Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1 [ZWIASTUN]

Dariusz Pawłowski
Ostateczna bitwa jeszcze przed głównymi bohaterami: Gale'em (Josh Hutcherson) i Katniss (Jennifer Lawrence)
Ostateczna bitwa jeszcze przed głównymi bohaterami: Gale'em (Josh Hutcherson) i Katniss (Jennifer Lawrence) Forum Film Poland
Gdy się pieniądz mnoży, to się Hollywood cieszy. Najlepiej, gdy ten sam produkt da się sprzedać co najmniej dwa razy. A by to zrobić, wystarczy towar podzielić na dwie części.

Powiodło się to z "Harrym Potterem" i "Zmierzchem", uda się więc i w przypadku "Igrzysk śmierci". Filmowy finał cyklu, będącego ekranizacją książkowej trylogii Suzanne Collins, podzielono na dwa odcinki, by dwa razy spędzić fanów do kin. W efekcie dostaliśmy wszystkie minusy takiego zabiegu, z minimalnym wykorzystaniem plusów.

Pierwsza część ostatniej części "Igrzysk śmierci" jest oczywiście tylko wstępem do ostatecznej "nawalanki", którą zobaczymy w drugiej części ostatniej części (tak się to robi w Hollywood). Emocji więc tu tyle, co podczas czytania listy składników kolejnego dania w książce kucharskiej przed przystąpieniem do gotowania. Osobista i społeczna sytuacja głównej bohaterki, Katniss Everdeen (niezmiennie ujmująca Jennifer Lawrence), w której znalazła się w finale drugiej części (niepodzielonej na dwie części), specjalnie się tu nie rozwija, za to brnie w dłużyzny, kiepskie dialogi i krocie niepotrzebnych scen. Akcja uruchamia się nieco na zakończenie, ale to zrozumiałe, bo przecież trzeba zachęcić do obejrzenia kontynuacji. Postaci nie zostały pogłębione, nie dowiadujemy się o nich niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli, nawet aktorzy (poza Philipem Seymourem Hoffmanem) nie wykorzystali okazji i czasu, by wzbogacić swoich bohaterów. Przy przeciąganiu akcji aktywizuje się zwykle drugi plan, ale i ten tutaj nie dostał na to zbyt dużej szansy. A to, co miało być pewnie istotą pierwszej części ostatniej części - czyli rozterki Katniss, roztrząsającej czy zostać Kosogłosem i stać się bohaterką powstania, czy też uciec i ukryć się przed światem - są tu ledwie "maźnięte" i słabo poprowadzone. Jej droga do podjęcia decyzji i uświadamiania sobie okrucieństwa wojny (np. w prowizorycznym szpitalu) czy dwuznaczności każdej walki jest mało przekonująca, jeszcze mnie przejmująca. Sytuację ratuje nieco wątek najciekawszy, czyli wykorzystywanie przez rebeliantów dla swojej sprawy tych samych propagandowych metod oraz manipulacji społeczeństwem, które stosuje zły Kapitol (a przede wszystkim zderzenie marketingowych bohaterów obu stron). Ale i ten element pozostaje niewykorzystany, potraktowany bez pasji, jednostronnie i zagadany drętwymi rozmowami.

Atutów pierwszej części ostatniej części szukać należy w zobrazowaniu wizji zaczerpniętych z książki. "Kosogłos" to na razie najbardziej mroczny film serii. Buntownicy przygotowujący się wystąpienia przeciw despotycznym i okrutnym rządom prezydenta Coriolanusa Snowa (demoniczny Donald Sutherland) żyją w podziemiach zniszczonego Dystryktu 13 i owe czeluście są zaiste pochłaniające i odczuwalne. Udało się tu stworzyć duszny, klaustrofobiczny świat, dopracowany w detalach i robiący wrażenie. Trud rzeczywistości wykluczonych dobrze podkreślono "dołującymi" kostiumami i bardzo ciekawie umieszczono w tej scenerii postaci wyrwane z innej baśni, kolorowego i pysznego Kapitolu - szczególnie Effie Trinket (świetna w tej roli przez cały serial Elizabeth Banks).

Dobrym wyborem okazała się Julianne Moore w roli prezydent Almy Coin. W książce to postać antypatyczna, aktorka dodała jej nieco ciepła, konsekwencji przeszłości w sposobie bycia i tej wieloznaczności, która każe przypuszczać, że po pokonaniu dyktatora może z niej "wyjść" podobny despota.

Z uznaniem i rozpaczą z powodu jego tragicznego odejścia ogląda się Philipa Seymoura Hoffmana jako Plutarcha Heavensbee. Artysta w sekwencjach, w których pojawia się na ekranie, perfekcyjnie popisuje się umiejętnościami i aktorskimi sztuczkami (warto zwrócić uwagę, jak gra oczami w scenie przekonywania prezydent Coin do współpracy z Katniss).

Oryginalny jak na kino akcji jest też sposób pokazywania wojny. Twórcy oszczędzili nam spektakularnych scen walki, zminimalizowali eksplozje i demolkę. Obserwujemy raczej ponure i wstrząsające obrazy po bitwie, ruiny życia po przejściu przez świat Śmierci. Reżyser Francis Lawrence buduje żałobny ton (nawet pieśnią buntu zapamiętaną z dzieciństwa, którą intonuje Katniss, jest "Drzewo wisielców"), by rozbudzić wolę walki i apetyty przed ostatnim filmem serii.

"Kosogłos" utrzymuje najmocniejsze motywy przesłania powieści, polityczną wymowę i ostrzeżenie, diagnozę społeczności ogłupionych telewizyjnymi spektaklami, celny obraz pełnego frazesów wykorzystywania ludzi przez ludzi, naukę, że granica między dobrem i złem bywa płynna. To wszystko jednak już wiedzieliśmy. Zabrakło emocji i zaskoczeń.

"Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1" to, jak dotychczas, zdecydowanie najsłabszy obraz cyklu. Ale to przecież jedynie cisza przed burzą. Do zobaczenia za rok.

Ocena: 3/6
Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1,
USA, science-fiction,
reż. Francis Lawrence,
wyst. Jennifer Lawrence

//www.youtube.com/v/KHz5i0T5sSA&autoplay=1

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki