Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Patyra: Nie chcę skazywać słuchaczy na obcowanie z muzyką bardzo wymagającą

Łukasz Kaczyński
Mariusz Patyra: Nawet ja, po wysłuchaniu pięciu czy sześciu sonat z rzędu, niech nawet będzie, że wysokiej klasy muzyka czy orkiestry, czuję się trochę zmęczony, a co dopiero "normalny" słuchacz
Mariusz Patyra: Nawet ja, po wysłuchaniu pięciu czy sześciu sonat z rzędu, niech nawet będzie, że wysokiej klasy muzyka czy orkiestry, czuję się trochę zmęczony, a co dopiero "normalny" słuchacz Andrzej Tyszko/mat. prasowe
Z Mariuszem Patyrą, skrzypkiem, który w poniedziałek (17 listopada) zagra w Łodzi, rozmawia Łukasz Kaczyński.

Wygrał Pan jako pierwszy, i dotąd jedyny polski skrzypek, Międzynarodowy Konkurs imienia Niccolo Paganiniego w Genui. Jakby nie dość było szczęścia - nikt przed Panem nie otrzymał w formie specjalnej nagrody repliki instrumentu "Il Cannone" Paganiniego z 1742 roku.
Przede mną, a także - po mnie. To był szczęśliwy zbieg okoliczności, szczególna sytuacja. "Armatę" wykonał John B. Erwin, pochodzący z Dallas lutnik, a włoska wytwórnia płytowa Dynamic kupiła ją, by przekazać laureatowi w 2001 roku. Gdy dzień po konkursie przyjechałem do pałacu, gdzie miałem odebrać "Il Cannone", w sali była już policyjna obstawa, a skrzypce spoczywały w sejfie. To w końcu zabytek. Nie sądziłem jednak, że policja towarzyszyła będzie mi także w czasie próby generalnej i podczas koncertu. Więcej, ubrani w odświętne mundury policjanci, w lśniących kaskach, zawieźli mnie na koncert na sygnale.

"Armata" to dla muzyka wyjątkowy instrument?
Nie wszystkim ona odpowiada. Jak na skrzypce to dość duży instrument. Ale nazwa odzwierciedla przede wszystkim jego możliwości. Myślę tu o niesamowitym rezonansie i potężnym wolumenie. Akordy mogą mieć taki rezonans, że ma się wrażenie, jakby cała głowa opanowana była przez wibracje. Gdy grałem Koncert skrzypcowy a-dur Mozarta, zaczynający się od wolnego adagio, alikwoty zabrzmiały z taką mocą i powstała tak naturalnie dynamiczna gradacja, jakby śpiewała najwyższej klasy sopranistka. Grałem na wielu instrumentach przed "Il Cannone", dużo na włoskich, w tym na Gagliano czy Degani z Wenecji, na których wygrałem Konkurs imienia Paganiniego, także na Stradivariusie. To są wszystko wspaniałe, absolutnie najwyższej klasy instrumenty. Jeden tylko je przewyższa i to jest właśnie "Armata" Paganiniego.

Często wspomina Pan, że miał szczęście trafić na nauczycieli ze starej szkoły skrzypiec, profesorów Antoniego Hoffmana i Janusza Kucharskiego. Na czym dokładnie to szczęście polegało?
Lekcje u profesora Hoffmana pobierałem jeszcze w Olsztynie. To był niezwykle cierpliwy człowiek, który wiedział jak należy postępować z dziećmi, aby rozbudzić i pielęgnować u nich miłość do muzyki. Nie do przecenienia jest też, że odbywał zajęcia ze mną na sali koncertowej w filharmonii, dzięki czemu estrada stała się dla mnie bardzo szybko naturalnym środowiskiem. Jednocześnie być tam i grać dla ludzi - to było dla mnie za każdym razem wyjątkowe przeżycie i radość. Już w Warszawie spotkałem profesora Kucharskiego, który trafnie rozpoznał moje możliwości i aby je pobudzić, przygotował dla mnie repertuar bardzo wymagający, zawierający elementy wirtuozerii. Efektem były trwające wiele godzin ćwiczenia. Miałem piętnaście lat, gdy zacząłem czytać koncerty Paganiniego, nieco wcześniej zaś - Koncert skrzypcowy d-moll Henryka Wieniawskiego. Jako szesnastolatek pierwszy raz zagrałem I Koncert skrzypcowy Paganiniego. Następnie dołączyły do tego utwory Elgara i Bazziniego, Dinicu i Heifetza, które pozwoliły mi rozwijać różne techniki gry: pizzicato, staccato, staccato lotne, rykoszet. Przerobiłem też wariacje Paganiniego "Nel cor piu non mi sento", uważane - nie bez racji - za jeden z jego najtrudniejszych utworów. Dziś widzę, że był to materiał, który pozwolił rozwinąć mi lewą rękę i jej ścięgna, bo przy oktawach palcowanych czy flażoletach harmonicznych ręka jest wygięta w nienaturalny sposób. Przyzwyczajałem się do tego od małego, czyli w czasie, gdy ciało człowieka dopiero się kształtuje. Jestem przekonany, że podobne ćwiczenia wykonywane na przykład dziesięć lat później, nie dałyby żadnego efektu.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Zatem, gdyby nie ci profesorowie, nie udałoby się wygrać w Genui...
Gdybać można zawsze (śmiech), ale - jakkolwiek to zabrzmi - ja wierzę, że zwycięstwo w tym konkursie było mi zapisane. Gdy byłem nastolatkiem, wierzyłem już, że uda mi się tam zatriumfować, choć było to tak odległe w czasie, że w myślach poruszałem się na pewnym poziomie abstrakcji. Ale już wtedy, dobrze to pamiętam, byłem przekonany, że wielkim honorem byłoby zwyciężyć w Genui jako pierwszy Polak. Po latach, gdy to się stało, uświadamiałem sobie stopniowo, że istnieje "złota lista" muzyków, prawdziwych mistrzów wiolinistyki, którzy po Paganinim grali na "Armacie", dotarło do mnie, że mój osobisty sukces przełożył się na fakt, że także nasze państwo nareszcie znalazło się wśród krajów zwycięskich.

W poniedziałek, wtorek i środę zagra Pan trzy koncerty w Polsce. Najpierw w Filharmonii Łódzkiej, potem w salach w Gdańsku i Warszawie. Jaki program Pan opracował?
Najczęściej 80-90 procent osób, które przychodzą na koncerty, nie jest muzykami, dlatego nie chce skazywać ich na obcowanie z muzyką bardzo wymagającą. Nawet ja, po wysłuchaniu pięciu czy sześciu sonat z rzędu, niech nawet będzie, że wysokiej klasy muzyka czy orkiestry, czuję się trochę zmęczony, a co dopiero "normalny" słuchacz. Dlatego zależy mi, by publiczność wyszła z koncertu w dobrym nastroju, przekonana, że dobrze spędziła czas. Dobieram repertuar, aby był zróżnicowany. Ten akurat będzie skupiał się wokół postaci Paganiniego jako wielkiego, czułego na piękno romantyka. Jego kompozycje będą przeplatane drobniejszymi utworami, niekiedy bardzo lirycznymi, jak "Pieśń miłośna" Josefa Suka. Będą to też utwory, które wykonuję na moich recitalach, ale teraz, dzięki aranżacjom Krzysztofa Herdzina na orkiestrę kameralną, będzie można poznać ich wartość na nowo. Wykonamy też Nokturn cis-moll opus pośmiertne Chopina, który pojawia się w filmie "Pianista" Romana Polańskiego, choć nieco sceptycznie podchodzę do transkrypcji na inne instrumenty niż w oryginale utwór został napisany. Przykładowo tonacje dla utworów na fortepian są inne niż tonacje skrzypcowe. Każda tonacja ma swe znaczenie dla charakteru utworu, a kompozytor wybierał tonację wiedząc, że w niej utwór brzmi najwłaściwiej. Nokturn cis-moll poznałem w Nowym Jorku, gdzie dotarłem do transkrypcji Nathana Milsteina na skrzypce z fortepianem. Tutaj została zachowana tonacja. Fryderyk Chopin był genialnym muzykiem, a jego muzyka pozostanie nieśmiertelna. Chciałem tego Chopina włączyć do repertuaru, bo uważam, że jest to moim narodowym obowiązkiem.

Słowo "szczęście" przewija się w naszej rozmowie często. Można je rozumieć też bardzo wprost: zawodowo jest Pan bardzo zajętym muzykiem, koncertującym z największymi orkiestrami, prywatnie - szczęśliwym mężem, ojcem dwóch wspaniałych synów. Mało kto domyśli się, że ważnym elementem tak rozumianego szczęścia są... ryby. Na Pana stronie internetowej można obejrzeć złowione piękne okazy. Gdzie najchętniej Pan łowi i jaką metodą? Na spławik czy spininngiem?
Oj, tak, to moja wielka pasja. W Niemczech, gdzie obecnie mieszkam, nie można niestety wędkować z łódki, więc ostatnio przede wszystkim odkrywam tajniki spininngu. Wędkuję najczęściej w sezonie, ale przed zbliżającymi się koncertami nieco odpuściłem, bo nie chciałem złapać przeziębienia. Gdyby nie to, nie musiałby mnie Pan długo przekonywać do wybrania się na ryby choćby dzisiaj. Z całej takiej niewielkiej wyprawy najbardziej lubię pakowanie sprzętu do auta. Natomiast gdy już jestem nad jeziorem, otoczony tylko szumem drzew, i wyłączam silnik samochodu, potrzebuję co najmniej kilku minut, by w tej ciszy poprzebywać, zaaklimatyzować się. W tym hobby najfajniejsze jest to, że wszystko w wędkarstwie nie ma nic wspólnego z cywilizacją. To pozwala mi na jakiś czas naładować akumulatory, a tego akurat bardzo potrzebuję, bo moi synowi się pełni energii, angażują każdą wolną chwilę i dopiero wieczorami możemy z żoną oddać się uspokajającej, błogiej ciszy.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mariusz Patyra: Nie chcę skazywać słuchaczy na obcowanie z muzyką bardzo wymagającą - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki