkiem przy ulicy Dąbrowskiego w Łodzi powstał Pałac. Pod tą intrygującą nazwą kryje się hospicjum stacjonarne, które ma już za sobą pierwszy rok działalności. To jedyna taka placówka w centralnej Polsce. W Pałacu - jak mówią przedstawiciele Fundacji - wszystko jest możliwe.

Do domu państwa Ścigałów dojechać niełatwo, ale pracownicy hospicjum są do ich dyspozycji 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Gdy pewnego razu Krzyś zachorował, a doraźna pomoc okazała się niewystarczająca, lekarz przyjechał o godzinie drugiej w nocy.

- Tyle co my przeszliśmy przez te wszystkie lata... - wzdycha Sławomira Ścigała, mama Krzysia. - Ciągle tylko jeżdżenie po szpitalach. Krzyś został uszkodzony przy porodzie i potem już nie było żadnych szans, aby mógł być sprawny. Gdyby zrobili cesarkę, to pewnie wszystko byłoby w porządku. Jest sparaliżowany, jednak reaguje na bodźce zewnętrzne. Wie, że ktoś przyszedł i rozumie na przykład, że jak zaczynam się przebierać, to pewnie gdzieś pojedziemy. Widać, że się wtedy cieszy. Ale nigdy nie można go zostawiać samego. Sprawy poza domem załatwiam, gdy przyjeżdżają nauczycielki ze specjalnego ośrodka w Działoszynie. W półtorej godziny muszę się uwinąć. Finansowo zawsze było ciężko. Nieraz trzeba było sobie odjąć od ust, żeby wystarczyło na leki dla Krzysia. Cóż... Trzeba jakoś żyć i cieszyć się każdym dniem.

Hospicjum Domowe dla Dzieci Ziemi Łódzkiej działa od 2005 roku. Przez ten czas Fundacja Gajusz objęła opieką ponad 200 dzieci. Jest ona bezpłatna, świadczona na podstawie umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia. Rocznie pracownicy hospicjum pokonują przeszło 300 tys. kilometrów. O istnieniu domowego hospicjum rodzina z Osiny Dużej dowiedziała się od pracownicy opieki społecznej. Numer telefonu przekazała jej mama chorującej dziewczynki z pobliskiej miejscowości.

- Od razu zadzwoniliśmy i bardzo prosiliśmy lekarza, żeby przyjechał. Mówiliśmy, że dziecko jest bardzo słabe i nie wiemy, co robić. Okazało się, że Krzyś kwalifikuje się do opieki hospicjum. Już na drugi dzień lekarz z pielęgniarką przywieźli ssak, założyli synowi sondę do karmienia, wytłumaczyli co i jak - opowiada pani Sławomira. - Gdy Krzyś był przyjmowany do hospicjum, ważył zaledwie 21 kg. A to dlatego, że karmiliśmy go normalnie łyżeczką i połowę wypluwał. Dzięki sondzie i diecie, którą zalecił lekarz, znacząco przybył na wadze. Dwa razy dziennie robię mu inhalację i już z oskrzelami nie jest tak źle. Wcześniej zdarzało się, że nawet 5 razy w miesiącu trzeba było do szpitala jeździć. Jesteśmy naprawdę bardzo zadowoleni z pomocy hospicjum. Wszystko wytłumaczą, stale pytają, czy czegoś nie potrzeba. Nawet wózek inwalidzki pomogli kupić.
Przy Dąbrowskiego w Łodzi, gdzie od roku funkcjonuje hospicjum stacjonarne, przebywa obecnie 11 dzieci. Do Pałacu trafiają maluchy biologicznie osierocone oraz takie, które z różnych względów nie mogą mieszkać w domu. Mieszkańcy Pałacu mają tutaj doskonałe warunki i opiekę. Nazwa zobowiązuje.

Ale na tym Fundacja nie poprzestaje. Rozwija działalność hospicjum perinatalne, w którym opieką medyczną i psychologiczną objęci są rodzice, spodziewający się przyjścia na świat chorego dziecka. Dobiega też końca remont drugiego piętra, gdzie w kilku przytulnych pokojach będą mogli czasowo zamieszkać bliscy podopiecznych hospicjum stacjonarnego.

- Ci ludzie często się po prostu boją, że nie poradzą sobie z opieką nad tak chorym dzieckiem, ale jak przyjdą i po kilku tygodniach zorientują się, że to nie jest jednak takie straszne, to kto wie, może niektórzy się zdecydują zabrać dziecko do domu. Zwłaszcza że prowadzimy hospicjum domowe - mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezes Fundacji Gajusz. - Wiem, że słowo "hospicjum" brzmi strasznie, a już hospicjum dla osieroconych dzieci zawiera w sobie ogrom smutku: cierpienie, samotność, porzucenie. Toteż wymyśliliśmy sobie, że nazwiemy to miejsce Pałacem.

W stacjonarnym hospicjum nie ma rzeczy niemożliwych. Adrian urodził się z nieuleczalną wadą wątroby i miał nikłe szanse na przeżycie. W Pałacu chłopiec wyzdrowiał, bo znalazł się dawca wątroby.

Wkrótce do domu przeprowadzi się też półtoraroczny Antek, nazywany Piętaszkiem, gdyż urodził się i został przyjęty do hospicjum w piątek. Antek zamieszkał tutaj jako pierwszy, na początku października 2013 roku. Wcześniej jego domem było Centrum Zdrowia Matki Polki. Jest wcześniakiem, urodził się w 25. tygodniu ciąży z przewlekłą chorobą płuc i poważnymi wadami ortopedycznymi. Dziś w niczym nie przypomina chłopca, który przez pięć miesięcy samotnie leżał w szpitalnej izolatce. Fachowa opieka lekarzy, pielęgniarek oraz prawdziwie matczyna czułość opiekunek sprawiły, że Antek uśmiecha się, bawi, łobuzuje w ogrodzie.

Marcel w szpitalu leżał w łóżku i tylko patrzył w okno. Trudno było zobaczyć uśmiech na jego twarzy.

- W hospicjum takie chwile nie są rzadkie - zapewnia Justyna Szymczak, mama 4,5-rocznego dziś chłopca. Marcel stał się radosnym, pogodnym dzieckiem. - Tutaj nikt nie traktuje dzieci, jakby miały niedługo odejść, ale normalnie, po ludzku.

Budowa hospicjum trwała 2,5 roku i choć kosztowała kilka milionów złotych, nie wydano na ten cel ani jednej publicznej złotówki. Inwestycję sfinansowało około pół tysiąca darczyńców. Budynek przy ulicy Dąbrowskiego 87,który Fundacja Gajusz dostała od miasta, nadawał się do kapitalnego remontu. Pierwsze prace wykonali więźniowie z Aresztu Śledczego w Łodzi.

- Całodobowa opieka nad dziećmi w hospicjum okazuje się jeszcze trudniejszym zadaniem niż jego budowa - ocenia prezes fundacji. - NFZ pokrywa tylko od 40 do 50 procent kosztów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki