Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera w Teatrze Wielkim w Łodzi: "Trubadur" w okowach tradycji [RECENZJA]

Aida Stępniak
Joanna Miklaszewska / Teatr Wielki w Łodzi
Miłosne trójkąty są tematem wyjątkowo lubianym przez twórców oper. Jeśli do tego o jedną kobietę rywalizują niezdający sobie sprawy ze swego pokrewieństwa bracia, a twórcą muzyki jest Giuseppe Verdi, musi to skutkować dziełem, które od ponad 160 lat cieszy się niesłabnącą popularnością pomimo, delikatnie mówiąc, mało składnego libretta. Mowa tu o "Trubadurze", na którego wystawienie we włoskiej, popularniejszej wersji zdecydował się łódzki Teatr Wielki.

W "Trubadurze" rzeczy najważniejsze dzieją się jakby "poza sceną". Widz dowiaduje się o nich z relacji bohaterów, co stawia przed śpiewakami wyjątkowo trudne wyzwanie: wczuć się w rolę narratora tak, by oddać emocjonalną głębię wydarzeń i umożliwić słuchaczom ich zobrazowanie.

Tej sztuce sprostała świetnie mezzosopranistka Anna Lubańska, na co dzień związana z warszawską Operą Narodową. W roli Azuceny, przybranej matki tytułowego bohatera, stworzyła sugestywny portret cierpiącej, rozdartej kobiety, zarówno w warstwie wokalnej, jak i gestach, dopracowując nawet takie drobiazgi jak kulejący chód. Była to zdecydowanie najlepsza kreacja podczas sobotniej premiery.

Z kolei sopranistka Dorota Wójcik jako Leonora, ukochana Manrica, doskonale poradziła sobie z uznawanymi za wyjątkowo trudne, wymagającymi precyzji partiami, prezentując świetną technikę wokalną oraz przemyślaną, emocjonalną interpretację. Także Patrycja Krzeszowska znakomicie odnalazła się jako Ines, nie próbując przyćmiewać głównej bohaterki i doskonale z nią współpracując.

Kreujący Hrabiego di Lunę Mikołaj Zalasiński popisał się nieprzeciętnym warsztatem aktorskim. Niestety, odbijało się to na warstwie wokalnej, w której momentami brakowało rytmicznej dyscypliny. Dominik Sutowicz jako Manrico swą partię wykonał rzetelnie pięknym, szerokim głosem, aczkolwiek w jego interpretacji zabrakło nieco finezji i delikatności. Robert Ulatowski w roli Ferranda również zaprezentował solidne wokalne rzemiosło.

W całym spektaklu wątpliwości budzi nieco powierzchowna, nazbyt archaiczna gra aktorska, w której zabrakło subtelności. Szczególnie partie chóralne, bardzo zadowalające w warstwie muzycznej, pod względem choreografii sprawiały wrażenie "drewnianych" i sztywnych.

Orkiestrę poprowadził Eraldo Salmieri, który nie wyszedł poza sprawne i fachowe wykonanie partyturowego tekstu. Reżyser Laco Adamik nie zdecydował się zaś na próbę "reinterpretacji" spektaklu - historyczne kostiumy połączone zostały ze stosunkowo oszczędną scenografią, ożywianą jedynie nieskomplikowanymi efektami świetlnymi.

Zarówno strona muzyczna, jak i reżyserska są poprawne i tradycyjne, nie wnosząc nic nowego do sposobu prezentacji tego dzieła. Jakkolwiek taka koncepcja może przypaść do gustu osobom, które rozpoczynają swą przygodę z operą i nie mają wprawy w odczytywaniu symbolicznych smaczków, w doświadczonych melomanach może pozostawić niedosyt.

Księgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.plKsięgarnia Dziennika Łódzkiego: www.ksiegarnia.dzienniklodzki.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki